Co jest warte wszystkich skarbów świata?

Opowieści z lasu.
Odcinek XXX

W poprzednim odcinku widzieliśmy, jak Abba Włodek jedzie z łódzkich Łagiewnik do Szymanowa w towarzystwie przesympatycznej siostry profesor Wioletty i gadają o szóstym Błogosławieństwie. Ustalają wspólnie, że chodzi nie o jakiś powierzchniowy porządek w emocjach, ale o czystość w ośrodku decyzyjnym, w miejscu, gdzie my to my, gdzie jest jakieś nasze centrum, serce.

Czystość w tym miejscu oznacza, że jesteśmy w stanie patrzeć na świat Bożymi oczyma i widzieć, dostrzegać ślady obecności Boga wszędzie tam, gdzie się pojawiają. Jesteśmy w stanie patrzeć i decydować
po Bożemu, bez zanieczyszczeń. Kto ma czyste serce, patrzy na świat bez podejrzeń. Jeśli przyniosę ci jakiś prezent bez okazji,
to albo się ucieszysz, albo powiesz sobie
w duchu – pewnie czegoś ode mnie będzie chciał, że jest taki miły… Czyste serce eliminuje te wszystkie zanieczyszczenia…
Pozwala widzieć świat takim, jaki jest… Włodek i s. Wiolka zgodzili się co do tego, że praca nad czystością serca jest długa. To nie jest tak, że możemy bezrefleksyjnie „iść za naszym sercem…”, „robić to,
co serce nam nakazuje…”, wiemy bowiem,
że „serce nie sługa” i właśnie dlatego lepiej mu
do końca nie wierzyć… Bo nie wiadomo,
czy jest oczyszczone, czy jest czyste.
Jak jest czyste, to i owszem. Boży głos w środku raczej zabrzmi pewnie i niezawodnie.
Jak jest nieczyste, to Boży głos można
pomylić z własną zachcianką.
***
Włodek zaparkował samochód przed niepokalanowską bazyliką. Zmieniło się tutaj sporo od ostatniej wizyty… Ciekawiła go Kaplica Adoracji, której jeszcze nie widział. Poszedł najpierw do niej. Kaplicę Adoracji przygotowano stosunkowo niedawno, kilka lat temu. Zdążyła przyzwyczaić się do ludzi i ludzie zdążyli się do niej przyzwyczaić. Z reguły było w niej sporo modlących się. Wiadomo było, że jest otwarta 24/24, więc
i czasami nocą ktoś i z Warszawy się zdarzał. Kaplica wpisywała się w Międzynarodowe Dzieło Modlitwy o Pokój. Włodek zachwycił się kaplicą i jej prostym, spokojnym wystrojem, w którym dominowała złocistego koloru monstrancja, w formie figury Matki Bożej… Coś mu mówiło, że będzie
tu często wracał.
Pomodlił się, a potem usiadł sobie przed bazyliką na ławeczce. Wyciągnął z plecaka kanapkę, przygotowaną w Łagiewnikach. Próbował zaplanować sobie czas i układał w głowie trasę powrotu do Konigórtka.
Coś mu mówiło, że nie pojedzie najprostszą trasą.
Gdy tak siedział i rozmyślał, pojawił się przed nim jakiś zakonnik. Wyglądał na franciszkanina z Niepokalanowa. I faktycznie nim był. Ale z Polski na pewno nie pochodził.
– Ja jestem Takeuchi. Paweł Masatoshi Takeuchi. Z Japonii. A ty kto?
– A ja Włodek. Z Konigórtka.
– Co tak jesz? – zapytał.
– Kanapkę. W Łagiewnikach mi zrobili.
– W Łagiewnikach? Tam gdzie Mali Bra­cia?
– Noo… U was w klasztorze. O. Jan to mój kolega. – Włodek postanowił opowiedzieć troszkę o sobie, żeby zdobyć przyjaźń niecodziennego zakonnika.
– Bardzo lubię Łagiewniki. Tam się uczyłem polskiego. Trudny. Ale się da. Litery
łatwe.
– Wierzę… Wy macie ich sporo…
– I co tak sobie myślisz? Rozmyślasz?
– O pokoju. W kaplicy byłem.
– Ważne. Bardzo ważne. Pokój ważny. Czasami ludzie tu uciekają, żeby mieć święty spokój. Ale po polsku to jest dziwne.

zakończyć konflikt”. ■

Ten i inne teksty czytaj dzięki prenumeracie

Zajrzyj do nas na FB