Camino Levante dzień 7
Chinchilla – Albacete (16 km) 25k
Niby tylko szesnaście kilometrów, a droga potrafiła wycisnąć z człowieka wszystkie siły. Pustka pól, bez cienia i bez postoju, sprawiała, że każdy krok ciążył bardziej. Na horyzoncie od samego początku widniał cel wędrówki – Albacete – raz wydawał się blisko, innym razem oddalał się jak fatamorgana. Ta gra złudzeń sprawiała, że droga stawała się jeszcze trudniejsza, jakby sama ziemia chciała wystawić cierpliwość pielgrzyma na próbę. Po trasie mijały mnie grupki rowerzystów – kiwali głowami, pozdrawiali, życzyli dobrej drogi. Małe gesty, a jednak dawały poczucie wspólnoty w samotnym marszu. Króliki, które przemykały między zagonami, zdawały się być niemymi świadkami tej pielgrzymki, jakby same zastanawiały się, dokąd to człowiek uparcie zmierza.
Do Albacete wchodzi się przez Casitas Coloradas, potem wzdłuż długiej ulicy San Pedro, aż do serca miasta. I choć wędrowiec spodziewał się alberge, tu trzeba było znaleźć inną formę noclegu – i dobrze, bo nogi pełne bąbli i skłonność do zapalenia rozcięgna podeszwowego wołają o więcej niż jedną noc odpoczynku. Dlatego Albacete stanie się miejscem dwudniowej regeneracji. Miasto samo w sobie od razu odsłania inne oblicze – więcej tu akcentów Don Kichota, więcej odwołań do rycerza z La Manchy, który włóczył się po tych samych drogach. A jutro, już nie w biegu, będzie czas, by zajrzeć do katedry św. Jana Chrzciciela, zatrzymać się przy Posadzie del Rosario i zachwycić się Pasaje Lodares, gdzie architektura włoskich pasaży spotyka hiszpańskie serce. Camino pokazuje, że nawet krótki etap może być próbą cierpliwości, a majaczący cel, który co chwila się oddala, uczy pokory i wytrwałości.