Wielu rodziców z coraz większym niepokojem myśli o szkole.
Chcieliby, aby była ona miejscem bezpiecznym, zwłaszcza pod względem ideowym, ale nie zawsze tak bywa.
Pani Anna Karska, przewodnicząca Rady Rodziców jednej z podpoznańskich szkół, mówi: – Coraz wyraźniej widzimy, że obiekty te przestają być placówkami edukacyjno-wychowawczymi, a stają się partyjnymi przybudówkami, prowadzonymi dla promowania i realizowania jakichś chorych ideologii.
Wtórują jej inni rodzice:
– Nasze dzieci w szkole nie czują się bezpiecznie. Niektórzy dyrektorzy są chyba wybierani z klucza partyjnego i światopoglądowego, a nie z klucza znajomości potrzeb młodych ludzi i miłości do młodzieży. Dzieci przestały się
uczyć, nie ogarniają podstawowych umiejęt-
ności liczenia i pisania. Szkoła analfabetyzuje nasze dzieci.
Jeden z rodziców, którego syn uczęszcza do szkoły w Wielkopolsce, skarży się:
– W naszej szkole niemała część uczniów to Ukraińcy. Są agresywni, zaczepni, nauczyciele nie radzą sobie z nimi. Nasze dzieci mówią, że boją się ich, że tworzą swoiste „gangi”. Gdy poszedłem porozmawiać z wychowawczynią, ona kwadrans tłumaczyła mi, że są to traumy, które ci biedni młodzi ludzie muszą przepracować. OK, rozumiem to, ale co dokładnie robi szkoła, aby ofiarą uzewnętrzniania traum dzieci z Ukrainy nie były polskie dzieci? Gdy poszedłem do dyrektora porozmawiać o tej sprawie, jego odpowiedź była mniej wyrafinowana: „Jak się panu nie podoba w tej szkole, proszę przenieść dziecko do innej szkoły”. Czujemy się bezsilni.
W szkołach nie czujemy się bezpiecznie…
Uczniowie, zapytani o zagrożenia, mówią jednym głosem: „W szkołach nie czujemy się bezpiecznie. Problemem jest przemoc fizyczna i psychiczna, podziały, pojawiają się szkodliwe idee i nauczyciele, którzy nie radzą sobie z nałożonymi obowiązkami”.
Nauczyciele skarżą się, że rzeczywistość pracy w szkole daleka jest od ich marzeń z czasów studiów przygotowujących ich do pracy w szkole. Przypominają starą prawdę: „Taka szkoła, jaki jej dyrektor. Takie relacje z uczniami, jacy są ich rodzice”.
To wszystko składa się na bardzo skomplikowany obraz współczesnej szkoły i jej oczywistego kryzysu. Wielu rodziców zastanawia się, co mogą zrobić, aby ich dzieci nie bały się chodzić do szkoły, by nauczyciele odzyskali wiarę w ich dobry wpływ na dzieci, a oni sami, jako rodzice, by wiedzieli, że ich dzieciom nie stanie się w szkole krzywda.
W obliczu niewątpliwego kryzysu niektórzy rodzice rozważają opcję nauczania domowego, na które jednak nie każdy rodzic może sobie pozwolić. Podobnie, ograniczona jest liczba miejsc dla dzieci w szkołach katolickich, a powstawanie nowych jest bardzo utrudniane przez lokalne władze samorządowe.
Tworzyć zespoły rodziców
Co zatem można uczynić, aby nie rezygnując z posyłania dziecka do publicznej szkoły, nie bać się, że dziecko stanie się ofiarą współczesnego kryzysu edukacji?
W pierwszym rzędzie warto tworzyć zespoły rodziców, które będą spotykać się regularnie (najlepiej funkcjonują te, które gromadzą się przynajmniej raz na miesiąc)
i omawiać to, co dzieje się w szkole. Ich zadanie ma polegać jednak nie tylko na komentowaniu tego, co się wydarzyło, ale przewidywaniu tego, co może się wydarzyć, i podsuwaniu władzom szkoły odpowiednich rozwiązań.
W jednej z wielkopolskich szkół rodzice, dowiedziawszy się o możliwości wprowadzenia do szkół od nowego roku szkolnego zajęć z tzw. edukacji seksualnej, zorganizowali w lokalnym kościele otwarte spotkanie dla zainteresowanych rodziców. Zaproszony gość, katolicki terapeuta specjalizujący się w problemach seksualnych dzieci i młodzieży, omawiał zagrożenia związane z wdrożeniem tego typu zajęć do szkół. Dla wielu ludzi było to „otwarcie oczu” na to, co wydawało się im niegroźne, a nawet pożyteczne. Na spotkaniu poinstruowano rodziców, jak mogą wypisać swoje dzieci z tych zajęć, i poinformowano ich o konstytucyjnych prawach decydowania o edukacji dzieci.
W ramach rodzicielskich spotkań warto uważnie przyjrzeć się szkolnym gazetkom i stronom internetowym szkoły. Właśnie tam najczęściej zapowiadane i przeprowadzane mogą być ideologiczne programy, które mają oswajać dzieci z ideologiami typu gender.
W jednej z podpoznańskich szkół podstawowych, przy okazji wizyty w szkole, jeden z rodziców zauważył wystawkę (zorganizowaną przez jednego z nauczycieli i prowadzone przez niego „Koło naukowe”), która promowała wśród dzieci jednego z kandydatów na prezydenta, który zasłynął bardzo liberalnymi i progenderowymi poglądami. Ostra reakcja konserwatywnej części rodziców doprowadziła do usunięcia tej wystawki, ale uczniowie opowiadali potem, że tego rodzaju gazetki kreujące „postępowość i prawomyślność światopoglądową” pojawiały się w szkole regularnie.
Rozmawiać ze swoimi dziećmi
W przypadku młodszych dzieci warto pytać je regularnie o to, co dzieje się w szkole, oraz przede wszystkim, czy nie pojawiali się jacyś „nowi goście” na lekcjach. Część szkół bez wiedzy rodziców prowadzi „uświadamiające” zajęcia dla dzieci, promujące dewiacje seksualne w ramach tzw. godzin wychowawczych lub zajęć fizycznych. Nierzadko też zdarzało się, że prowadzący te spotkania aktywiści nakazywali dzieciom „dotrzymanie sekretu” o tym, co działo się na zajęciach i co było tam mówione, sugerując, że „rodzice i tak tego nie zrozumieją, a są to bardzo ważne sprawy”.
To, że w szkole nie będą odbywać się regularne lekcje deprawujące uczniów, nie oznacza, że aktywiści LGBT nie będą próbowali pojawiać się na terenie szkół publicznych pod płaszczykiem różnych akcji kulturalnych lub charytatywnych. Dlatego wiele zależy od rodziców, na ile są w stanie wymusić na dyrekcji ustanowienie „strefy wolnej od ideologii LGBT” w szkole i na ile będą potrafili wyciągnąć konsekwencje wobec dyrektorów, którzy otwarcie popierają takie programy.
W jednej z warszawskich szkół w ramach godziny wychowawczej odbyło się spotkanie z dojrzałym mężczyzną, identyfikującym się jako kobieta, ale mówiącym głosem mężczyzny i ubranym jak kobieta. W opinii uczniów było to dla nich niesmaczne, a dla niektórych traumatyczne. „Boję się takich ludzi – wspominała jedna z uczennic. – To nie jest normalne, oni są zaburzeni. Bałabym się być sama w jednym pomieszczeniu z kimś takim”.
Pedagodzy i psychologowie szkolni
Uwadze rodziców nie może także umknąć działalność szkolnych pedagogów i psychologów. Owszem, wielu z nich ciężko i uczciwie pracuje dla dobra dzieci. Nie brakuje jednak takich, którzy wykorzystują prawo do indywidualnego kontaktu z dziećmi, aby „mieszać im w głowie”.
Pewna młoda psycholog pracująca w jednej ze szkół na Podlasiu skarżyła się, iż w jej gabinecie pojawił się dwa lata temu drugi psycholog, który na większość problemów uczniów miał jedną radę: „Zmień płeć. Twoje problemy wynikają z tego, że urodziłeś się dziewczynką w ciele chłopca” i na odwrót… Jej skargi kierowane do dyrekcji na kolegę nie przynosiły żadnych skutków, a gdy zaczęła ostrzegać rodziców przed kolegą psychologiem, dyrekcja i „postępowa” część nauczycieli zaczęli ją mobbingować.
Inny przypadek: pewien nastolatek przestał „z dnia na dzień” chodzić do kościoła, mimo że zawsze czynił to chętnie. Po kilku tygodniach zwierzył się rodzicom, że przestał praktykować pod wpływem szkolnego psychologa, który przekonywał go, że jego młodzieńcze problemy wynikają z jego „nadmiernej wiary i chodzenia do kościoła, spowiadania się i słuchania księży”…
Trzeba też uważnie wypytywać o filmy lub programy, jakie młodzi ludzie oglądają w szkole lub w ramach wyjść do kina lub na inne atrakcje kulturalne czy nawet sportowe. Często są one bowiem okazją do ideologicznego „nawracania” dzieci (szczególnie w stronę kultury woke lub LGBT). Dyrekcje „umywają ręce”, że na terenie szkoły nic się nie wydarza, a jednak realizowane są „ministerialne wytyczne” o oswajaniu dzieci z tego rodzaju szkodliwymi ideologiami. Podobne sprawy mogą wydarzać się przy okazji wycieczek szkolnych czy tzw. zielonych szkół lub wymian iędzynarodowych.
Rodzice zatem muszą być dzisiaj bardzo wyczuleni na to, co dzieje się w szkole. Trzeba, aby pamiętali, że to szkoła – utrzymywana z ich pieniędzy – ma służyć im i ich dzieciom, a nie ideologiom. ■
Zostaw komentarz