Camino Levante dzień 33
Astorga – Foncebadón (26,7 km)
Poranek w Astordze zaczął się spokojniej niż planowałem. Miałem wyruszyć o siódmej, ale zostałem na wspólnych modlitwach z braćmi — i dobrze. Camino nie znosi pośpiechu. Czasem to właśnie chwila ciszy przed drogą staje się najlepszym początkiem dnia. Zaraz za miastem krajobraz zaczyna się zmieniać. Po tygodniach równin i pól wchodzę w góry Leónu. Znikają płaskie linie horyzontu, a pojawiają się kręte ścieżki, kamienie i chłodny wiatr. Świat jakby inny — surowszy, ale piękny.
Na Camino Francés trudno być samotnym. Wystarczy kilka kroków, by usłyszeć „¡Buen Camino!” w językach świata: amerykański akcent, niemiecka precyzja, koreańska energia, australijski luz. To wielka rodzina ludzi, którzy wędrują różnymi drogami, ale w tym samym kierunku. Każdy z plecakiem, kijem i jakimś marzeniem w sercu. Spotkałem dziś Polaka, Tomasza — szedł z Rzymu! Rozmawialiśmy chwilę o tym, że Camino to trochę jak życie: każdy idzie swoim tempem, ale cel ten sam. Droga staje się coraz bardziej górska. Widać już, że wkraczamy w królestwo kamienia, wiatrów i drzew. A gdy po sześciu kilometrach dodatkowego wspinania pojawia się Foncebadón, trudno uwierzyć, jak bardzo to miejsce się zmieniło.
Pamiętam je sprzed dziewięciu lat — kilka domów na krzyż, dwa albergi, cisza i wiatr hulający po wzgórzach. Dziś to już prawie kurort pielgrzymkowy! Kilka nowych albergue, trzy sklepy, restauracje, kawiarnie z widokiem na góry… a widoki? Bajka. Tu naprawdę można zostać na chwilę i złapać oddech. Wieczór spędzam wśród pielgrzymów z całego świata — rozmowy o życiu, o drodze, o sensie tego wszystkiego. Nad nami zachód słońca, pod nami morze gór. A jutro czeka Cruz de Ferro, gdzie każdy zostawia swój kamień… i kawałek siebie. Camino uczy, że im wyżej się wspinasz, tym więcej musisz zostawić za sobą.
Zostaw komentarz
Musisz być zalogowany by dodawać komentarze.