Bardzo lubię wracać myślami do Ewangelii według św. Łukasza, w której możemy przeczytać o ucieczce dwóch uczniów z Jerozolimy do Emaus. Jeden z nich miał na imię Kleofas, imienia drugiego ucznia nie znamy. Smutni, przestraszeni i zawiedzeni, rozmawiają ze sobą o wszystkim, co wydarzyło się w Jerozolimie i co spotkało Jezusa z Nazaretu. Byli tak pochłonięci tymi wydarzeniami, że nie rozpoznali zmartwychwstałego Jezusa, który przyłączył się do nich, rozmawiał z nimi, tłumacząc wszystko, co musiało się stać. Ewangelista zauważa, że „oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali”. Jakby jedyną rzeczą, którą ciągle widzieli, był przywalony kamieniem grób. Dopiero gdy wszyscy trzej zasiedli do wieczerzy, a Jezus, podobnie jak kilka dni wcześniej w Wieczerniku, „wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im”, otworzyły się im oczy i poznali Go. Wtedy z radością i bez lęku wrócili do miejsca, które tak bardzo ich przytłoczyło.
Czasami i na nas przychodzą dni smutku, jakiegoś zwątpienia i lęku. Często wtedy powtarzamy, choć zapewne nieświadomie, słowa uczniów idących do Emaus: „A myśmy się spodziewali…”, że będzie lepiej, że ominie nas ból i cierpienie, że Pan Bóg zainterweniuje, że On zwycięży. Właśnie wtedy nasze oczy są jakby na uwięzi, nie widzą Jego obecności, koncentrując się na tym, co nas przygniata.
Lubię tę historię, bo po raz kolejny pokazuje mi ona, że Pan Bóg nie zostawia nas z trudnościami, że On sam przychodzi, pociesza, tłumaczy i otwiera oczy. On w każdej Eucharystii powtarza: „Jestem z tobą i dla ciebie”.
Niech zmartwychwstały Chrystus otwiera nasze oczy i umacnia naszą wiarę w to, że On zwyciężył śmierć! ■