Camino Levante dzień 34
Foncebadón – Ponferrada (27 km)
Poranek w górach ma w sobie coś mistycznego. Zimne powietrze, które jeszcze przed świtem wypełnia kamienne zaułki Foncebadón, niesie echo kroków pielgrzymów. Kiedyś ta miejscowość była tylko kilkoma zrujnowanymi domami, dziś przypomina małe górskie miasteczko z duszą – z kawiarenkami, albergami i zapachem świeżego chleba unoszącym się z kuchni. Nie warto jednak wstawać zbyt wcześnie – Cruz de Ferro, słynny żelazny krzyż, jest zaledwie dwa kilometry dalej, a warto dojść tam, gdy zaczyna świtać. Wtedy właśnie to miejsce przemawia najmocniej.
Pod krzyżem, na wysokości ponad 1500 metrów, tysiące pielgrzymów zostawia swoje kamyki – ciężary i intencje, które nieśli przez setki kilometrów. Jedni zostają w ciszy, inni odmawiają krótką modlitwę, a jeszcze inni po prostu stoją i patrzą. Bo trudno przejść obok obojętnie. To nie tylko symbol, ale też spotkanie z własną drogą życia – z tym, co już za nami, i z tym, co jeszcze przed nami. Za krzyżem zaczyna się światło. Góry Leónu rozciągają się majestatycznie, a ścieżka prowadzi dalej w stronę Manjarín, gdzie wita pielgrzymów Tomás – legendarny „ostatni templariusz”. Jego schronisko to nie tylko miejsce odpoczynku, ale też duchowa przystań, pełna symboli i dymu z ogniska, który miesza się z zapachem kawy.
Potem czeka dłuuugie zejście – niemal 17 kilometrów. To jedno z najpiękniejszych odcinków całego Camino. Widoki zapierają dech w piersiach, a między zakrętami pojawiają się maleńkie wioski jak z bajki: El Acebo i Riego de Ambrós, z wąskimi uliczkami i kamiennymi domami. Każda z nich zaprasza choć na chwilę odpoczynku – na coca-colę, na łyk zimnej wody, na rozmowę z innymi wędrowcami. W Molinaseca, po przejściu przez stary romański most nad rzeką Meruelo, można zanurzyć zmęczone stopy w wodzie – to pielgrzymi rytuał, którego nikt nie pomija. Chłód wody koi, a kamienie pod stopami przypominają, że każdy krok ma sens.
Dalej droga łagodnie wprowadza w dolinę Bierzo, między winnicami i sadami. W oddali widać już Ponferradę – duże, żywe miasto, którego strzegą wieże zamku templariuszy. Dziś droga była długa, ale lekka na duchu. Była w niej radość, wdzięczność i ten spokój, który przychodzi wtedy, gdy człowiek naprawdę idzie – nie tylko po kamieniach i górach, ale także w głąb siebie.
Zostaw komentarz
Musisz być zalogowany by dodawać komentarze.