O maryjności Sługi Bożego Stefana Kardynała Wyszyńskiego

Święcenia kapłańskie otrzymałem w katedrze warszawskiej z rąk Księdza Stefana Kardynała Wyszyńskiego w 1957 roku. Z tym większą więc radością chcę o nim mówić, a w zasadzie nie tyle o nim, co o jego maryjności.
Właśnie maryjność chodzi mi teraz po głowie bardziej niż mariologia. Przez mariologię rozumiemy naukowe słowo o Matce Najświętszej. Sługa Boży Stefan Kardynał Wyszyński jako młody student specjalizował się w prawie kanonicznym i katolickiej nauce społecznej. Nie uprawiał naukowej mariologii.
Był duszpasterzem. Jako duszpasterz poszukiwał sposobów wprowadzenia Matki Najświętszej w życie jednostek, rodzin, parafii, diecezji oraz narodu. Jeśli sięgał po wypowiedzi wysoko teologiczne, czynił to w celach pastoralnych.
Pełnego, głębokiego opracowania maryjności Kardynała wciąż brakuje. Nie jest ono łatwe, skoro trzeba przebadać przynajmniej 57 tomów jego tekstów. Tylko część jest dostępna w formie opublikowanej. Kto z teologów przekopał tę górę źródeł?! Ja na pewno nie.
A jednak mówić trzeba. Zatem samokrytycznie i pokornie ograniczam wypowiedź do „dwóch słów”, do wybranych spostrzeżeń, które nie wymagają wielkiego studium.
Słowo pierwsze i najważniejsze: maryjność obrał jako ważny punkt programu w walce o naród i Kościół w Polsce.
Oddania się Matce Bożej, poświęcenia się Jej: parafii, diecezji, całego narodu…, peregrynacje, Wielka Nowenna przed Milenium Chrztu Polski ‒ poderwały naród do walki o zachowanie własnej tożsamości i do obrony wiary. To prawdopodobnie największy sukces maryjności Prymasa. Jego maryjność wyprowadziła ludzi na drogi, ulice i place, czego najbardziej bali się czerwoni przywódcy. Masową pobożność maryjną uchwycił jako oręż walki o naród, o Kościół i wiarę w tym narodzie. Nie twierdził, że taka pobożność maryjna jest ‒ z teologicznego punktu widzenia ‒ najważniejszą formą pobożności chrześcijańskiej, ważniejszą od nabożeństw Męki Pańskiej czy nabożeństw eucharystycznych. Był praktykiem. Wiedział z historii i widział na własne oczy, że pobożność maryjna „chwyta” za serca ludzi tego narodu i że na ten fakt warto postawić. I postawił: popierał pobożność sanktuariów maryjnych, zwłaszcza na Jasnej Górze; zaproponował nowennę przed Tysiącleciem Chrztu Polski, nowennę pod znakiem Maryi; zaproponował skuteczne peregrynacje kopii Obrazu Matki Bożej Częstochowskiej ‒ te peregrynacje przeorały całą Polskę, nawet więcej niż jednokrotnie, budziły uśpionych, nawracały grzeszników, podnosiły na duchu ciężko przestraszonych, zachęcały do odwagi i obrony wiary…
Znaczenie polityczne tego programu stawało się ewidentne. Władze wojującego ateizmu zaczęły się bać. Postanowiły zaaresztować i uwięzić peregrynującą kopię Jasnogórskiego Obrazu. Milicja „zaaresztowała” kopię 2 września 1966 roku pod Będzinem, gdy z katedry warszawskiej zdążała do Katowic. Funkcjonariusze uwięzili kopię Obrazu… na Jasnej Górze i surowo przykazali ojcom paulinom, by jej strzegli. Jeśli nie podołaliby temu zadaniu, władze zagroziły likwidacją dwóch wielkich klasztorów. Ojcowie strzegli, jak umieli. Strzegła też milicja rozstawiona pod klasztorem.

A jednak kopia została „wykradziona”. O tej „kradzieży” Matki Bożej Jasnogórskiej powstał spektakl telewizyjny Złodziej w sutannie, a może warto by nakręcić film sensacyjny. Nowego porwania porwanej przez milicję Matki Bożej dokonał pewien ksiądz, za cichym przyzwoleniem Księdza Prymasa.
Słowo drugie: Ksiądz Prymas zaproponował Kościołowi w Polsce (chociaż nie tylko tutaj) wielkie akty poświęcenia siebie i narodu Matce Bożej.