Św. Marek relacjonuje pierwszy dzień Jezusowej działalności w Galilei w szalonym tempie, prawie bez nabierania powietrza. Sposobem opowiadania przypomina komentarze Tomasza Zimocha. Jezus przychodzi do Galilei, zaczyna głosić Ewangelię, powołuje Szymona, Andrzeja, Jakuba, Jana, naucza w synagodze w Kafarnaum, wyrzuca złego ducha, idzie do Szymona do domu, uzdrawia chorą na gorączkę teściową, a wieczorem zajmuje się naznoszonymi zewsząd chorymi. Dopiero nad ranem następnego dnia znajduje chwilę wytchnienia i spokoju, i gdy jest jeszcze ciemno, wychodzi na miejsce pustynne, aby się modlić.
Szymon, być może chcąc się pochwalić przed tłumem, że zna Jezusa, że ma znajomości, szuka Go i idzie Mu oznajmić, że wszyscy Go szukają. Mistrz nie idzie jednak za głosem Piotra, nie wraca do Kafarnaum, żeby nacieszyć się sławą. Doskonale wie, że ci „wszyscy”, o których mówi Piotr, to tak naprawdę niewielka garstka, która jednak zajęła całą Piotrową wąską perspektywę. Jezus nie nabiera się na to rozproszenie i kontynuuje swoją misję po Galilei, obchodząc ją wzdłuż i wszerz, nauczając, wyrzucając złe duchy, „bo po to wyszedł”.
Im mocniej jesteśmy przekonani do misji, która jest nam powierzona, im lepiej wiemy, co mamy robić, tym mniej spraw jest nas w stanie rozproszyć. Problem w tym, że ciężko tę misję znaleźć, jeśli jesteśmy cały czas… rozproszeni. Istnieje jakieś lekarstwo na rozproszenie i umocnienie w misji? Proszę bardzo, Jezus pokazuje je swoim przykładem: wstać, kiedy jest jeszcze ciemno, wyjść, udać się na miejsce pustynne i tam się modlić.
Lekarstwo na rozproszenie
