Czas apostazji i duchowej walki

Czas apostazji i duchowej walki
LUTER PRZYBIJAJĄCY 95 tez w 1517 roku, Ferdinand Pauwels, 1872 / fot. wikimedia commons

Czas apostazji i duchowej walki

Jan Paweł II przestrzegał: „Europejska kultura sprawia wrażenie «milczącej apostazji» człowieka sytego, który żyje tak, jakby Bóg nie istniał”. Dziś już nie tylko „ukryta”, ale całkiem jawna i natrętna, zaczyna niepokoić duszpasterzy i dziennikarzy.

Apostazja, czyli świadome wyrzekanie się związków z własną wiarą i własnym Kościołem, była zawsze postrzegana jako poważny dramat osobisty i głęboka rana zadana wspólnocie uczniów Chrystusa. Kościół pierwotny uważał ją, obok zabójstwa
i cudzołóstwa, za najcięższy grzech.
Przed laty straszyły nas liczby osób wypadających poza burtę chrześcijaństwa w sąsiadujących z nami krajach. Dało się to wyjaśnić obiektywnymi klęskami dziejowymi. Dziś, gdy żądania wypisania z Kościoła czy „unieważnienia” chrztu docierają do polskich parafii, nie sposób uchylić się od pytania: Co przeszkadza chrześcijanom czuć się w Kościele jak „u siebie”?
Skandale? Owszem, lecz jeśli Ewangelia jest wciąż na czasie, jeden na dwunastu w każdym pokoleniu okaże się Judaszem. Za dużo instytucji? Za mało serca? Lecz to czysto ludzkie kategorie, poddające się regulacji. A może problem w jakości przekazu wiary? Czyżby najsłabsze owce opuszczały te zagrody, w których nie ma pokarmu? Z całą pewnością zjawisko, na które niedawno zareagowały prasa i fora internetowe, domaga się refleksji. Normalną reakcją pasterza będzie sprawdzenie, czemu mimo wypchanych spichlerzy – owieczki chudną.

Chrześcijaństwo bez Chrystusa

Epoka nieustannego nadmiernego lęku o zdrowie usiłuje przyzwyczaić nas do przeróżnych diet. Przywykliśmy do kawy bez kofeiny, czekolady bez cukru i kotletów bez mięsa. Podobnie jest i z wiarą. Chrześcijaństwo bez Chrystusa jest powierzchowne i pozbawione swej treści. Przypomina ono rzekę bez wody. Nie rodzi nowego życia, a więc
rozmija się ze swym nadprzyrodzonym przeznaczeniem. Myślę, że to właśnie miał na myśli Benedykt XVI, mówiąc w Monachium o „niedostatku zdolności spostrzegania”: „Kiedy przedstawiam w Niemczech projekty socjalne, natychmiast otwierają się przede mną drzwi. Ale kiedy przyjeżdżam z projektem ewangelizacyjnym, spotykam się najczęściej z powściągliwością”.

Humanizm zamiast chrześcijaństwa

Uwiąd wiary chrześcijańskiej i prześladowanie jej zwolenników nie dokonuje się za sprawą ewidentnego przeciwnika, lecz w zakamuflowanej formie filozofii „zamiast”.
Miłość zastąpiona filantropią, wiara – kulturą. Już w pierwszych wiekach chrześcijaństwo musiało stoczyć wielopokoleniowy bój z tzw. pelagianizmem, w ramach którego Je­zusa przedstawiano jako wzniosły wzór dla człowieka, ten jednakże do wszystkiego miał dojść własnymi siłami.
Dziś neopelagianizm usiłuje nam podarować chrześcijaństwo jako religię wartości, których nikt nie poddaje w wątpliwość: miłość, sprawiedliwość, szczerość, walka o po-
kój… Brak w niej jedynie żywego i osobowego Boga, który przechodzi obok, zbawia, powołuje i kocha. Brak zmartwychwstania Chrystusa, które transformuje całą ludzką egzystencję i wzywa do osobistej odpowiedzi na propozycję życia wiecznego. Doprawdy, trudno dostrzec zło zaczajone za plecami wzniosłych, lecz martwych wartości.
Włoski filozof Augusto del Noce wyjaśniał to tak: „Dziś, gdy marksizm znalazł się w sytuacji nieodwracalnego końca, zaś rewolucja seksualna i kombinacja marksistowsko-freudowska wyznaczają kierunki, walka przeciwko katolicyzmowi dokona się pod szyldem humanitaryzmu”. Czegóż innego oczekuje się dziś od katolików, gdziekolwiek są, jeśli nie tego, by chrześcijaństwo sprowadzić do moralności, oddalonej od jakiejkolwiek metafizyki i teologii. I to takiej moralności, która – broń Boże – nikogo nie wykluczy, a wręcz usunie wszelkie podziały.

Sól ziemi, która zwietrzała

Ta uniwersalna moralność musi być nade wszystko tolerancyjna. Katolicy mogą sobie
w duszy żywić ściśle religijne nadzieje, jeśli tylko będą one w stanie mobilizować ich do wykazywania się w praktycznej, ludzkiej i dobroczynnej działalności. Dla humanistów bycie katolikiem polega właśnie na tym. Wiara w Chrystusa czy życie wieczne są jedynie prywatnym dodatkiem; etyka i polityka obywają się świetnie bez tych religijnych koneksji.
Być w pełni człowiekiem oznacza zaangażować się na rzecz jednoczenia ludzi dobrej woli. Wiara natomiast prawie zawsze tworzy ryzyko podziałów. Szeroko rozumiana miłość w połączeniu z naukowym podejściem do życia – oto pożyteczna dla wszystkich propozycja.
Tymczasem to, co nam zagraża na polu religijnym, to nie brak tolerancji, lecz przeciwnie: tolerancja zamieniająca się w indyferentyzm, tj. obojętność. Religie i wierzenia winny czcić tego samego, akceptowalnego przez wszystkich Boga, który nie przynosi już żadnej odpowiedzi w obliczu życiowych rozterek dewastowanego wewnętrzną pustką użytkownika smartfona.
Nic przeto dziwnego, że takie chrześcijaństwo „rozwodnione” zostaje w konsekwencji zlekceważone w przestrzeni publicznej: więcej zainteresowania w szkołach okazuje się sufizmowi muzułmańskiemu i sztukom buddyjskiej relaksacji niż wysłannikom w koloratkach. Łatwiej do wyobraźni dzieci przemówić Halloweenem i Harrym Potterem niż nieczytelnym przesłaniem o tym, że mamy „być dobrzy i otwarci”. Czyż Jezus nie mówił, że gdy ogień zagaśnie i sól zwietrzeje, to to, co zostanie z Jego Dobrej Nowiny, nada się tylko na podeptanie (por. Mt 5,13-16)?

Trzymajcie się we wszystkim wiary naszych ojców

Ojciec Pio, zwłaszcza w ostatnich latach swego życia, często przestrzegał Kościół przed plagą nadchodzącej „ukrytej apostazji”, do której ludzie nie będą przywiązywać żadnego znaczenia, a która tym bardziej okaże się zgubna dla jakości życia przyszłych pokoleń. Heidegger mówił, że tkwimy w „nocy świata”, bowiem dramat człowieka współ-
cze­snego nie polega na tym, że w jego życiu nie ma Boga, ale że już nie cierpi z powodu Jego nieobecności.
Pewnego razu Ojciec Pio powiedział jednej ze swoich duchowych córek: „Pamiętaj, gdy nadejdą te czasy: pilnuj mocno Bożych przykazań, modlitwy porannej i wieczornej, świętego Różańca, sakramentów, katechizmu i Świętych. Trzymajcie się we wszystkim wiary naszych ojców, …wiary naszych ojców, słyszysz? – wiary naszych ojców! I nikogo innego nie słuchajcie”. Gdy Ojciec Pio mówił o „nadejściu tych czasów”, z pewnością miał na myśli czasy obecne, ten historyczny moment.
Przepełniała go troska o to, by swe duchowe dzieci, które miały żyć dłużej niż on, wyposażyć w wytrwałość w prowadzeniu dobrego boju wiary. Wskazywał na dramat, jaki miał się rozegrać w najbliższych dziesięcioleciach po jego śmierci. Wskazywał na konieczność duchowej walki, by nikt nie załamał się wskutek nieuchronnych trudności
i nie padł ofiarą diabła i jego złych sztuk. „Nikogo innego nie słuchajcie!” – przestrzegał Święty Mistyk. ■

Zostaw komentarz