Lecę wzwyż cz.2
3. Zapada wieczór – przychodzi noc
Długi spacer wieczorem nad cichym jeziorem. Słońce chyli się coraz niżej. Ściana drzew rosnących na brzegu coraz bardziej zaciera swe kontury. Jeszcze chwile temu można było rozróżnić poszczególne pnie, podając gatunki rosnących tam drzew. Teraz już tworzą jedną nieprzeniknioną czarną masę, która zazdrośnie strzeże swej tajemnicy. Nad jeziorem słońce schodzi w dół, jakby chciało skąpać się w wieczornej toni. Rozglądasz się wokół i nagle spostrzegasz, że świat zmienił swoje oblicze. Wszystko stało się mało wyraziste, kontury rzeczy straciły swoją ostrość, by w końcu – gdy słońce zapadło się w otchłań jeziora, – zniknąć ci z oczu. Zapadła noc ciemna – tajemnicza, groźna. Zrobiło się nieprzyjemnie i obco. Instynktownie czujesz, że trzeba wracać i znaną ci już ścieżką wycofujesz się do swego biwaku.
„Gdym się wzbił wyżej, wysoko,
Wielki blask olśnił mi oko
I mnie, zwycięzcę w tych gonach
Noc skryła w swoich osłonach.
Lecz rwany skrzydłem miłości
Leciałem mimo ciemności,
Coraz wyżej od padołów,
Wzlatując, chwyciłem połów”.
Życie duchowe człowieka jest biegiem (gony) – lotem w wzwyż. W obu jednak przypadkach człowiek musi niejako wyzbyć się zbędnego balastu ziemskich przywiązań, co nieuchronnie wiąże się z doświadczeniem nocy:
- nocy smutku, , jak po stracie;
nocy bezsensu;
nocy niepewności jutra;
nocy obawy o przyszłość;
nocy bezradności i obawy pobłądzenia;
nocy samotności, gdyż inni pozostali w świetle dnia.
Ostatecznie jednak po nocy zawsze przychodzi świt. Nowy jednak dzień jest zupełnie inny niż tysiące, których przeżyłeś wcześniej. Nowy dzień jest widokiem na zbliżającą się metę i odłożony na koniec wieniec chwały.
Czy warto aż tak radykalnie zmieniać swoje życie? To kwestia wyboru. Można pozostać naparstkiem duchowym i zostaniesz jak naparstek napełniony szczęściem. Możesz jednak poszerzyć swą wewnętrzną przestrzeń do rozmiarów cysterny, a wtedy zostaniesz wypełniony szczęściem jak cysterna..
Życie duchowe jest przechodzeniem, które naznaczone jest zmrokiem i ciemnościami duszy. Jak to zrozumieć? Wyobraź sobie pewne upodobanie, które towarzyszy ci od wielu już lat. Taki zapychacz wolnego czasu, gdy chwilę wolną wypełniasz właśnie takim zapychaczem. W pewnym jednak momencie odkrywasz, że to upodobanie zawładnęło tobą całkowicie i postanawiasz z niego jak najszybciej zrezygnować. Okazuje się jednak, że wcale nie jest to takie proste. Puste miejsce zionie ciemną otchłanią, której nie bardzo wiesz jak zagospodarować.
Człowiek, który wychodzi z tego świata, by przejść do życia wewnętrznego musi zmierzyć się z doświadczeniem nocy. Odrywania się od zależności od dóbr tego świata jest wchodzeniem w coraz gęstszy mrok, w którym poszczególne rzeczywistości doczesne tracą swą wyrazistość i zaczynają się zacierać ich kontury i rozróżnianie kształtów. To jednak jeszcze nie jest tak bardzo bolesne. Najgorsza jest noc, gdy wszystko, co do tej pory dawało człowiekowi grunt pod nogami i poczucie stabilizacji znika w ciemnościach. Nie wiadomo jak się poruszać. Miłość pozwala w takiej sytuacji odnaleźć właściwy kierunek i cierpliwie czekać na rozbłysk jutrzenki, która zawsze przychodzi po ciemnej nocy. Człowiek bowiem oderwany od rzeczywistości tego świata na nowo doświadczy Zmartwychwstałego. Nim zostanie na nowo olśniony i wraz z nim stanie po stronie zwycięzców,
4. Larwa – motylek
Na pytanie: Czym jest wolność? Wiele osób odpowiada, że jest to możliwość wyboru dowolnych produktów żywnościowych, wyjazdu w dowolną stronę świata czy głoszenia tego, co ślina na język przyniesie. Posługując się obrazem wypracowanym przez Teresę z Avila (Zamek wewnętrzny, piąte mieszkania) można powiedzieć, że tak właśnie funkcjonuje larwa jedwabnika morwowego. Całe jej larwiane życie obraca się wokół konsumpcji. I pewnie wiele osób właśnie w taki sposób zamierza przeżyć swoje życie – jedynie w wymiarze wegetatywnym. Teresa jednak snując swoją opowieść o larwie wskazuje, że w pewnych sprzyjających okolicznościach, pod wpływem ciepła wiosennych promieni słońca, larwa wysnuwa ze swego pyszczka mocną jedwabną nić, którą szczelnie się owija. W tak powstałym wokół niej kokonie, który swym kształtem i zewnętrznym wyglądem niewątpliwie przypomina całun, jakim kiedyś owijano zmarłych, dokonuje się tajemnica jej przemiany w motyla. W tym całunie obumiera larwa, a rodzi się zdolny do wzlotu motylek.
„A iłem się wzbijał wyżej,
Pędząc w górę coraz chyżej,
O tyle czułem, że spadam,
Słabnę i sobą nie władam.
Oj, nie złowić tego ptaka!
Siebie równam do robaka,
Co tak wzbił się od padołów
Wysoko, by schwycić połów”.
Larwa jedwabnika morwowego ze swej natury wystawia się na działanie promieni słonecznych – człowiek ochrzczony ze swej chrześcijańskiej natury winien wystawiać się na działanie Światłości – Słońca, które nawiedziło swój lud. Pod działaniem Chrystusa, w promieniach Jego Światłości, człowiek dokonuje w swoim życiu wewnętrznym analogicznego procesu przemiany: przyoblekłszy się w Chrystusa – zmienia niejako swoją postać. Z człowieka przyziemnego staje się – niczym motylek – zdolny do swobodnego wzlotu na skrzydłach modlitwy i Ducha Świętego. Stary człowiek wraz z jego słabościami umiera, a rodzi się nowy. Te dwa skrzydła, które może zyskać w procesie wytrwałej modlitwy, poddawania się pod działanie Chrystusa, są w stanie wznieść go ku wyżynom Boga.
Jego wzlot – choć pozornie wydaje się być znakiem mocy – w rzeczywistości czyni go jeszcze słabszym i niegodnym tego wszystkiego, co staje się jego udziałem. Tajemnica tkwi właśnie w tym, że Bóg podnosi tych, którzy w żaden sposób nie pokładają ufności ani w swej świętości ani w mocy swej modlitwy. Oni właśnie jak owa larwa z całą ufnością wystawiają się wszystkimi swoimi władzami na działanie Chrystusa, ogałacają się z samych siebie, byle tylko pozyskać ów Chrystusowy płaszcz, który pozwoli im przemienić się w osobę duchową, zdolną do kontemplacji Boga.
5. Nadzieja bierze wszystko
Znamienne słowa Teresy od Dzieciątka Jezus będą chyba najwłaściwszym komentarzem ogólnym do ostatniej strofy poematu Jana od Krzyża: „Tyle otrzymujemy od Boga, ile spodziewamy się otrzymać” (Dzieje duszy) Człowiek zapalony wiarą, zapatrzony w Boże obietnice (nadzieja), płonie miłością na myśl o ostatecznym spotkaniu. Przedmiotem bowiem nadziei chrześcijańskiej jest życie wieczne, które Jezus wielokrotnie obiecywał i przekonywał swoich słuchaczy, by po nie sięgali i traktowali je jako sens swego życia.
Człowiek, który przez wiarę poznał Boży plan zbawienia, który w ostatecznej przyszłości może stać się jego udziałem, może – jak zrobiła to Bernadetta Soubirous – dokonać rewaloryzacji swego życia doczesnego – porównać dwie rzeczywistości: doczesną i wieczną – i postawić sobie zasadnicze pytanie, która z tych dwóch jest celem jego zabiegów i dążeń. Bernadetta wybrała życie wieczne – przekonała się bowiem, że nic w tym świecie nie jest w stanie dać jej szczęścia prawdziwego i nieprzemijającego. Cokolwiek bowiem sobie pomyślimy – wszystko jest naznaczone zniszczalnością, a człowiek ostatecznie nosi w sobie piętno śmierci. Dlatego wybierajmy Życie (gr. zoe), które nie ma końca, mając świadomość, że życie (gr. bios) musi umrzeć, a wraz z nim cały nasz świat doczesny.
„Już nie wiem, jak się to stało,
Sto lotów w jeden się zlało,
To nadzieja tak porywa,
Im większa, więcej zdobywa.
W niebo mnie niosła nadzieja,
Ona wzlot dała, a nie ja,
Gdy się wzbiła od padołów
Wysoko, by schwycić połów”. Nadzieja zawieść nie może. Człowiek naznaczony miłością – szuka Boga. Ten mu odpowiada, dając mu niejako przedsmak – wzloty – tego, co ostatecznie chce mu dać w Życiu wiecznym. Kontemplacja Boga zatem może stać się miejscem wielkiego obdarowania, które dla człowieka stanie się niczym cudowny połów – jego dusza urzeczona i zawładnięta Bogiem już w pewnej swej części będzie doświadczać przyszłej chwały.