Co teraz zrobisz?

Komentarz do Ewangelii

1 WRZEŚNIA 2024,
22. NIEDZIELA ZWYKŁA (B)
EWANGELIA: Mk 7,1-8a.14-15.21-23

Co teraz zrobisz?

Dzisiejszy fragment Ewangelii św. Marka świetnie ilustruje pewien błąd, który czasem popełniam, czytając Pismo Święte. Słyszymy zatem, że faryzeusze i uczeni
w Piśmie, odwiedzając Jezusa, krytykują Jego uczniów (a w ten sposób i samego Jezusa, bowiem zgodnie z żydowskim myśleniem nauczyciel brał pełną odpowiedzialność za postępowanie swych uczniów). Krytyka dotyczy zwyczajów, których Apostołowie nie zachowywali. Marek określa je jako „ludzka tradycja”. Mój błąd polega na tym, że wydaje mi się, że od razu rozumiem, co dzieje się w tym fragmencie: jest dla mnie oczywiste, że zachowywanie tych tylko ludzkich zwyczajów, a pomijanie tego, czego uczy sam Bóg, jest wyrazem niedojrzałości duchowej, wskazuje na płytkie podejście i całkowite niezrozumienie tego, czym jest Słowo Boga.
I tak jest faktycznie. To, czego nie zauważam jednak, to prosty fakt, że Ewangeliści nie zapisali wydarzeń z życia Jezusa po to tylko, by nas o nich poinformować, ale po to, by przez nie zmieniać nasze serca, nasze myślenie. Z łatwością bowiem mógłbym pomyśleć: „Ja nie jestem jak faryzeusze, nie zachowuję żadnej «tradycji starszych», ale kieruję się Ewangelią”. O, czyżby?
Jasne, że nie żyję według wskazań rabinów sprzed 2 000 lat, ale czy sam jednak nie tworzę owej „ludzkiej tradycji”? Czy naprawdę słowa Jezusa są pierwszą rzeczą, która przychodzi mi do głowy w trudnych sytuacjach, w chwilach, kiedy czuję się wzbu­rzony, niezadowolony, niezrozumiany?
A może mam swoje schematy, przyzwyczajenia, sposoby oceniania, które nie tylko wrosły we mnie na tyle, że trudno mi je zauważyć, ale których także bronię, kiedy ktoś będzie miał całkiem inne spojrzenie? Bo jeśli tak (a tak jest w istocie…), to słowa Pana są także dla mnie: „Czcisz Mnie tylko wargami, ale twoje serce jest daleko ode Mnie”.
W takim kontekście to, co mówi Jezus, brzmi szczególnie mocno i niepokojąco. Jeśli czytam Ewangelię, odnosząc ją do siebie, to rzeczywiście ma ona moc wstrząsnąć mną, obudzić, niejako zawołać: „Nadszedł czas, żeby działać! Co teraz zrobisz?”.
Jest jeszcze coś. Jezus nie mówi swych mocnych słów, by kogokolwiek nimi – jakby pięściami – powalić na ziemię, osądzić czy przekreślić. Stanowcze, wymagające słowa są zawsze po to, by dodać siły
do zmiany, by najpierw ukazać problem, a zaraz
potem pokazać drogę wyjścia.

8 WRZEŚNIA 2024,
23. NIEDZIELA ZWYKŁA (B)
EWANGELIA: Mk 7,31-37

Zawiła droga Jezusa

Pismo Święte nie jest podręcznikiem geografii. Nie jest też atlasem. Jest opowieścią o tym, jak działa Bóg, jak wchodzi w konkretną ludzką historię,
by przemienić ją na świętą drogę, prowadzącą do Niego. Niekiedy pojawiają się głosy kwestionujące wiarygodność Biblii, skoro znajdujemy w niej niedokładne informacje czy opisy, które nie zgadzają się
z naszą wiedzą. Ale to trochę tak, jakbym opowiadał swe wrażenia z wycieczki w góry i z wypiekami na twarzy mówiłbym o kolejnych miejscach, które widziałem; ktoś jednak ze słuchaczy mógłby powiedzieć: „Zaraz, zaraz, ale w twoim opowiadaniu nie zgadza się to i to, nieprecyzyjnie przedstawiłeś to
i to miejsce”. Gdyby moja opowieść miała posłużyć za podstawę nakreślenia mapy, wówczas taki głos
byłby zasadny. Jednak w przypadku, gdy moją intencją jest pokazanie moich przeżyć, dokładność kartograficzna nie jest istotna.
Niemniej zastanawia nas droga, jaką opisał dziś Marek w Ewangelii. Mówi bowiem, że Jezus z Tyru przeszedł przez Sydon nad Jezioro Galilejskie, przemierzając Dekapol. Gdybyśmy rozrysowali tę podróż na mapie, zobaczylibyśmy, że Pan Jezus nie tylko nie przeszedł najkrótszą trasą, ale na dodatek szedł tak, jakby błądził czy szukał drogi. Dla porównania moglibyśmy wyobrazić sobie podróż z Warszawy do Krakowa przez Ostródę, po drodze zahaczającą o Lublin. Gdyby tak miała wyglądać trasa pociągu czy pielgrzymki, to pewnie niewielu pasażerów czy pątników zdecydowałoby się na takie rozwiązanie.
Doprowadziło to niektórych biblistów do wniosku, że Marek po prostu nie znał się na topografii Ziemi Świętej (sugeruje się, że Ewangelista wiedział, że często Sydon występował po Tyrze w tekstach Starego Testamentu, stąd zachował taką kolejność w opisie wędrówki Jezusa). Inni przypuszczają, że Marek świadomie pokazał wizytę Jezusa tam, gdzie później istniały chrześcijańskie wspólnoty (Dz 21,3-7).
Dla mnie jednak owa dość zawiła droga Pana Jezusa jest przypomnieniem, że prowadzi mnie On szlakiem, który nie zawsze rozumiem, prawie nigdy się go nie spodziewam i z którego – bez wiary, że prowadzi mnie Pan – wiele razy zszedłbym na inne drogi, które według mnie byłyby sto razy lepsze.
Geografia Jezusa jest jednak nie tylko drogą, która prowadzi do zbawienia, ale jest także drogą, na której mogę doświadczyć mocy Jego działania. Zatem z tłumem mogę wołać: „Wszystko, co zrobił Jezus, jest bardzo dobre!”.

15 WRZEŚNIA 2024,
24. NIEDZIELA ZWYKŁA (B)
EWANGELIA: Mk 8,27-35

Podwórkowe zawody i geografia

Pierwsze zdanie dzisiejszej Ewangelii brzmi dość niewinnie: „Jezus udał się ze swoimi uczniami do wiosek pod Cezareą Filipową”. Ot, jeszcze jedna geograficzna wzmianka, kolejna wędrówka Pana Jezusa
i Apostołów. Po prostu kolejny dzień.
A jednak nie do końca. Okolice Cezarei Filipowej nie są zwykłym miejscem na mapie wędrówek Mistrza i Jego uczniów.
Kiedy byłem chłopcem, spędzałem sporo czasu z kolegami na placu pod blokiem. Najczęściej graliśmy w piłkę nożną („w mecza” – jak wtedy mówiliśmy), ale czasem robiliśmy minizawody – kto kopnie piłkę najwyżej. Oczywiście nie potrafiliśmy dokładnie zmierzyć, kto jak wysoko kopnął, ale wszyscy uważnie obserwowaliśmy futbolówkę mknącą wysoko, na ułamek sekundy zatrzymującą się, by zaraz wyruszyć w drogę powrotną na ziemię. Ta chwila zmiany kierunku była kluczowa.
Podobnie jest w dzisiejszej Ewangelii. Cezareę Filipową uważa się za najbardziej wysunięty na północ punkt, który odwiedzili Jezus i uczniowie. Tym samym byłoby to miejsce najbardziej oddalone od Jerozolimy, centrum judaizmu, w którym przecież stała świątynia wybrana przez Boga. Symbolicznie więc Cezareę można uznać za najbardziej oddaloną od wiary. Coś w tym faktycznie jest, skoro nieopodal (raptem kilka kilometrów) znajdowało się miasto Dan (Tel Dan), które właściwie od samego początku było miejscem fałszywego kultu, przeciwnego prawdziwemu Bogu (zob. Sdz 18,29-31 oraz
1 Krl 12,26nn). Tym bardziej że Marek wspomina o wioskach pod Cezareą Filipową –
co mogłoby wskazywać na Dan właśnie.
Chrystus zatem pyta uczniów, za kogo Go uważają. Dzieje się to na obcym, pogańskim terenie, z dala od jerozolimskiej świątyni, z dala od znanych i bezpiecznych miejsc. Wyznanie Piotra jest więc tym bardziej znaczące, bo nie sugerowane przyzwyczajeniem czy obecnością tłumu wierzących (to trochę taka różnica, jak między zrobieniem znaku krzyża na początku Mszy świętej w kościele a zrobieniem go w pociągu
czy na zatłoczonej ulicy).
I tu następuje moment zwrotny (piłka zaczyna spadać na ziemię) – rozpoczyna się wędrówka na południe: Jezus idzie do Jerozolimy, by tam umrzeć.
Uznanie Jezusa za oczekiwanego Mesjasza jest punktem wyjścia do trudnej drogi, wiodącej ostatecznie na Golgotę. I nawet jeśli jesteś w dalekich „Cezareach”, miejscach odległych od wszystkiego, co dla ciebie ważne, to wyznanie Jezusa jako Pana pomoże odkryć, że jednak idziesz ku Niemu.

22 WRZEŚNIA 2024,
25. NIEDZIELA ZWYKŁA (B)
EWANGELIA: Mk 9,30-37

Słuchać mimo wszystko

„Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi”. Tak Jezus już po raz drugi zapowia­da Mękę. I po raz drugi Jego słowa są dla uczniów trudne do przyjęcia. Pierwsza zapowiedź Męki skończyła się upomnieniem, którego Piotr udzielił Mistrzowi (Mk 8,32). Druga, o tym czytamy dziś, spotkała się
z niezrozumieniem ze strony uczniów.
I co zrobić z tym fantem? Pytanie jest
o tyle zasadne, że i my czasem nie rozumiemy słów Boga. I nie mam na myśli tylko trudnych czy zawiłych fragmentów Ewangelii (czy w ogóle Pisma Świętego), ale przede wszystkim decyzje, postanowienia, które ogólnie możemy nazwać wolą Bożą. Często wydaje się nam ona za trudna, niezrozumiała, może nawet okrutna. Sam nie raz
i nie dwa zmagałem się, by zgodzić się na to, co dawał mi Bóg.
Wielką pomocą jest zatem wydarzenie, które łączy dwie zapowiedzi Męki Pana Jezusa. Mam na myśli Jego Przemienienie: ukazał uczniom swą chwałę na górze, na której przestraszeni Piotr, Jakub i Jan usłyszeli głos Ojca: „To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie!”.
Nakaz, by słuchać tego, co mówi Jezus, dodaje odwagi, kiedy słuchać nam się wcale nie chce; albo jesteśmy zbyt zniechęceni; albo zbyt przestraszeni; albo zbyt zapatrzeni we własne plany. Ojciec przypomina nam więc, że słowa Jezusa, nawet jeśli wydawałyby się nam za trudne czy zbyt niezrozumiałe, są jedyną drogą, jedynym rozwiązaniem.
By o tym jednak nie zapomnieć, musielibyśmy słowa te rozważać, zastanawiać się nad nimi, może nawet o nich rozmawiać.
Uczniowie jednak zastanawiali się nad czymś innym. Marek informuje nas, że posprzeczali się między sobą o to, kto z nich jest największy (być może podstawą było to, że Jezus nie wybrał wszystkich, jedynie trzech uczniów, by towarzyszyli Mu na Górę Przemienienia?). Wydaje mi się, że jest to idealny sposób, by nie rozumieć woli Bożej, by zapominać o słowie, które dał Bóg, by wreszcie nie móc zrozumieć tego, co mówił Jezus o Męce.
I tak jest być może z nami – zajęci sobą, zwłaszcza w trudnych sytuacjach z innymi, nie umiemy ustrzec tego, czego doświadczyliśmy w relacji z Bogiem.
Kiedy więc przychodzą trudności, kiedy dzieją się bolesne rzeczy, trzeba wracać do słów Ojca: „Słuchajcie mego Syna!”. Nie tylko w sensie pamiętania tego, co mówił, nie tylko do bycia posłusznym, ale przede wszystkim do samego słuchania, do bycia czujnym, otwartym na Jego słowo. Jeśli dziś jeszcze czegoś nie rozumiesz, to nie szkodzi. Ważne, żeby nie przestawać słuchać, żeby nie przestawać pragnąć usłyszeć.

29 WRZEŚNIA 2024,
26. NIEDZIELA ZWYKŁA (B)
EWANGELIA: Mk 9,38-43.45.47-48

Pewien opętany, Jan i ja

Prawdę mówiąc, postawa Jana jest mi dość bliska: jeśli ktoś nie chodzi z nami, to dlaczego działa w imię Jezusa? Sam Pan jednak odpowiada jednoznacznie: „Nie zabraniajcie mu”. I podaje zasadę: „Kto nie jest przeciwko nam, ten jest z nami”. Przypomina to zdanie wypowiedziane u Mateusza: „Kto nie jest ze Mną, jest przeciwko Mnie” (12,30), które jest jednak znacznie bardziej stanowcze.
Z jednej więc strony, Jan sądzi, że tylko ci, którzy chodzą fizycznie za Jezusem, mogą dokonać dzieł w Jego imię. Ale wystarczy przypomnieć sobie choćby opętanego człowieka z kraju Gerazeńczyków (Mk 5,1-20), który po uwolnieniu spod władzy demona o imieniu Legion chciał zostać przy Jezusie, ale Pan nie zgodził się i polecił, by głosił on o dziełach Boga w swej pogańskiej krainie. Nie twierdzę, że człowiek ów sam wyrzucał złe duchy, ale z pewnością jego misja
w Dekapolu przyniosła dobre owoce, bo gdy
kilka rozdziałów później Jezus odwiedza ów region, ludzie – już znając Jezusa z opowieści – przyprowadzają Mu głuchoniemego z prośbą, by go uzdrowił (Mk 7,31nn). Zatem uwolniony spod władzy diabła człowiek nie chodził fizycznie za Jezusem, ale jednak owocnie działał w Jego imię.
Z pewnością jest mnóstwo ludzi, o któ-
rych nie mam zbyt dobrego zdania –
a którzy w najlepsze pełnią dzieła Jezusa.
Postawa Jana zachęca mnie do większej powściągliwości w negatywnym o nich myśleniu, a jednocześnie w zbyt pozytywnym myśleniu
o sobie samym…
Z drugiej strony, Jezus daje pewien margines, zostawia jakąś przestrzeń wolności tym, którzy wciąż zastanawiają się, czy przyłączyć się do Niego. Na razie wystarczy, że nie są przeciwko. Ostatecznie jednak przyjdzie moment na decyzję: nie wystarczy być neutralnym, nie wystarczy sądzić, że postępuje się dobrze, że jest się dobrym człowiekiem, ale trzeba będzie jednoznacznie wybrać – czy idzie się za Jezusem, czy nie.
I o ile myślę sam o sobie, że przecież nie jestem przeciwko Jezusowi, to nieuchronnie pojawia się pytanie: „Ale czy naprawdę jestem z Nim?”. Czy mój brak miłości wobec pewnych osób nie jest czasem negatywną
odpowiedzią na to trudne pytanie?
Jan mógł być zdziwiony odpowiedzią
Jezusa. Ja też często jestem zdziwiony Jego sposobem działania, ale ostatecznie odkrywam, że to najlepszy sposób, jaki można sobie
wyobrazić. ■