świadectwo Rafała Porzezińskiego
Każdy z nas ma jakieś niezatarte wspomnienie z dzieciństwa, jakiś fakt, od którego zaczęła się budować jego świadomość i tożsamość.
Mam i ja.
Był maj, połowa lat 70. minionego wieku. Wraz z rodzicami i siostrą pojechaliśmy na Jasną Górę. Miałem cztery, może pięć lat, trzymany przez mamę w jej ramionach, wpatrywałem się w oblicze Tej, którą każdy Polak ma w pamięci. Wydawała mi się jakby żywa, jakby patrzyła na mnie swoim smutnym wzrokiem. To było ważne doświadczenie, ale najważniejsze w tym pierwszym spotkaniu z naszą Matką były słowa mojej mamy. Wyszeptałem wtedy jej do ucha: „Mamusiu, Maryja wygląda jak żywa”. Na te słowa usłyszałem odpowiedź, która mnie zdumiała, ale w którą od razu uwierzyłem: „Synku, nie jak żywa. Ona jest żywa”. Kiedy 15 lat później umierałem, to Ona, owa żywa Matka
i Królowa uratowała mi życie.
Umierałem na hazard
Chorobą, na którą zapadłem, był hazard. Pomimo tego, że rodzice dbali zawsze, by niczego, co niezbędne, nam nie brakowało, wszedłem w nałóg, który omal nie stał się dla mnie śmiertelnym. Uzależnienie od hazardu, podobnie jak inne uzależnienia, to choroba umysłu, ciała, ale nade wszystko duszy.
Zawsze lubiłem grać – w planszówki, w karty, w kapsle i zawsze bardzo zależało mi na wygranej. Kiedy pod koniec podstawówki pojechałem do Stanów Zjednoczonych, zobaczyłem świat kolorowy i bogaty. Był rok 1987, w Polsce było szaro i smutno. Kiedy wróciłem po dwumiesięcznych wakacjach, byłem wściekły, że świat wokół mnie nie jest tak kolorowy jak Nowy Jork czy Chicago. Zacząłem kolorować go po swojemu. Imprezy, alkohol, trawa. Później także mocniejsze narkotyki. Miałem wyrzuty sumienia i biegałem do spowiedzi, ale świat zabawy był coraz bardziej żarłoczny, a ja chciałem być w samym jego centrum.
Wejście w nałóg
Lenistwo, egoizm i skłonność do ryzyka pchały mnie w coraz bardziej ryzykowne eksperymenty. Pierwsze swoje poważne granie zaliczyłem na promie, którym wracałem
po miesięcznej pracy na truskawkowym polu w Szwecji. Ruletka na promie była jak zaczarowany wir, wciągała swoim terkotem i obietnicą wygranej. Obietnica tamtej nocy został spełniona. W kilka godzin wygrałem więcej pieniędzy, niż zarobiłem w miesiąc ciężkiej pracy wśród grządek truskawek. Schodziłem z promu w Świnoujściu przekonany, że znalazłem genialny sposób na zarabianie pieniędzy. Po latach wiem, że jedynym sposobem, by wyjść z kasyna z małą fortuną, jest przyniesienie do tegoż kasyna fortuny dużej i szybka ewakuacja. Wówczas może uda się ocalić choć trochę.
Byłem wtedy jak zaczarowany. Prowadziłem dwa równoległe życia. Jedno to studia na Uniwersytecie Warszawskim, praca najpierw w Trzecim Programie Polskiego Radia, potem w Canal+, wreszcie w Radiu Zet. Miałem swoją audycję, pieniądze, mieszkanie i młodość, która może wszystko. Ale równolegle do tych wszystkich aktywności miałem drugą autostradę, po której pędziłem coraz szybciej. Był to świat kasyn, salonów gier, zakładów, bingo, wyścigów i czego tam jeszcze. To było jak najlepszy narkotyk. Upajałem się możliwością wygranej i zadłużałem coraz bardziej.
Uzależnienie to choroba śmiertelna
Choroba uzależnienia to zawsze choroba postępująca, a także śmiertelna. Hazard nie jest tu wyjątkiem. Zawały serca, samobójstwa, w ekstremalnych sytuacjach pobicia, a nawet zabójstwa dokonane przez niecierpliwych i nieciekawych pożyczkodawców. Próbowałem się leczyć. Chadzałem na mityngi Anonimowych Hazardzistów, do psychologów i psychiatrów, także do kapłanów. Ale świat duchowości próbowałem zagłuszyć. Chociaż nadal pracowałem w świetnych miejscach z ciekawymi ludźmi, to jedyną prawdziwą tęsknotą była gra.
Uzależnienie jest jak zakochanie się w swoim śmiertelnym wrogu. Tę prawdę odkryłem wiele lat później. Kiedy byłem w szponach hazardu, nie patrzyłem tak na to. Prawdziwym koszmarem były wtedy dla mnie święta. Przy wigilijnym stole, zamiast przy stole do Black Jacka, ślęczałem z oczami spuszczonymi w dół. Kiedy przyszedł czas łamania się opłatkiem, z trudem patrzyłem w oczy mamy, wołające:
„Synu, wróć!”. A ja wrócić nie umiałem…
Piekło uzależnienia
Doszło do tego, że gra była już wyłącznie przymusem, a nie radością; nie dreszczem nadziei, ale samym bólem. Siedziałem przy stole do ruletki, której liczby od 1 do 36 dają sumę 666. Siedziałem i marzyłem, by przegrać wreszcie wszystko. Ze zmęczenia krew leciała mi z nosa, a 16. czy 20. kawa nie dawała już wystarczającego kopa, by mieć siłę siedzieć dalej. Kiedy przychodził ten upragniony moment utraty ostatniego żetonu, wstawałem i wlokłem się do samochodu, by na oparach benzyny wracać do domu. Gdy włączając silnik, nagle wyczułem w kieszeni coś grubszego i ze zdziwieniem odkrywałem plik banknotów, nie jechałem, by zatankować auto i pójść wreszcie po 20 godzinach spać, tylko jak lunatyk wracałem do kasyna.
To było prawdziwe piekło.
Gdy mówię – nie słuchasz
Dlaczego nie umarłem? Myślę, że wymodliły mi to mama, babcia i siostra. Każdego dnia odmawiały Różaniec o moje opamiętanie. Przyszedł taki dzień, kiedy wróciłem po nocnej audycji do domu i poczułem smutek, pustkę i przerażenie. Zrozumiałem, że przegrywam życie. I wówczas zawołałem do Boga: „Dlaczego Ty do mnie nie mówisz, gdy ja robię te wszystkie głupoty?”. I On mi odpowiedział.
Usłyszałem głęboki, męski baryton, który powiedział: „Gdy mówię – nie słuchasz”.
Różaniec
To była bardzo dziwna noc. Płakałem i modliłem się na zmianę. Tamtej nocy odstawiłem hazard, narkotyki i inne nieuporządkowania. Wyrzuciłem z domu wszystko, co wiązało mnie z chorym życiem. Z samego rana pobiegłem do kościoła. Klęczałem i modliłem się. Msza święta trwała bardzo krótko, zostałem na drugiej i nadal byłem głodny spotkania z Bogiem. Wówczas poczułem jakieś wołanie w sercu. Przypomniały mi się słowa mojej babci Marysi: „Wnusiu, Pan Bóg dał ci 10 palców, byś zawsze mówił Różaniec”. Poszedłem do bocznego ołtarza, gdzie był piękny obraz Jasnogórskiej Matki. Spojrzałem w Jej twarz i zdumiony dojrzałem uśmiech na tych ustach, które są smutne,
o czym przecież wiemy. Dojrzałem radość w tym spojrzeniu, które jest zatroskane.
Tamtego dnia odbudowałem relację z Maryją. Codziennie przychodziłem do kościoła, codziennie chwytałem różaniec. Nigdy już nie wziąłem do ust narkotyków, a hazard zniknął z mego życia na długie cztery lata.
Demon hazardu powrócił
Kiedy jednak zaprzestałem codziennej Eucharystii, a i Różaniec mówiłem już coraz rzadziej, demon hazardu powrócił. To było jak grom z jasnego nieba. Byłem przerażony i niemal płakałem, spowiadając się z tego grzechu. Kapłan, który mnie spowiadał, powiedział: „Jako pokutę masz chodzić na mityng Anonimowych Hazardzistów”. Byłem posłuszny.
Pomoc uzależnionym
W 2001 roku wróciłem do Wspólnoty AH i od tamtego dnia nigdy już nie grałem hazardowo. Zacząłem poznawać Program 12 Kroków, pisać książki i robić audycje o uzależnieniach i o tym, że nie ma historii bez wyjścia. Skończyłem Studium Terapii Uzależnień, stworzyłem Program Ocaleni, który najpierw w Polskim Radiu, a później w Polskiej Telewizji budził nadzieję w ludziach, którzy popadli w nałogi.
Po 24 latach trzeźwości hazardowej i 28 latach abstynencji narkotykowej wiem, co jest najcenniejszym skarbem Programu 12 Kroków. Chodzi o cel tego programu, ujawniony w Kroku 11. Brzmi on tak: „Poprzez modlitwę i medytację szukaliśmy coraz większej więzi z Bogiem, prosząc jedynie o rozeznanie Jego Woli wobec nas oraz o siłę do jej pełnienia”. Czyli nie chodzi w życiu o nic innego, jak o tę radę, którą przekazała nam w Kanie Galilejskiej nasza Matka: „Zróbcie wszystko, cokolwiek mój Syn wam powie”. I mimo upadków – tego właśnie staram się trzymać. Dzień po dniu. ■
Rafał Porzeziński – redaktor, trener terapii uzależnień, prezes Stowarzyszenia Ocaleni, właściciel Wydawnictwa Raj Media, związany z redakcjami radiowymi i telewizyjnymi, autor książek, audycji i programów telewizyjnych, rzecznik Wspólnoty św. Jakuba – 12 Kroków dla Chrześcijan.
Zostaw komentarz