Intencja Rycerstwa Niepokalanej na luty:
Aby św. Maksymilian
inspirował nas swoją postawą
solidarności w przyjmowaniu
chorych i umacnianiu
przygnębionych, głosząc Jezusa – źródło życia i nadziei.
Po osadzeniu w obozie (28 maja 1941 roku), razem z innymi uwięzionymi księżmi, Ojciec Kolbe został przydzielony do pracy w komandzie „Babice”. To sąsiadująca z Oświęcimiem miejscowość, ostatnia w tej części Małopolski – za wsią płynie Wisła, a za Wisłą zaczyna się już Górny Śląsk. W tych Babicach więźniowie budowali ogrodzenie pastwiska. Wybraną ziemię odwoziło się taczkami na wskazane miejsce. Pracowali po dwóch więźniów przy jednej taczce. Jeden ładował ziemię, drugi zawoził ją i wysypywał. Jeden ze współwięźniów Ojca Maksymiliana w KL Auschwitz – Henryk Sienkiewicz (nr obozowy 2714 – zbieżność imienia i nazwiska z naszym Noblistą jest zupełnie przypadkowa) – wspomina związane z tym, dramatyczne wydarzenie:
„Praca była ponad ludzkie siły, trzeba było w jedną i drugą stronę biec. Kapo zauważył, że obydwaj rozmawiamy i za to dostaliśmy po dziesięć kijów, i pracowaliśmy razem. Ja za to, że nazwałem Go «Ojcze», woziłem żwir i Ojca Maksymiliana na taczce po jednym razie, a Ojciec musiał mnie wozić po dwa razy w jedną i drugą stronę. Praca ta była na pośmiewisko esesmanów i kapów. Tak pracowaliśmy do późnego wieczoru. Wtedy Ojciec powiedział do mnie: «Heniu, to, co robimy, to wszystko dla Niepokalanej. Niech barbarzyńcy wiedzą, że jesteśmy wyznawcami Niepokalanej»”.
Nagabywani o pomoc, o przyjęcie czy solidarność z człowiekiem cierpiącym lub przygnębionym, często reagujemy pełnym zdziwienia pytaniem:
– Kto? Ja? Ale jak? Co ja mogę zrobić?
Nie trzeba wiele. Trochę tak, jak w piosence: „wrażliwe słowo, czuły dotyk – wystarczą”. Czytam nieraz konferencje, zapiski albo przedwojenne artykuły Ojca Maksymiliana. Ale – przyznam – największe wrażenie robią na mnie takie wspomnienia współwięźniów, jak to Sienkiewicza. Oni zapamiętali tak niewiele. Czasem jedno zdanie – „…to, co robimy, to wszystko dla Niepokalanej…” – wystarczyło za całe kazanie czy rekolekcje. Okazuje się, że wcale nie trzeba wielu słów czy gestów. Wystarczy wrażliwe słowo i czuły dotyk, by przyjąć chorego i pocieszyć zgnębionego. Jak
św. Maksymilian. ■