Co roku około 6 milionów pielgrzymów z całego świata wyrusza do niewielkiego miasteczka u podnóża francuskich Pirenejów.
Co przyciąga te rzesze pielgrzymów i jak wieść o wydarzeniach z Lourdes dotarła na krańce świata? Lourdes jest przykładem tego, iż logika działania Matki Najświętszej jest diametralnie inna niż ludzka.
Gdybyśmy chcieli, aby nasze przesłanie dotarło na cały świat, to najpewniej – stosując elementarne zasady komunikacji masowej – postaralibyśmy się dostać
do najbardziej opiniotwórczych ośrodków na naszym globie. Udalibyśmy się w tym celu do którejś z wielkich metropolii, by znaleźć tam dojście do wpływowych stacji telewizyjnych i przekonać do naszego pomysłu popularnych prezenterów i celebrytów.
Logika rozprzestrzeniania się Maryjnych orędzi jest jednak diametralnie inna. Matka Boża kieruje się dokładnie odwrotnymi kryteriami, jak było np. w przypadku objawień fatimskich. Pojawiła się nie w dużej aglomeracji, lecz w wiosce tak małej, że nie było jej nawet na mapach Portugalii. Swojego przekazu nie zostawiła znanym osobom publicznym, ustosunkowanym w wysokich sferach i obdarzonym autorytetem, lecz małoletnim pastuszkom z ubogich rodzin, na dodatek analfabetom. Chociaż w swych proroctwach cztery razy wymieniła Rosję, dzieci nie wiedziały nawet, że chodzi o nazwę państwa.
Wydawać by się mogło, że jest to logika skazana na niepowodzenie, a jednak stało się
inaczej. Orędzie przekazane trójce portugalskich pastuszków obiegło cały świat, angażując kilku papieży i elektryzując przez kilkadziesiąt lat uwagę milionów
katolików na kuli ziemskiej.
Ślepi wzrok odzyskują
Analogiczny sposób działania wybrała Matka Boża w Lourdes, które w 1858 roku liczyło 4 000 mieszkańców. Jej wzrok padł wówczas na 14-letnią niepiśmienną paster-
kę Bernadetę Soubirous. Maryja ukazała się jej w leżącej na uboczu Grocie Massabielle i przedstawiła jako Niepokalane Poczęcie, potwierdzając tym samym dogmat zdefiniowany cztery lata wcześniej przez bł. Piusa IX, jednak dziewczynka nie była nawet świadoma tego faktu.
Wydarzenia z 1858 roku dały początek sanktuarium, które każdego roku odwiedzane jest przez ponad 6 milionów pielgrzymów, w tym około 60 tysięcy chorych. Nie ma drugiego miejsca w Europie, które przyciągałoby tak wielu pątników, zwłaszcza cierpiących na poważne choroby i liczących na cudowne uzdrowienie.
Ich nadzieja ma realne podstawy. Od 1858 roku aż do dziś odnotowano w Lourdes ponad 7 tysięcy przypadków uzdrowień niewytłumaczalnych z naukowego punktu widzenia. Tylko 71 z nich zostało jednak oficjalnie zaaprobowanych przez władze kościelne jako cuda. Stwierdzeniem tego zajmują się lekarze z Biura Medycznego i Międzynarodowego Komitetu Medycznego w Lourdes. Pierwszym uznanym przez nich przypadkiem był casus miejscowego kamieniarza – Louisa Bouriette’a, który od 20 lat nie widział na prawe oko, wybite podczas wypadku w pracy. Gdy 27 lutego 1858 roku modlił się przed Grotą Massabielle i przemył oko wodą z tryskającego tam źródła, odzyskał wzrok. Robotnik kierował się wskazaniami Bernadety, która odkryła w jaskini wspomniany zdrój. Usłyszała ona wówczas słowa Matki Bożej: „Pijcie ze źródła i obmywajcie się w nim”.
Uzdrowienia nie muszą być jednak związane z obmyciem w Massabielle. Jak mówi
dr Patrick Theillier, dyrektor Biura Medycznego w Lourdes w latach 1998-2009: „Woda ze źródła w grocie nie ma, w sensie badawczym, żadnych szczególnych właściwości medycznych czy cieplnych. (…) Nie ona też decyduje o uzdrowieniu, bo cudu dokonuje Bóg”.
Przekonuje o tym ostatni uznany oficjalnie przypadek, który ogłoszono publicznie 8 grudnia 2024 roku. Historia dotyczy angielskiego marynarza – Jacka Traynora, który znajdował się na progu śmierci i przybył do Lourdes z Liverpoolu na własną odpowiedzialność, ponieważ jego lekarze byli przekonani, że nie przeżyje tej podróży. Mimo to 25 lipca 1923 roku odzyskał w pełni zdrowie. Stało się to po procesji eucharystycznej, podczas której arcybiskup Reims pobłogosławił go Najświętszym Sakramentem.
Ateiści się nawracają
Uzdrowienie, by zostało uznane za cudowne, powinno spełniać dwa warunki.
Po pierwsze: musi być medycznie niewytłumaczalne, a rozwój choroby ma zostać trwale zahamowany. Ważne jest, by do uzdrowienia doszło nagle – nie może to być proces związany z terapią kliniczną. Po drugie: zdarzenie musi doprowadzić samego uzdrowionego oraz świadków cudu do przekonania, że miało ono znaczenie duchowe i było wynikiem interwencji nadprzyrodzonej.
Stosunek przypadków zgłoszonych do uznanych oficjalnie jest bardzo niski. Tylko co setny z nich uzyskał aprobatę Kościoła. Wspomniany już dr Patrick Theillier tłumaczy to następująco: „Kościół nie kieruje się emocjami przy analizie poszczególnych świadectw. Robi to z wielką rozwagą i ostrożnością. Musi mieć pewność, że zdarzenie, pod którym się podpisuje, faktycznie wiązało się z ingerencją nadprzyrodzoną. Nie oznacza to jednak, że niepotwierdzone przez Kościół cuda nie wydarzyły się.
Po prostu nie spełniły surowych kryteriów, jakie są wymagane, by uznać je za oficjalne”.
Za tak rygorystycznym stanowiskiem przemawia fakt, że żadne z 71 cudownych uzdrowień, uznanych przez Biuro Medyczne w Lourdes, nie zostało zakwestionowane z lekarskiego punktu widzenia. Znane są przypadki niewierzących lekarzy, którzy nawracali się pod wpływem tego, co widzieli w Lourdes, jak Alexis Carrel, laureat Nagrody Nobla, który z ateisty stał się katolikiem.
Chorzy swój krzyż akceptują
Wielu chorych przybywa jednak do Lourdes nie po to, by odzyskać zdrowie, lecz po to, by znaleźć odpowiedź na pytanie o sens cierpienia i szukać woli Boga w swoim życiu. Niektórzy z nich godzą się tam ze swoją chorobą, odkrywając w niej chwalebny Krzyż Jezusa Chrystusa. Dla towarzyszących im kapłanów są to cuda większe niż niewytłumaczalne uzdrowienia.
Do Lourdes z niepełnosprawnymi przybywają też rzesze wolontariuszy, którzy opiekują się swoimi podopiecznymi: ubierają ich, myją, karmią, wożą na łóżkach lub wózkach inwalidzkich. Chociaż są zdrowi, często podkreślają, że czują się nie tylko stroną dającą, lecz także biorącą. Ci obłożnie chorzy pozwalają ich opiekunom odkryć sens poświęcenia, bezinteresowności, przyjaźni.
Orędzia z Lourdes, Fatimy i innych sanktuariów maryjnych, związanych z bjawieniami, mają charakter chrystocentryczny. Matka Boża nie przesłania sobą Boga, lecz zawsze wskazuje na swojego Syna jako ostateczny cel człowieka. Powtarza gest i słowa, które wypowiedziała w Kanie Galilejskiej: „Czyńcie, cokolwiek wam powie”.
Także sposób rozprzestrzeniania się przesłań Maryjnych przypomina sposób szerzenia się Ewangelii, czyli dosłownie po grecku: Dobrej Nowiny. Chrystus nie przyszedł bowiem na świat w wyściełanych atłasami komnatach pałacu cesarskiego w Rzymie. Urodził się w peryferyjnej prowincji imperium, w jaskini, która służyła za stajnię dla bydląt, wśród much, brudu i łajna. Przez niemal 30 lat mieszkał w Nazarecie, o którym nawet ówcześni Żydzi mówili, że nic dobrego stamtąd wyjść nie może. A jednak wyszło
i dotarło na kontynenty. Tak jest bowiem przedziwna logika Bożej ekonomii Zbawienia. ■
Zostaw komentarz