Podług żywego zainteresowania sztukami plastycznymi w XIX w., uznany już wtedy malarz z kręgu krakowskiego Piotr Stachiewicz został poproszony o zilustrowanie książki pt. Królowa Niebios. Legendy o Matce Boskiej. Artysta za swój cykl wizerunków maryjnych został już wcześniej doceniony nie tylko na naszych ziemiach, ale i na arenie międzynarodowej. Reprodukcje i pocztówki obrazów Stachiewicza były wtedy w szerokim obiegu, co skutkowało wielokrotnym wznowieniem wydawnictwa. Dziś skupimy się na ilustracji z II serii publikacji z roku 1895.
Myślę że to idealny wizerunek na rozpoczęcie naszej kolumny, gdyż jest on przykładem popularyzowania poprzez obraz i tekst treści maryjnych, co piszący te słowa ma na celu. Stachiewicz będąc przedstawicielem tradycyjnego (już od poł XIX w. odchodzącego) sposobu malowania opierającego się na rysunku, skłania się jednak ku nowej wizji sztuki sakralnej. Przełamuje on bowiem pewien kanon przedstawień świętych postaci, rezygnuje z ustalonej przez wieki ikonografii biblijnej. Ucieka się do maniery, która odbiega od dobrze znanej nam stricte kościelnej konwencji, służącej do dekoracji świątyń. I choć już ówcześni krytycy zarzucali mu nadmierny sentymentalizm czy wręcz naiwność realizmu ukazania, osobiście nie potrafię sprzeciwić się zdaniu, wkraczającej w wiek XX publiczności, która była urzeczona stylem artysty.
Nawet jeśli wspomniane cechy istnieją, nie są one bynajmniej banalne. Ten wręcz emanujący liryzmem obraz, bardzo silnie oddziałuje na naszą wyobraźnię. Przedstawiając święte osoby w daleko posuniętej prostocie, autor paradoksalnie przybliża nam ich wielkość i duchowy skarb. Matka Boża (wizerunkiem służyła żona malarza) jest ubrana w białą szatę. Poza oczywistą symboliką czystości, Mateńka poprzez biel przypomina wręcz marmurowy posąg – filar – na którym oparł się cały plan Boży, a także późniejsza ecclesia, której symbolem Maryja była już od tradycji wczesnochrześcijańskiej. Główną osią napięcia uczuciowego obrazu, jest pełna troski wymiana gestów między Marią i Jezusem, będącym już o krok od wypełnienia woli Bożej. To pozbawione jakiejkolwiek sztuczności czy egzaltacji okazanie miłości, w pełni przekazuje lekcję, jaką powinniśmy wyciągnąć z ich postawy. Znając dalszy przebieg wydarzeń i wiedząc, że Mesjasz szykuje się na mękę, uderzający jest spokój tych dwóch postaci, który przemawia jednocześnie za ich boskością. Pamiętajmy, że z przyziemnej perspektywy, jest to (nad)zwyczajnie przepełnione bólem pożegnanie syna i matki. Możemy sobie tylko wyobrazić, co w tym momencie myśleli nasi dzisiejsi protagoniści. Bez cienia wątpliwości, po ludzku towarzyszył im strach, ból, tęsknota, czy bojaźń. Natomiast jedno z pewnością jest im obce – niepewność. Maryja i Jezus są pewni Boskiego planu, są jemu poddani. Wiedzą, że jest on ważniejszy niż to, co w tej chwili czują. Matka i Syn wpatrzeni w Boski majestat, którego przedstawicielem na ziemi jest Chrystus, przezwyciężają ból serca i zgadzając się na to co ma nadejść, oddają się wyższej idei, której do granic są ufni. Od chwili wypowiedzenia słowa Fiat (Łk 1,38) do przedstawionego momentu, Maryja nie przestała być służebnicą Pańską. Jako Boża rodzicielka, współodpowiedzialna za zrealizowanie planu odkupienia, nie namawiała Chrystusa do pozostania przy niej, do zrezygnowania ze złożenia ofiary za nasze grzechy. Mesjasz całując Maryję w dłoń, zapewne dziękuje jej właśnie za owo wypowiedziane fiat, dzięki któremu może nastąpić to, co miało wydarzyć się na Golgocie.
W mojej opinii, o geniuszu Piotra Stachiewicza, stanowi na pierwszy rzut oka, niezauważalny gest podtrzymania ramienia Marii przez Jezusa. Ta postawa Syna Bożego, poza podkreśleniem wyraźnego przywiązania i szacunku, jest jakby podkreśleniem Bożego wsparcia jakim obdarzona jest Matka – Ojcowskim trwaniem, o które może się oprzeć i na którym – polegać.