Ojciec Maksymilian w Auschwitz

Dnia 28 maja Ojciec Maksymilian Maria Kolbe został przewieziony z warszawskiego Pawiaka do obozu koncentracyjnego Auschwitz koło Oświęcimia. Przybył w transporcie liczącym 320 więźniów.
Jak już wspominaliśmy w poprzednim odcinku, prawdopodobnie wszystkich franciszkanów, towarzyszy Jego aresztowania, przewieziono do Auschwitz już na początku kwietnia.

Choć mamy zeznania więźniów, których przywieziono tam tym samym transportem, żaden nie wspomina o powitalnym przemówieniu komendanta Fritscha, jakiego wysłuchiwali ci, co przybywali innymi transportami. Brzmiało ono mniej więcej tak: Nie przybyliście tu do sanatorium, lecz do niemieckiego obozu koncentracyjnego, z którego jedyne wyjście stanowi komin krematorium. Jeśli to się komuś nie podoba, może zaraz iść na druty wysokiego napięcia, jakimi obóz jest ogrodzony. Jeśli w transporcie są Żydzi, to nie mają prawa żyć dłużej niż dwa tygodnie, jeżeli są księża, to mogą żyć jeden miesiąc, reszta trzy miesiące.
Może i nie było czasu na to przemówienie, bo transport dotarł tam wieczorem. Wyładowanie na rampę naszego transportu – wspomina jego uczestnik Jan Jakub Szegidowicz – odbyło się wśród krzyku, przekleństw i bicia przez esesmanów. Od rampy kolejowej prowadzono nas koło gospodarstwa obozowego do bramy obozu, nad którą widniał napis: „Arbeit macht frei”, i wprowadzono na plac apelowy, na wprost kuchni, gdzie stali w dwurzędzie esesmani z bykowcami. Tłumacz obozowy wyczytywał nazwiska, a wyczytani musieli przebiegać środkiem dwuszeregu wśród bicia i kopania. Dodatkowo esesmani podstawiali nogi, co sprawiało, że ten, kto się przewrócił, dostawał nadliczbowe bicie. Do tych nieszczęśliwych należał również Ojciec Kolbe.
Przez całą pierwszą noc obozową byliśmy stłoczeni w jednej izbie na bloku, gdzie mieściła się tak zwana łaźnia. Odtąd przestałem być człowiekiem, posiadającym własne imię i nazwisko, a stałem się numerem 16 858.
Ojciec Maksymilian otrzymał dość bliski numer 16 670.
Życie w obozie zaczynało się od przejścia przez łaźnię, co stanowiło okazję do odebrania każdemu z więźniów jego własnego ubrania i zaopatrzenia w pasiak, zwykle już wcześniej używany, czasem nawet zbroczony krwią poprzednich użytkowników. Potem przybyły otrzymywał przydział do bloku „mieszkalnego”.
Jedną z pierwszych nocy spędził Ojciec Maksymilian na podłodze w sąsiedztwie młodego więźnia, Henryka Sienkiewicza, który założyciela Niepokalanowa znał z opowiadań, gdy tuż przed wojną chodził do szkoły w Sochaczewie. Wspomina on, że podczas tej pierwszej nocy Ojciec Maksymilian modlił się, a na uwagę, żeby spał, bo jest wycieńczony transportem, odpowiedział, że to on młody musi wypocząć, aby mieć siły do pracy, a jego zadaniem jest także modlić się za wszystkich.
Tenże więzień wspomina wspólnie wykonywaną pracę z Ojcem Maksymilianem. Było to w pierwszych dniach po przybyciu do obozu. Świeżo przybyłych więźniów zatrudniono przy budowie nowego krematorium.
Opowiadający zauważył, że Ojcu Kolbemu nałożono zbyt wiele piasku na taczkę i nie mógł jej udźwignąć. Usiłował Go wyręczyć przynajmniej raz, aby Kapłan mógł nieco odpocząć. Kapo spostrzegł ich rozmowę
i wyliczył im po dziesięć kijów, a ponieważ rozumiał, o czym mówili, kazał chłopcu pchać taczkę ze żwirem i z Ojcem Maksymilianem. Ojciec Maksymilian z kolei musiał podobnie pchać ją ze żwirem i ze współwięźniem, a z powrotem wozić samego współwięźnia.
Wkrótce Ojca Kolbego przydzielono do komanda „Babice”. Posłuchajmy autentycznej opowieści ks. Józefa Kopczewskiego, który przebywał ze Świętym na Pawiaku i do Auschwitz przybył tym samym transportem.
Po przyjeździe do obozu – opowiada świadek – przez trzy dni pracowaliśmy na miejscu.
Woziliśmy żwir do [budowy] krematorium.
Po trzech dniach [zatem około 1 czerwca] wyznaczono nas do komanda „Babice”, odległego od obozu 4 km [pracującego na rzecz gospodarstwa obozowego, poza terenem obozu].
Ks. Konrad Szweda opowiada, jak to wyznaczenie się odbyło. Na trzeci dzień dowódca obozu Fritsch przychodzi na blok nowo przybyłych więźniów (17a) i daje rozkaz: „Klechy wystąpić!” („Pfaffen raus!”) i „za mną marsz!”. Bladość wypłynęła na twarze i przerażenie ogarnęło wszystkich. Prowadzi ich przed kuchnię, gdzie w obłoconych i potarganych łachmanach stoją wychudzeni o zapadłych twarzach więźniowie. To komando pracy „Babice”. Kapo tego komanda [to] budzący postrach wśród więźniów oświęcimskich krwawy Krott, kryminalista, który w wykańczaniu ludzi w Oświęcimiu bije rekord. Jemu oddaje dowódca obozu księży, dodając na odchodnym: „Masz tu tych darmozjadów i pasożytów społeczeństwa. Naucz ich pracować jak należy!”.