W stągwiach woda z pewnością nie była czysta. Teoretycznie nie służyła do obmycia rąk z brudu, lecz do obmycia z nieczystości obrzędowej, spowodowanej zetknięciem się z poganinem lub dotknięciem rzeczy nieczystej. „Rozluźniając pięść” można było małą ilością wody obmyć razem złożone końce wszystkich palców.
Trudno jest mi jednak sobie wyobrazić, by przy takiej ilości osób woda pozostała zdatna do picia, bez bakterii, bez wirusów i bez innych nieczystości. Tymczasem Pan Jezus nie kazał najpierw wylać ze stągwi tego, co tam było, nie kazał ich porządnie umyć, nalać do nich świeżej wody, by dopiero wtedy przemienić ją w wino. Nie. Bo ta stągiew to ja. Taka jaka jestem. Z całym moim brudem i z moimi pragnieniami. Z grzechem i nadzieją. Z tym wszystkim, co doprowadziło mnie do momentu, w którym Pan Bóg chce przemienić te moje pomyje w wino. Wystarczy tylko, żebym zrobiła wszystko cokolwiek powie – żebym pozwoliła Mu dotknąć tego, czego się wstydzę i co ukrywam nawet przed samą sobą. Żeby wlał we mnie Wodę Życia. Żeby dopełnił mnie Swoją łaską. I żebym nie wątpiła, że cud może stać się z niczego.
Najświętsza Maryjo Niepokalana, Matko Kościoła, módl się za nami, byśmy potrafili uczynić wszystko, cokolwiek powie nam Pan, nawet to, co po ludzku wydaje nam się niedorzeczne.