Jak powstaje „Rycerz Niepokalanej”

PRZEDRUK Z „KALENDARZA «RYCERZA NIEPOKALANEJ»” Z 1925 ROKU

Stół zawalony pismami, listami, książkami i innemi tego rodzaju -„ami”. Obok szeregi czasopism ułożonych w porządku alfabetycznym. Z Polski one, z Włoch, Szwajcarji, Francji, a nawet z Chin,
Afryki i Ameryki. Z drugiej zaś strony szafka z książkami i przewrotne pisma: – „pod kluczem”.

Naraz otwierają się drzwi: poczta… Na stół wysypują się świeże listy i czasopisma. Następuje zaraz pobieżny przegląd listów: „przypadkowo dostałem do ręki «Rycerza», chcę go zaprenumerować” – dobrze; „proszę dosłać jeszcze 20 numerów” – Bogu dzięki; „pragnę otrzymywać «Rycerza», ale nie mam pracy, nie stać mnie na zapłacenie” – otrzyma darmo; „przesyłam 1 zł jako prenumeratę, a dwa jako ofiarę” – podziękować Niepokalanej itd., itd. Redakcja zatrzymuje sobie tylko listy z artykułami do „Rycerza”, reszta zaś wędruje zaraz do Administracji, dla załatwienia.
Potem kolej na czasopisma. Z czerwonym ołówkiem w ręku śledzą oczy kolumny wydłużone druków. To promień radości w nich błyśnie, to znów posępny smutek je zaciemni, od czasu zaś do czasu ręka znaczy czerwonym rysem miejsca dotyczące w jakikolwiek sposób zakresu pracy „Rycerza”. Wreszcie wszystkie legną na swoich wczorajszych poprzednikach. Artykuły zaś po przejrzeniu idą do teki redaktorskiej.
Gdy już pierwsze dni nowego miesiąca zaczną umykać, redakcja bierze znowu na stół uskładany materjał. – Krytykuje, obmyśla, przemyśla, wyrabia sobie pogląd na stan walki między dobrem a złem na świecie i przez rozprawki, rozmówki czy opowiadania stara się przyczynić do zwycięstwa prawdy, dobra, piękna i szczęścia. Przewodnia myśl – to cel Milicji Niepokalanej: podbić dla Niej jak najwięcej dusz, bo gdzie Ona zakróluje, tam wnet umysły jaśnieją, serca oczyszczają się z grzechu, a szczęście prawdziwe, czyste, święte płynące z Najświętszego Serca Jezusowego, zagości. – Tak powstaje nikły rękopis.
Papiery z zaznaczonymi na sobie atramentem myślami i wydarzeniami wędrują do zecerni. Tu czekają na nie tysiące literek metalowych (czcionek drukarskich), pomieszczonych wedle grubości czy szerokości w poszczególnych szufladkach (kasztach) – a wedle jakości litery w osobnych przedziałkach szufladki: tu A, tam Z, tam znowu G itd.
Rozpoczyna się żmudna robota wybierania po jednej literce z kaszty i układania we wierszownik (który układacz trzyma w lewej ręce) wedle liter w rękopisie. Kiedy już kilkoma wierszami wypełni się wierszownik, wprawny składacz wyjmuje z niego skupione czcionki i składa je na obok leżącą na kaszcie tak zwaną szufelkę. Gdy już i ta przez ciągłe wypróżnianie wierszownika się wypełni, wnet sznurek obwiązuje ściśle gromadę czcionek i wszystkie tak przytulone do siebie dostają się na stół. Tam czekają na następne „kolumny”, by potem zesunąć się już na maszynę do odbicia próbki (korekty). Odbita na papierze kolumna spieszy znowu do redakcji dla dokonania poprawek. Gdy już Redakcja poznaczyła usterki na odbitce, składacz uzbraja się w… sztylet (niewinne zresztą narzędzie przypominające szewskie szydło) i energicznie godzi nim w nieodpowiednie czcionki, wyrzuca z kolumny, a natomiast zakłada odpowiednie – poklapując je przyjaźnie drugim szerokim końcem „sztyletu”.
Po wykonaniu korekty zaczyna się „łamanie”. I ta czynność nie jest znowu tak bardzo burzącą, jak to jej nazwa głosi; ogranicza się bowiem do dzielenia kolumn (szeregów) złożonych czcionek wedle długości stronic. Wtedy też każda strona otrzymuje swą liczbę porządkową. Przygotowane tak stronice ponownie spuszcza się na maszynę i odbija znowu korektę. Odbitka wędruje napowrót do redakcji, a po poprawieniu odnawia się scena ze ‒ „sztyletem”.
Wreszcie następuje kombinowanie stronic tak, by po złożeniu arkusza każda wypadała na swoim miejscu i po 8 stron (bo nasza maszyna nie pomieści więcej). Ostatecznie dostają się one na maszynę, gdzie silnie pościskane będą jeździć tam i sam, by odbierać z walców farbę drukarską i w zetknięciu z arkuszami papieru na nim wyciskać swe znaki.

***

Wśród grzbietów gór i po obszernych równinach szumią poważnie polskie bory. Piękne one świeżością, zielenią, majestatem i tajemnym szumem głoszą chwałę swego Stwórcy. Nie dosyć im jednak na tem, one i ludzi do mi-
łości Boga budzić pragną. Z nich dobywa wieśniak belki do pobudowania chatki, one dostarczają materjału dla korytarzy w kopalniach pod ziemią, bez nich
i murarz nie postawi rusztowania, a w zimie one rozgrzewają tysiące i tysiące zziębniętych.
I na tem im nie dość. Potrafią one dotrzeć głębiej jeszcze, bo poniekąd do umysłu, do duszy człowieka. Przetarte na miazgę, grzane, prasowane tworzą wreszcie papier – na który przelewane myśli rozchodzą się po całym świecie.
I z tego też rodu pochodzi papier, który wędruje często koleją z Warszawy do „Rycerza”. Opasany żelaznymi obręczami dostaje się do składu, skąd, gdy czas nadejdzie, najprzód idzie pod nóż, gdzie przecinają go na dwoje i odcinają paski, bo… bo maszyna za mała, by mogła odbić cały duży arkusz.
Tak przecięty papier idzie partjami na maszynę, by tam spotkać się z namaczanymi farbą drukarską czcionkami
i wyjść już jako arkusze wydrukowane.

***

Zaczyna się właściwe drukowanie. Czcionki równo „sklepane” i silnie pościskane są już na „wózku” w odmierzonych wedle stronic kolumnach. Na drewniany wierzch maszyny kładą stos papieru odpowiednio pociętego, i po mniej lub więcej dłuższem próbowaniu, podklejaniu, przesuwaniu itd. – wreszcie maszyna rusza na dobre. Z braku motoru, ręce poruszają korbę koła, albo nogi pedał. Energja tak udzielona maszynie różniczkuje się w najrozmaitsze ruchy różnych części maszyny – a tymczasem poszczególne arkusze papieru nakładane kolejno z góry spadają na „cylinder”. Odpowiednie „łapki” natychmiast je czepiają i wciągają w głąb maszyny. Tu spotykają się one z czcionkami już poprzednio zwilżonemi farbą drukarską. Nielitościwy „cylinder” przygniata je silnie do owego układu czcionek. – Lecz tylko na chwilę. Bo zanim zdołają ochłonąć z przerażenia – już spostrzegają na sobie szlachetne znaki liter, wyrażających rozmaite myśli. Zaraz też z największą delikatnością
sznureczki wskazują im drogę, którą się zesuwając – wnet dostają się na niższą część maszyny popod niewydrukowanych jeszcze rówieśników, gdzie się je równa z wielką również oględnością.
I tak około 1500 arkuszy co godzinę przelatuje przez ma-
szynę.
***

Wydrukowane arkusze składa się grupkami na ziemię, gdzie schną, utrwalając na sobie zdobyte w maszynie znaki.
Gdy już nieco przeschną, zaczyna się praca introligatorska. I tak najprzód falcowanie, czyli składania arkuszy w ośmioro i nadawania im kształtu broszurek.
Ale „Rycerz” ma półtora arkusza, więc do owych 16 stron trzeba dołączyć jeszcze 8, a potem na to wszystko nałożyć okładkę i – to 12 000 razy, bo tyle egzemplarzy się drukuje. Praca więc nie lada.
Gdy włożone w okładkę zeszyty wysokimi kolumnami przy ścianie uprasują się nieco, zaczyna się szycie drutem.
Poczciwa maszynka dokonuje wtedy w krótkim czasie tego, czego by się nie dało i przez długie dwie ręce zrobić; ze 2 000 bowiem egzemplarzy szyje sobie na godzinę.
„Rycerz” tak złożony i zeszyty ma już formę numeru, ale postrzępiony, nierówny, z kartkami niepoprzecinanemi. Idzie więc pod nóż, gdzie nawet po 400 egzemplarzy naraz jego ostrze uszlachetnić potrafi.
***

Po wyjściu spod noża, po kilkunastu znojnych dniach już i introligatorska robota skończona.
Wysokie stosy „Rycerza” stoją i czekają wyjazdu w świat.
Ale dokąd i ile posłać?
O tem ma obowiązek wiedzieć Administracja; do niej to bowiem zmierzają codziennie liczne głosy z całej Polski i spoza jej granic za pośrednictwem listów, pocztówek, przekazów i czeków: kto, gdzie i ile numerów „Rycerza” sobie życzy. Ona więc musi tym życzeniom zadość uczynić
i „Rycerza” każdemu przez pocztę podać. To też nie darmo pracowała ona przez cały miesiąc, notując skrzętnie w katalogach, co tylko usłyszała, a następnie przygotowując na maszynie do pisania długie paski papieru z adresami, które odbite potem na szapirografie tworzą kilkanaście podobnych sobie siostrzyc na
następne miesiące.
Administracja więc teraz zabiera głos ze swoimi adresami
i wskazuje, gdzie co słać.
I zaczyna się pakowanie. Gorąca to zwyczajnie robota – bo z wysyłką pilno. Więc owijanie w papier numerów „hurtownych”, lepienie w opaski „pojedynczych”, pieczętowanie, nalepianie adresów, znaczków itd. tworzą tętno pracy.
Wreszcie wysyłka. Popakowane numery zapycha się do koszów, walizek, skrzyni i gdzie się da. Zajeżdża wóz pocztowy i cały ten bagaż ładuje się do niego i – wio na pocztę, a stamtąd pociągami w różne strony Polski
i świata – aż listonosz je Szanownemu Czytelnikowi do ręki poda. ■

Ten i inne teksty czytaj dzięki prenumeracie

Zajrzyj do nas na FB