Camino Levante dzień 6
🌄 Higueruela – Chinchilla (28,8 km) 35k
Dzień rozpocząłem o siódmej, od kubka gorącego cola-cao – prostego, a jakże królewskiego napoju dla wędrowca. Rozgrzał serce i dodał odwagi na kolejne kilometry. Zaraz potem na horyzoncie pojawiły się wiatraki – nie te, z którymi walczył Don Kichot, ale ich współczesne stalowe potomstwo. Kręciły się dumnie, przypominając, że człowiek pragnie ujarzmić wiatr, choć nie zawsze to się udaje. W porannym chłodzie dotarłem do Hoya Gonzalo – miasteczka, które pamięta jeszcze Iberów i rzymskie czasy. Tutaj wita pielgrzyma muzeum i kościół, a na wyjściu – krzyż św. Jakuba, który jasno oznajmia: „Do Santiago jeszcze 1000 kilometrów”. Ta liczba brzmi jak wyzwanie, ale i jak obietnica.
Potem zaczęły się suche, gliniaste pola bez cienia, gdzie słońce nie ma litości. A jednak właśnie tam spotkałem dobrych ludzi – właścicieli posiadłości pod miastem. Podzielili się wodą i chwilą rozmowy, jakby Pan sam postawił ich na mojej drodze. Kolejne kilometry prowadziły już dalej przez spaloną ziemię, jak słowa piosenki mówią tchu brak bo długi szlak, widzisz bar z nadzieją wytchnienia i orzeźwiającej coka – coli a tu zamknięte z powodu remontu. Jednak życzliwość właścicielki baru pozwoliła mi skorzystać z chłodnej wody. Wtem sposób to już kolejna osoba na drodze która również okazała serce pielgrzymowi. I tak, krok za krokiem, dotarłem wreszcie do Chinchilli – miasta o rzymskich korzeniach, strzeżonego przez zamek i pamięć dawnych wieków. Zmęczenie znika, gdy stajesz na kamiennej starówce i wiesz, że kolejny dzień drogi został zwyciężony. A tuż obok jest albergue, gdzie będziesz mógł odpocząć. Buen Camino!