Osławione więzienie warszawskie, wysadzone przez Niemców w 1944 roku, po wojnie odbudowane jako muzeum i mauzoleum niepodległości, zwane Pawiakiem od ul. Pawiej, przy której się znajdowało, miało w czasie wojny bardzo złą sławę. Cierpiało w nim bardzo wielu Polaków, zaangażowanych w walkę podziemną, których tam bito, a nawet mordowano, gdy usiłowano od nich wydobyć jakieś informacje o organizacjach konspiracyjnych czy współuczestnikach różnych akcji sabotażowych i bojowych.
Wiadomo, że zarówno Ojca Maksymiliana, jak i aresztowanych z Nim towarzyszy wielokrotnie przesłuchiwano. Nie spotkałem jednak dotąd bliższych informacji, czego dotyczyły przesłuchania. O. Urban Cieślak, który przeżył Pawiak, kilka miesięcy spędził w Auschwitz, a następnie przewieziony do Dachau doczekał tam wyzwolenia, w liście z 1947 roku wspomina, że Ojciec Maksymilian podczas przypadkowej rozmowy z nim na Pawiaku ucieszył się bardzo, kiedy się dowiedział, że go nie bito podczas przesłuchania i dodał, że będzie się starał go wydostać.
Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że naszych niepokalanowskich więźniów nie bito podczas przesłuchań. Ten fakt miał niewątpliwie związek z powodem ich aresztowania. Wiele snuto rozważań o tym powodzie. Gdy dziś o wojnie i przygotowaniu do niej Niemców wiemy tak dużo, możemy się nawet dziwić, że aresztowano ich tak późno. Przecież nie tylko „Mały Dziennik”, ale i „Rycerz Niepokalanej” nie oszczędzały Niemców, przygotowujących się do podboju całej Europy.
O pierwotnych zamiarach władz niemieckich doskonale świadczy internowanie mieszkańców Niepokalanowa już 19 września 1939 roku. To aresztowanie i internowanie dowodzi, że mieli zamiar zlikwidować Niepokalanów. Nie można wykluczyć, że sprawozdania z zachowania internowanych zakonników, które doprowadziły ostatecznie do ich uwolnienia, wzbudziły u Niemców pomysł, żeby pozwolić na dalszą działalność klasztoru jako ośrodka, który mógłby posłużyć do uspokajania podbitego narodu polskiego i poprzez apolityczną działalność religijną przyczynić się do utrwalenia spokoju pod niemiecką okupacją. Wydaje się, że ich oczekiwania miały źródło w postawie Ojca Maksymiliana, który nie tylko nikomu nie okazywał wrogości, w czym pilnie Go naśladowali Jego towarzysze szczególnie podczas internowania, ale starał się nawet o przyjazne zachowanie wobec niemieckich nadzorców, na przykład fotografował się z niemieckimi oficerami oraz po uwolnieniu z internowania napisał list do teściowej jednego z nich, Kamili Dybowskiej.
Oto treść tego listu:
Niepokalanów, 28 lutego 1940 roku
Wielmożna Pani, w czasie mego pobytu w obozie dla internowanych w Amtitz miałem szczęście poznać syna Wielmożnej Pani [w rzeczywistości zięcia]. Był tam komendantem kompanii, któremu wraz z kilkudziesięcioma braćmi zakonnymi byłem podległy. Zadziwił on nas swą wysoką kulturą i głębokim poczuciem sprawiedliwości. Nie wiem, gdzie on się obecnie znajduje, dlatego chciałbym przesłać mu przez Wielmożną Panią serdeczne podziękowanie za wszystko i zawiadomić, że po trzech tygodniach pobytu w Ostrzeszowie, dnia 9 grudnia przybyliśmy wszyscy szczęśliwie do klasztoru. Niech Niepokalana Dziewica Maryja za wszystko wynagrodzi.
W ciągu 14 miesięcy, jakie upłynęły od powrotu Ojca Maksymiliana z internowania do dnia aresztowania, nie zdarzył się żaden wypadek jakiegokolwiek zadrażnienia pomiędzy zakonnikami mieszkającymi w Niepokalanowie i obecnymi tam przez cały ten czas Niemcami. Przynajmniej nie odnotowano nic takiego we wspomnieniach braci. Niemcy zaakceptowali powrót do klasztoru zakonników, których większość opuściła Niepokalanów na początku września 1939 na prośbę ówczesnego Ojca Prowincjała i Ojca Maksymiliana. Zgodzili się na zwiększenie liczby mieszkańców
do blisko 400 osób. Zakonnicy zajmowali się modlitwą i pracą, która służyła dobru miejscowej społeczności i pośrednio przyczyniała się do zwiększania produkcji rolnej, ponieważ naprawiano i wytwarzano w Niepokalanowie maszyny i urządzenia rolnicze.
Wielokrotnie w życiorysach Ojca Maksymiliana, zwłaszcza tych o charakterze powieściowym, pojawia się przypuszczenie, że próbowano Ojca Maksymiliana, noszącego niemieckie nazwisko, jako potomka takiegoż imigranta namówić do podpisania volkslisty. Informacja o. Urbana Cieślaka, że przy aresztowaniu Ojca Kolbego gestapowiec zwrócił uwagę na niemieckie brzmienie Jego nazwiska, na co Ojciec Maksymilian przyznał, że choć Jego dziadek (właściwie pradziadek) był Niemcem, który przybył do Polski (jak wiadomo z Czech, ale przecież był Niemcem), sam jednak jest Polakiem i czuje się nim. Nie można jednak wykluczyć, że hitlerowcy długo i wielokrotnie podejmowali próby, aby przypomnieć Mu niemieckie korzenie i obudzić w Nim świadomość, że jest Niemcem i że dla pożytku prostych ludzi mógłby, a może i powinien podjąć jakąś współpracę z władzami okupacyjnymi.
Zaskakujące było nie tylko to, że okupanci godzili się na istnienie Niepokalanowa, ale że nawet jeden raz pozwolili na druk pobożnego „Rycerza Niepokalanej”, co dało Ojcu Maksymilianowi nadzieję, iż uda się wskrzesić ośrodek prasowy w Niepokalanowie. I to już po oficjalnej próbie zdyskredytowania tego ośrodka prasowego. Jeden z mieszkańców Niepokalanowa pisze w swoich wspomnieniach, że pod koniec stycznia 1940 roku, czyli wkrótce po powrocie Ojca Maksymiliana z braćmi z obozów internowania, przyjechało do Niepokalanowa […] kilku niemieckich dziennikarzy z dyrektorem wydawnictwa „Warschauer Zeitung” [Antonem] Herglem na czele.
Po Niepokalanowie oprowadził ich sam Ojciec Maksymilian. 3 lutego w 28. numerze „warszawskiej gadzinówki”, jak Polacy nazywali „Warschauer Zeitung”, ukazał się oszczerczy reportaż pod tytułem Kloster druckte polnische Hetzezeitung (co znaczy: Klasztor drukował polski dziennik podburzający), podpisany przez Alfreda Lemkego. Od dawna pragnąłem dotrzeć do tego artykułu, o którym wiele lat temu mi opowiadano, że znalazła się w nim także fotografia Ojca Maksymiliana przy globusie z ironiczną informacją, że pragnął zdobyć cały świat. Święty z właściwą sobie naiwnością udał się do Hergla, który miał tak złą sławę podczas okupacji, że przynajmniej trzy razy polskie podziemie próbowało go zgładzić, ale z wszystkich zamachów wychodził tylko lekko zraniony. Święty spotkał się z nim, aby zaprotestować przeciwko tym oszczerstwom. Hergel podobno się tłumaczył, że za treść odpowiedzialny jest autor.
Tym większe zdziwienie wywołuje fakt udzielenia pozwolenia na druk jednego numeru „Rycerza”. Najprostsze wyjaśnienie jest takie, że była to próba posłużenia się przez Niemców św. Ojcem Maksymilianem do jakiejś normalizacji życia pod okupacją.
Niestety Niemcy się zawiedli. Potrafili zapewne w sposób właściwy odczytać Jego artykuł o potędze prawdy, której żadna siła nie jest w stanie zmienić, zamieszczony w tym „Rycerzu”. Poza tym Święty nie chciał poprzestać na minimum, na które pozwolono, ale zaczął pukać do centralnych urzędów, prosząc o pozwolenie na druk i rozpowszechnianie „Rycerza” na całą Generalną Gubernię.
Wyczerpała się nie tylko ich cierpliwość, ale przede wszystkim nadzieja, że uda się im posłużyć Ojcem Kolbem oraz Jego klasztorem w utrzymywaniu społeczeństwa w posłuszeństwie nowej władzy. Dlatego aresztowali Go razem z wszystkimi najbliższymi Jego współpracownikami.
Bezpośrednim uzasadnieniem aresztowania był – jak się zdaje – zarzut prowadzenia nielegalnej szkoły, nielegalnego seminarium duchownego. Nietrudno było Niemcom domyślić się prawdy z odrobinę tajemniczego tekstu ostatniego, bo ze stycznia 1941 roku, listu okólnego Ojca Maksymiliana do braci, w którym pisał: W naszym sąsiedztwie mieszka też (w tym skrzydle nad zakładem mechanicznym) Jerzy Wierdak ze swymi braćmi i Gwido z profesatem, a do pomocy w zajęciach ma Bolesława Wolskiego, Orestesa Mazura, Bajewskiego Antonina i Felicjana Szustaka, nawet Maksymilian Pater trochę im pomaga w pracy. To była mowa o nowicjacie i o wyższych klasach Małego Seminarium, które z czasem przekształciły się w pierwsze kursy wyższego seminarium. Próbę zlikwidowania takiej inicjatywy uzasadniałoby aresztowanie dwóch kolejnych dyrektorów Małego Seminarium, czyli o. Justyna Nazima i o. Urbana Cieślaka. Aresztowanie dwóch zastępców przełożonego można tłumaczyć próbą przekreślenia tej linii działalności klasztoru, jaką przyjął Ojciec Maksymilian. Przełożonym ustanowiono
o. Jerzego Wierdaka, którego Niemcy uważali za człowieka łatwego do zmanipulowania. Miał on jednak na obronę system posłuszeństwa zakonnego i władzę nadrzędną, która z czasem mianowała nowego przełożonego klasztoru w osobie o. Witalisa Jaśkiewicza. ■