Czy naprawdę tylko 1 na 1429 katolickich małżeństw się rozpada?
Co jakiś czas powraca sensacyjna informacja: „Tylko jedno na 1429 małżeństw praktykujących katolików kończy się rozwodem!”. Brzmi cudownie. Świetny argument za tym, że wiara chroni małżeństwo.
Jednak kiedy zaczęłam szukać źródeł, pojawiły się schody. Cytujący, jako źródło, podawali publikację w niemieckim magazynie „Der Fels” 11/2002, str. 325. Tyle że tam nie ma o tym wzmianki. Za to na str. 326 pojawia się informacja (bez podania źródła), że badania Amerykanki Mercedes Arzú Wilson dowodzą, iż spośród par, które wzięły ślub kościelny i regularnie modlą się razem, rozwodzi się 1 na 1429. Jednak Wilson (autorka książki pt. Miłość i płodność) nie prowadziła na ten temat badań naukowych, a liczba 1 na 1429 nie wiadomo, skąd się wzięła. Sprawdziłam – we wszystkich dostępnych tekstach Wilson nie ma ani śladu po takiej analizie. Kolejne tropy zawarte w czasopiśmie „Der Fels” prowadziły do amerykańskich badań z lat 80., ale bez autora, bez metodologii, bez daty. Innymi słowy – nie wiemy, czy to w ogóle było prawdziwe badanie.
Dlaczego ta liczba robi taką furorę?
Bo daje nadzieję. Obiecuje coś, czego bardzo pragniemy – bezpieczeństwo. Jeden rozwód na 1429 małżeństw to bardzo niskie prawdopodobieństwo rozpadu więzi, praktycznie zerowe. Jeśli więc tylko będziemy się modlić i chodzić do kościoła, mamy gwarancję, że nasze małżeństwo przetrwa wszystko. Tyle że… to nie jest cała prawda. Taka uproszczona wizja niesie ryzyko. Zamiast uważnie przyglądać się innym czynnikom ryzyka, skupiamy się wyłącznie na religijności – często z pominięciem bolesnych, ale ważnych tematów.
Co wpływa na trwałość małżeństwa?
Pierwszy poważny czynnik to rozwód rodziców. Jedną z najbardziej kompleksowych analiz w tym temacie podała Judith Wallerstein. Autorka przez 25 lat badała losy dzieci rozwiedzionych rodziców. Jej celem było udowodnienie, że „kulturalnie przeprowadzony rozwód” nie szkodzi dzieciom. Wyniki badań? Szokujące… – rozwód rodziców dramatycznie utrudnia dzieciom budowanie trwałych związków w dorosłości, ma tragiczne skutki i krótko-, i długoterminowe. Nawet jeśli przebiegał w pozornie pokojowy sposób.
Znam wiele osób wierzących, zaangażowanych w życie Kościoła, które się rozwiodły. Jednym ze wspólnych mianowników tych par jest doświadczenie rozwodu rodziców. To ludzie, którzy pochodzili z rozbitych rodzin i – mimo wiary – nie przepracowali bolesnych wzorców, wyniesionych z domu. Potrzeba tu głębokiej pracy nad sobą i relacją. Szczególnie w sytuacjach kryzysowych mamy tendencję do automatycznego powtarzania sposobów „radzenia sobie” z kryzysem, które obserwowaliśmy w swoim domu rodzinnym.
Drugi czynnik ryzyka to uzależnienia – zwłaszcza te, które dotykają coraz więcej małżeństw. Alkohol, ale także pornografia są coraz częstszymi przyczynami rozwodów – mówią o tym nie tylko psychologowie, ale i prawnicy rozwodowi. Coraz więcej osób zgłasza, że nałóg żony lub męża niszczy ich życie seksualne i emocjonalne. Tymczasem część uzależnionych katolików uczestniczy w kolejnych Mszach świętych o uzdrowienie i… wraca do nałogu, bo nie podejmuje realnych kroków w kierunku zmiany. Wystarczy imn chwilowe podniesienie nastroju, związane z uczestniczeniem we wzruszającym wydarzeniu wspólnotowym… Czy to oznacza, że religijność nie ma wpływu na trwałość małżeństwa? Ma. Warto przyjrzeć się prawdziwym badaniom – a mamy ich sporo.
Praktykowanie razem – robi różnicę
Wielu badaczy przyglądało się temu, czy i jak religijność wpływa na trwałość małżeństw. Wniosek jest dość spójny: sama deklaracja wiary to za mało. Kluczowe znaczenie ma to, czy i jak para praktykuje – zwłaszcza wspólnie. Jeśli oboje małżonkowie angażują się w życie religijne i wspólnie uczestniczą w nabożeństwach, statystycznie mają dużo większe szanse na trwały związek. Z kolei, jeśli religijność sprowadza się tylko do metryki chrztu albo jest jednostronna (np. praktykuje tylko jedno z małżonków), ryzyko rozwodu rośnie. Dlaczego? Bo wtedy łatwiej o konflikty wartości, poczucie braku wspólnoty i narastające napięcia.
Mieszane małżeństwa – większe ryzyko
Statystyki pokazują, że małżeństwa osób tej samej wiary są trwalsze niż tzw. małżeństwa mieszane. Przykład? W USA małżeństwo katolika z katolikiem kończy się rozwodem w około 27% przypadków. Gdy w grę wchodzi różnica wyznań lub jeden z małżonków jest niewierzący, odsetek rozwodów skacze do niemal 50%. Wspólna wiara to realna oś wspólnego życia – system wartości, spojrzenie na wychowanie dzieci, podejście do konfliktów.
Eucharystia chroni związek
Jednym z najlepiej przebadanych elementów życia religijnego jest regularny udział w nabożeństwach. Pary, które co tydzień wspólnie uczestniczą w Eucharystii, rzadziej się rozwodzą – ryzyko spada nawet o 30 – 50%. Badania Harvardu wykazały, że wspólne chodzenie do kościoła może zmniejszyć ryzyko rozwodu nawet o 47%. Co ciekawe, nawet po uwzględnieniu innych czynników (np. konfliktów w małżeństwie) ten efekt dalej się utrzymuje.
Siła wspólnej modlitwy
Pary, które razem się modlą, deklarują silniejszą więź i lepszą komunikację. W jednym z sondaży tylko 7% par, modlących się wspólnie przynajmniej raz w tygodniu, mówiło, że kiedykolwiek poważnie myślało o rozwodzie. Dla porównania – wśród par niemodlących się razem aż 65% przyznało, że myśl o rozstaniu pojawiła się u nich na poważnie. Wspólna modlitwa nie tylko łączy duchowo, ale przekłada się na konkretną jakość relacji.
Gdy tylko jedno z małżonków się modli
A co z sytuacją, gdy jedno z małżonków mocno angażuje się w życie duchowe, a drugie nie? To skomplikowana sprawa. Z jednej strony – indywidualna pobożność może działać pozytywnie: osoba taka może być bardziej refleksyjna, skłonna do przebaczenia i cierpliwsza. Z drugiej – jeśli nie ma wzajemności, pojawiają się napięcia. Różnice w poglądach, praktykach, wartościach mogą prowadzić do nieporozumień, a nawet poczucia samotności w relacji. W szczególności ryzykowna bywa sytuacja, gdy mąż chodzi do kościoła znacznie częściej niż żona (albo odwrotnie) – badania wskazują, że wtedy ryzyko rozwodu rośnie. Dlatego najkorzystniejszy dla trwałości małżeństwa jest wspólny, zgrany rytm duchowy – wspólna modlitwa, wspólne Msze święte, podobne podejście do wiary.
Religijność to nie zaklęcie
Nie zrozumcie mnie źle – nie podważam wartości modlitwy, sakramentów, życia duchowego. Ale to nie są magiczne zaklęcia, które automatycznie rozwiążą wszystkie problemy. A już na pewno nie powinny być używane jako narzędzie nacisku na współmałżonka. Znam wiele kobiet, które próbują „doprowadzić męża do Boga”, bo mają nadzieję, że to uratuje ich związek. Problem w tym, iż wymuszona religijność prowadzi często do pogłębienia konfliktu. Warto w tym miejscu posłuchać dostępnej na YouTube konferencji ks. Sławomira Kostrzewy pt. Jak doprowadzić męża do Boga – pełnej mądrych, wyważonych wskazówek.
Choć wspólna wiara może być ogromnym wsparciem, to nie może zastąpić pracy nad relacją, komunikacją i emocjonalną bliskością. Bóg nie działa jak automat – to my mamy współdziałać z Jego łaską. W małżeństwie oprócz modlitwy trzeba także codziennie wybierać miłość, uczyć się przebaczenia, cierpliwości i wzajemnego zrozumienia.
Troje do pary – tak jest zatytułowana genialna książka abp. Fultona J. Sheena o małżeństwie. To piękne przypomnienie, że trwałe małżeństwo to nie tylko dwoje ludzi. To także Bóg, który spaja ich więź i umacnia wtedy, gdy własnych sił zaczyna brakować. Ale tę więź trzeba zaplatać wspólnie – świadomie, z zaangażowaniem, dzień po dniu.