Listopadowa zaduma
Znowu dzień się rozpłakał deszczową szarugą,
W alei wiatr harcował, goniąc zeschłe liście.
Już listopad nakrywał miasto nocą długą,
Dokoła było pusto, ponuro i mgliście.
Przystanął starszy człowiek na cmentarza krańcach,
Zapalił skromną świeczkę na grobie swej żony,
Odmierzył pół godziny ziarnami różańca
I odszedł – choć płaczący, jednak umocniony.
Powiązał kraj umarłych z modlitwami żywych
Ognisty sznur światełek jak łańcuch cierpienia.
I rzekł z marmuru anioł, lecz głos miał prawdziwy:
„To życie się nie kończy – ono się przemienia”.
 

Zostaw komentarz
Musisz być zalogowany by dodawać komentarze.