Żyć w rodzinie i milczeć? Jak to możliwe? Doświadczenie miłości i milczenia dwojga autorów jest nie tylko teorią opartą na literaturze, ale przede wszystkim doświadczeniem życia małżeńskiego, w którym Bóg zajął pierwsze miejsce.
1. Milczenie a powołanie
Naturalnym pragnieniem młodych małżonków jest stworzenie domu, założenie rodziny, ustatkowanie się. Dlatego też „mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem” (Rdz 2,24). Małżonkowie opuszczają swe domy rodzinne, aby założyć swój własny, nowy dom. Jednakże rzeczywistość kryjąca się pod terminem „dom” nie może być rozumiana jedynie w sensie dosłownym, jako budynek czy mieszkanie. Dom to rzeczywistość sięgająca głębokiego wymiaru ludzkiej egzystencji. Mężczyzna łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem. W języku hebrajskim znaczy to dosłownie, iż stają się „sklejeni ze sobą”.
Ten biblijny fragment ukazuje nam, do jak intensywnej jedności powołani są małżonkowie. To właśnie owa jedność, złączenie, stają się ich rzeczywistym domem w jego najistotniejszym i najgłębszym znaczeniu. Jak powiedział pewien poeta: „Jedynym domem ptaków są ich skrzydła”, tak też można powiedzieć, iż prawdziwym domem małżonków jest ich jedność. Dom, będący budynkiem, zamieszkałym przez zwaśnione małżeństwo, nigdy nie będzie miejscem życiodajnym, karmiącym miłością i pokojem, a tym samym nigdy nie stanie się domem w swym esencjalnym znaczeniu i tożsamości.
Droga do budowania trwałej jedności, zarówno w małżeństwie, jak i w każdej innej wspólnocie, wiedzie nade wszystko przez ciągłe rozwijanie w sobie zdolności słuchania. Bóg, przekazując Izraelowi swe przykazania, rozpoczął je słowami: „Szema Izrael”, to znaczy: „Słuchaj, Izraelu” (Pwt 6,3). Słuchanie jest zatem powołaniem wypisanym przez Boga w głębi naszego bytu. Odgrywa ono kluczową rolę w całym spektrum naszej egzystencji. Nasza wiara rodzi się ze słuchania (por. Rz 10,17), nasza modlitwa jest czystym zasłuchaniem w Obecnego, nasz wewnętrzny człowiek odnawia się codziennie na obraz swego Stwórcy (por. Kol 3,10) właśnie poprzez słuchanie – przez zdolność nakłonienia cielesnego i duchowego ucha do zbawczych napomnień Boga. Milczenie, które rodzi w nas zdolność słuchania, ostatecznie prowadzi do miłości. W „Jeruzalem – Księdze życia”, będącej regułą Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich, czytamy słowa o braterskiej miłości wypływającej właśnie z milczenia. Parafrazując ten fragment, możemy stwierdzić: „Poprzez milczenie naucz się kochać. Jest ono owocem małżeńskiej miłości, a jednocześnie drogą, która do niej prowadzi. Milczenie nauczy cię dostosowywać się do twego współmałżonka oraz pomoże ci znaleźć właściwą równowagę między życiem ukrytym z Chrystusem w Bogu a dzielonym zgodnie z najważniejszym długiem wzajemnej miłości”.
Każdy człowiek, bez względu na powołanie, tęskni za swą „ziemią obiecaną”. Tęskni, aby posiadać ziemię, która da mu poczucie zakorzenienia, spełnienia, bezpieczeństwa. Owa alegoria „ziemi” odsłania różne oblicza ludzkich pragnień i tęsknot. Tą upragnioną ziemią może być zawodowe spełnienie, dobra praca, życiodajna wspólnota zakonna, ciepły, rodzinny dom. Spróbujmy zatem odczytać alegorię „ziemi” w kontekście związku małżeńskiego. Sakramentalne małżeństwo to „ziemia święta”. Gdy Bóg objawił się na pustyni jako krzew płonący ogniem, skierował do Mojżesza następujące słowa: „Zdejmij sandały z nóg, gdyż miejsce, na którym stoisz, jest ziemią świętą” (Wj 3,5). Przedstawione powyżej w biblijnej scenie powołanie Mojżesza rozpoczyna się od rozpoznania Bożego głosu.
Każde powołanie zrodzone jest ze słuchania. Milczenie i wyrastająca z niego umiejętność słuchania prowadzą człowieka w głąb relacji z Bogiem, który objawia swój zamysł wobec każdego z nas w sposób intymny i indywidualny. Słuch staje się tu narzędziem komunikacji, poznania i objawienia. Maryja, która wszystkie sprawy rozważała w sercu (por. Łk 2,19), jest wzorem milczenia i ikoną doskonałego zasłuchania się w serce Boga. Ona, jak stwierdza św. Efrem Syryjczyk: „Uchem poczęła Niewidzialnego, co przyszedł w głosie — w Jej łonie Moc się wcieliła”. Powołanie Maryi do bycia Rodzicielką Boga zaczyna się od przyjęcia słów anioła, od usłyszenia głosu Bożego posłańca, aby wówczas w sposób cielesny dać się wypełnić Jedynemu Słowu Ojca, którym jest Jezus Chrystus. „Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha” (Mk 4,9). Bóg potrzebuje naszych zmysłów, które – oczyszczone Jego łaską – będą zdolne rozpoznać Jego wolę i pragnienia. Objawiając się Mojżeszowi, Bóg oświecił blaskiem płonącego krzewu nie tylko jego wzrok, ale – jak stwierdza św. Grzegorz z Nyssy – oświecił także jego słuch. Słowa – dobywające się „ze środka krzewu” (Wj 3,4), czyli niejako z samych wnętrzności Boga, będących właśnie czystym źródłem naszego powołania – wzywają Mojżesza po imieniu i nakazują, aby ten zdjął sandały. Mojżesz posłusznie czyni to, czyli zdejmuje z siebie starego człowieka, otwierając się tym samym na nowość, którą niesie w sobie pójście za Bożym wezwaniem i pełne ufności wejście w powołanie. Aby móc tego wszystkiego doświadczyć, Mojżesz musiał najpierw udać się „w głąb pustyni” (Wj 3,1) i dopiero w tej głębi „ukazał mu się Anioł Pański w płomieniu ognia, ze środka krzewu” (Wj 3,2). „Udać się na pustynię” znaczy słuchać Boga. Oznacza osiągnąć kenozę – ogołocić siebie. Ogołocenie siebie, tak jak ogołocił siebie dla nas Chrystus, jest właśnie wspinaniem się na tę straszliwą górę aż po sam szczyt, gdzie w przyjaznym milczeniu mieszka Bóg”.
Małżonkowie, którzy usłyszeli wezwanie do podjęcia wspólnej życiowej drogi, tak jak Mojżesz stają na ziemi, która jest święta, a jest nią ich sakramentalny związek małżeński. Zdejmują sandały dawnego życia, wchodzą w kenozę własnego „ja”, aby przyodziać się w nowe „my”. Wychodzą na pustynię dorosłości i samodzielności, aby ogołocić się z własnych, czasem egoistycznych, pomysłów i pragnień, dzięki czemu będą w stanie stworzyć wspólnotę jeszcze głębszej jedności. Owa małżeńska jedność, czyniąca w tajemniczy, sakramentalny sposób z dwojga ludzi jedno ciało, staje się Oblubienicą Chrystusa. Każda wspólnota, poczynając od małżeństwa, poprzez rodzinę, dalej wspólnotę zakonną, jeśli prawdziwie żyje Bogiem i dla Boga, to nade wszystko pragnie żyć w jedności. Naturą małżeństwa jest takie zjednoczenie małżonków, by stanowić jedno, a tym samym wypełnić w sposób doskonały Jezusowe pragnienie: „Nie tylko za nimi proszę, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie; aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał” (J 17,20-21). Aby wypełnić to powołanie do zażyłej, małżeńskiej więzi jedności, potrzeba jest ciszy dwóch serc wspólnie wypatrujących łagodnej i pełnej światła Bożej obecności. Małżeństwo potrzebuje milczenia, gdyż „prawdziwa cisza jest językiem miłości”. „Błogosławieni cisi” — mówi Bóg. Błogosławieni są ci, którzy potrafią słuchać, gdyż serce milczące jest sercem kochającym. Błogosławieństwem jest milczeć z miłości i ze względu na miłość. „W głębokiej ciszy kochającego serca człowiek cały skłania się ku ukochanej osobie”. Małżeństwo, które potrafi obdarzyć się pełnym ciepła i łagodności milczeniem – milczeniem przenikniętym miłosierną ciszą Boga – wchodzi w posiadanie ziemi swego powołania, a owa święta ziemia ich sakramentu karmi ich i żywi owocami pięknego życia zakorzenionego w świętości Boga. „Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię” (Mt 5,5).
2. Milczenie a przyjmowanie drugiego
Zastanawiające jest, szczególnie w kontekście podjętego tutaj tematu, milczenie Świętych małżonków: Maryi i Józefa. Na stronicach Ewangelii Józef, ziemski ojciec i opiekun Jezusa, nie wypowiada ani jednego słowa. Jego cisza i milczenie są jednakże bardzo wymowne, gdyż podkreślają jego czyny ukazujące wierną miłość względem Maryi i pełne ufności poddanie się woli Bożej. Matka Jezusa, podobnie jak Jej współmałżonek, zachowywała medytacyjną ciszę, która była wypełniona słowami Jej Syna, zbieranymi z czułością i troską w naczyniu Jej serca. Przyglądając się i kontemplując Maryję i Józefa jako wzór małżeństwa, widzimy, iż związek i relacja tych dwojga jest niejako przeniknięta milczeniem i w nim zanurzona. Ewangelie nie odnotowują żadnego dialogu między rodzicami Jezusa, lecz to, co możemy uchwycić na pewno, to właśnie ich komunia ciszy, która przygotowała pomiędzy nimi przestrzeń na rzeczywistość przekraczającą wszelki międzyludzki dialog miłości. Ich cisza przyjęła Boskie Słowo. Jezus Chrystus, który opuścił łono Ojca, zstąpił do łona Dziewicy, rodzi się dla świata wewnątrz przenikniętego ciszą małżeńskiego łona Józefa i Maryi. Każde małżeństwo powołane jest, aby przyjmować nowe życie. Jezus Chrystus powiedział sam o sobie, iż jest „drogą, prawdą i życiem” (J 14,6). Zatem Jezus–Życie, Jezus–Słowo powinien być przyjęty do wnętrza małżeńskiej więzi jako Ten, który staje się jej rzeczywistą jednością i pokojem. „Słowo stało się ciałem – czytamy w Prologu Janowej Ewangelii – i zamieszkało między nami”. Bóg zamieszkał między nami. Jezus pragnie być przyjęty pomiędzy małżonków nie po to, aby ich od siebie oddzielać, lecz – wręcz przeciwnie – by ich ze sobą złączyć nierozerwalną więzią miłości, która bez Jego świętej obecności, nie jest możliwa do osiągnięcia. Maryja i Józef zjednoczeni poprzez ufne przyjęcie Tajemnicy Wcielenia, doświadczeni u progu swego związku trudami i cierpieniem, w komunii miłości i milczenia, stali się w pełni otwarci i gotowi na przyjęcie nowego życia. Życia, które zamieszkało między nimi, karmiąc ich relację ożywczym misterium Boskiego Logosu. „I my […] musimy otworzyć Bogu wszystkie drzwi naszej duszy, tak aby w ciszy mógł On w nią wejść poprzez milczenie […] Musimy stać się wewnętrznie wolni; nie możemy zaśmiecać naszych dusz hałasem i aktywnością, lecz musimy stać się czujni i gotowi do rozpoznania, często tak subtelnych znaków obecności Pana przemawiającego do naszych serc”.
Cisza małżonków nie jest bynajmniej brakiem słów, lecz nade wszystko wewnętrzną postawą wzajemnego przyjmowania. Oblubieniec Dziewicy Maryi podczas snu słyszy następujące słowa anioła: „Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło” (Mt 1,20). Józef ma nie tyle przyjąć Maryję, ile ma Ją przyjąć do siebie. Józef pośród ciszy nocy ma otworzyć się ponownie na Maryję i przyjąć Ją do siebie — w swoje wnętrze — wraz z niepojętą tajemnicą Boga, która się w Niej poczęła. To wszystko dokonuje się w Józefie w samotności, w milczeniu. Miłość bliźniego nie może być zewnętrzną grą pozorów. Realizuje się ona w głębi naszego jestestwa i człowieczeństwa. „Akceptacja drugiego […] jest najbardziej wewnętrzną i konkretną rzeczywistością. To ja sam, wewnątrz mojej najbardziej autentycznej samotności, ze swoimi wszystkimi uprzedzeniami, słabościami i kruchością; to właśnie tutaj, wewnątrz siebie samego, muszę zaakceptować drugiego człowieka”. Józef bierze Maryję do siebie, to znaczy pozwala Jej zaistnieć w sobie samym, pozwala Jej, by stała się częścią jego samego, wypełniając w Józefie – jako nowa Ewa – puste miejsce dawnego żebra, z którego została stworzona.
3. Milczenie a otwartość na życie
Cisza jest zatem potrzebna małżonkom, aby utworzyć we wnętrzu swej wzajemnej relacji przestrzeń wypełnioną otwartym na życie milczeniem, w której będą zdolni przyjąć słowo Boga, przyjąć siebie nawzajem i swe potomstwo, a także otworzyć się wspólnie, już jako „my”, na bliźnich. Małżonkowie powołani są do przyjmowania życia, nie tylko w kontekście biologicznej prokreacji. Ten aspekt otwartości na życie i przekazywania go jest znacznie szerszy i dotyczy także, a może przede wszystkim, sfery ducha. „Świat empiryczny – jak pisze Paul Evdokimov – w swojej najgłębszej i najbardziej ukrytej strukturze rządzi się prawami ducha. To dary i charyzmaty Ducha Świętego determinują i normują stronę psychiczną i fizjologiczną człowieka. Kobieta nie dlatego jest uosobieniem macierzyństwa, że ze względu na budowę swego ciała zdolna jest rodzić dzieci, ale ponieważ otrzymała duchowy dar bycia matką, z którego pochodzi jej zdolność fizjologiczna i towarzyszące cechy anatomiczne […]. Musimy zatem na nowo przywrócić właściwą hierarchię zasad bytowych i zrozumieć, że to, co fizyczne podlega duchowi, służy mu i wyraża go”. Zatem macierzyństwo i ojcostwo realizują się także w duchowej sferze ludzkiego bytu. Dlatego też małżeństwo jest zdolne nie tylko przyjmować i przekazywać życie biologiczne, ale może również – dzięki swej naturze – przyjmować i obdarzać życiem każdego człowieka, którego Bóg postawi im na drodze. Jest to bardzo ważny aspekt małżeńskiego powołania i misji: podtrzymywanie życia.
I tutaj także otwiera się szeroka perspektywa tematu milczenia i słuchania. W dokumencie skierowanym do osób konsekrowanych „Contemplate” w punkcie 59. czytamy: „Tylko miłość zdolna jest wydobyć na zewnątrz to, co ukryte: mamy więc starać się o taką mądrość serca, która nigdy nie oddziela miłości Boga od miłości do ludzi, szczególnie do ubogich, ostatnich, 'ciała Chrystusa’, oblicza Pana ukrzyżowanego. Konsekwentny chrześcijanin przeżywa spotkanie, angażując w nie swoje serce”. Miłość małżonków zasłuchana w bliźniego, tę trzecią osobę, który przed nimi się otwiera, ma wielką zdolność przywracania nadziei, kojenia ran i odradzania poczucia bezpieczeństwa. Lecz aby dzielić się z innymi ową zdolnością pogłębionego słuchania, to znaczy słuchania sercem, potrzeba najpierw wypełnić swe wnętrze służebną ciszą. To, w jaki sposób traktujemy naszych bliźnich, „ćwiczy nasze serca w milczeniu, po to, aby być gotowym na przyjęcie tajemnicy drugiego człowieka. Niezależnie od okoliczności, nie może być dla nas najważniejsza ta czy inna wiadomość, ale poprzez tę wiadomość powinniśmy odkryć głębię serca, tego, który do nas przemawia”. Przyjmowanie tych, których małżonkowie spotykają na wspólnej drodze, a których życie niejednokrotnie jest poranione, zbolałe i naznaczone dojmującą samotnością, ukazuje niezwykle wartościowy i służebny wymiar małżeńskiej miłości i milczenia. Lecz gdzie pomiędzy dwojgiem ludzi panuje niezgoda, nieporozumienia, ciągłe napięcia, tam nie ma miejsca na trzecią osobę. Tylko jedność i pokój mogą przyjmować, karmić i podtrzymywać życie. Cóż może być bardziej kojącego niż dom, w którym panuje wzajemny szacunek, zrozumienie; nad którym góruje duch Chrystusowego pokoju? Taki dom i taka rodzina stają się na ziemi znakami Bożego królestwa, gdzie Jezus może powtórzyć słowa: „Byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie” (Mt 25,35-36).
Aby usłyszeć potrzeby innych ludzi, a tym samym odpowiedzieć na przykazanie miłości bliźniego, „trzeba nam dużo ciszy”, gdyż to właśnie słuchanie pozwala nam widzieć. Nie ma także słów, które mogłyby pocieszyć w momentach skrajnego cierpienia, ale są za to: cisza i milczenie, które często więcej mogą zdziałać niż mowa czy rada.
Czujemy się prawdziwie kochani, gdy jesteśmy słuchani. Halina Poświatowska w jednym ze swych wierszy ujęła tę potrzebę ciszy w sposób piękny i przeszywający:
„trzeba nam dużo prostych słów
jak
chleb
miłość
dobroć
aby ślepi w ciemności
nie zgubili
właściwej drogi
trzeba nam dużo ciszy ciszy
i w powietrzu i w myśli
abyśmy usłyszeli głos
cichy nieśmiały głos
gołębi
mrówek
ludzi
serc
i ich bolesny krzyk
pośród krzywd
pośród tego wszystkiego
co nie jest
ani miłością
ani dobrocią
ani chlebem”.
4. Milczenia a małżeństwo na obraz Boga
Powołanie do małżeństwa niesie w sobie szczególny wymiar ikoniczności. W Liście św. Pawła do Efezjan (5,21-32) czytamy: „Bądźcie sobie wzajemnie poddani w bojaźni Chrystusowej! Żony niechaj będą poddane swym mężom, jak Panu, bo mąż jest głową żony, jak i Chrystus – Głową Kościoła: On – Zbawca Ciała. Lecz jak Kościół poddany jest Chrystusowi, tak i żony mężom – we wszystkim. Mężowie miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie, aby go uświęcić, oczyściwszy obmyciem wodą, któremu towarzyszy słowo, aby osobiście stawić przed sobą Kościół jako chwalebny, niemający skazy czy zmarszczki, czy czegoś podobnego, lecz aby był święty i nieskalany. Mężowie powinni miłować swoje żony tak jak własne ciało. Kto miłuje swoją żonę, siebie samego miłuje. Przecież nigdy nikt nie odnosił się z nienawiścią do własnego ciała, lecz każdy je żywi i pielęgnuje, jak i Chrystus – Kościół, bo jesteśmy członkami Jego Ciała. Dlatego opuści człowiek ojca i matkę, a połączy się z żoną swoją, i będą dwoje jednym ciałem. Tajemnica to wielka, a ja mówię: w odniesieniu do Chrystusa i do Kościoła”.
Powyższy, dobrze znany fragment z listu do Efezjan, mówi o małżeństwie jako ikonie, obrazie miłości Chrystusa do Kościoła. Małżeństwo w szczególny sposób jest powołane do objawiania światu Bożego Oblicza. Poprzez wzajemne poddanie się sobie w miłości małżonkowie stają się widzialnym znakiem obecności Boga, a ich sakramentalna jedność ukazuje potęgę i bezgraniczność ofiarnej miłości Chrystusa. Ikona jest rzeczywistością milczącą, przemawiającą poprzez obecność i przez wizerunek tego, kogo przedstawia i do kogo prowadzi. Tak też małżeństwo w swej ikonicznej naturze objawia światu Boga, nie przez słowa, ale przez jaśniejącą w nich jedność, odbijającą niewysłowioną tajemnicę Trójcy Świętej. Transcendentny charakter godności i jedności małżonków przekracza słowa, prowadząc ku milczeniu i ciszy, która z kolei staje się miejscem objawiania się Stwórcy. „Bycie obrazem – stwierdza Evdokimov – oznacza zatem pierwotny, charyzmatyczny rys człowieczeństwa. Obraz pociąga za sobą niezniszczalną obecność łaski wewnątrz ludzkiej natury. Wszczepiona w duszę człowieka odrośl niewidzialnej boskości przysposabia go do uczestnictwa w Bycie Boga”.
Dlatego też Bóg pragnie nieustannie odnawiać w nas swój obraz, aby poprzez nas i w nas wypełniały się słowa Ewangelii: „Oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28,20). Bóg potrzebuje małżonków, aby objawiać ludzkości swe miłosierne, czułe i wierne Oblicze. Andre Louf, współczesny mnich trapista, stwierdza: „Kiedy Bóg odtwarza swój obraz w człowieku, potrzebuje podwójnego, uzupełniającego się obrazu: mężczyzny i kobiety, ojca i matki. Pełnia miłości Boga normalnie oddawana jest i przeżywana w jedności tych dwojga. U Pana – mówi Paweł – ani mężczyzna nie jest bez kobiety, ani kobieta nie jest bez mężczyzny (por. 1Kor 11,11). By oddać z jednej strony silną miłość Boga, a z drugiej Jego czułość, konieczne jest, by mężczyzna i kobieta złączyli się na ziemi i stali się płodni, jak płodny jest Bóg w swej miłości”
5. My i milczenie
Pomimo zaledwie 10-letniego stażu w małżeństwie, doświadczyliśmy w naszym wspólnym życiu wielu momentów ciszy. I nie była to cisza wynikająca z jakiejś kłótni (tzw. ciche dni) ani obniżonych nastrojów, ani też nie pochodziła z żadnej innej negatywnej przyczyny, ponieważ zawsze byliśmy raczej zgodną parą. Była to cisza, którą jako małżeństwo wybraliśmy. Pochodziła przede wszystkim z fascynacji Bogiem i modlitwą kontemplacyjną, która do swego zaistnienia potrzebuje odpowiednich warunków zewnętrznych, jak i właściwego wewnętrznego usposobienia. Chociaż cisza jest zazwyczaj kojarzona z samotnością, jest osiągalna także pośród świata relacji – także relacji małżeńskiej.
Kiedy prorok Eliasz, po zabiciu fałszywych proroków Baala, ukrywał się w skalnej grocie przed pragnącą go zabić królową Isabeel, usłyszał nagłe wezwanie: „Wyjdź, aby stanąć na górze wobec Pana” (Krl 19,11). Następnie Eliasz stał się świadkiem nietypowego objawienia: kolejne kataklizmy: wichura, trzęsienie ziemi i pożar przeszły jeden po drugim, ale, jak stwierdza narrator, „Pana nie było” w żadnym z tych zjawisk. Dopiero w szmerze łagodnego wiatru Eliasz bezbłędnie wyczuł obecność Boga. Boża obecność jest cicha; jest łagodna. Prorok nie mógł odnaleźć Boga w tym, co niosło w sobie huk i zamęt. Podobnie i my, zawsze mieliśmy poczucie, że aby odnaleźć naszą wspólną drogę do poznania Boga, musimy oddalić się od tego, co jest źródłem nieustającego szumu: ciągłego bycia „podpiętymi” pod świat różnych mediów, zarówno mass mediów, jak i social mediów. Dzisiejszy styl życia jest właśnie taki: człowiek budzi się i zasypia z telefonem w ręku.
Zrozumieliśmy, że nie można „dwom panom służyć”. Szukaliśmy zatem Boga w ciszy domów rekolekcyjnych, klasztorów, monasterów i pustelni. Szukaliśmy Boga w ciszy Jego słowa, w trakcie naszego lectio divina, a także w czasie szczególnie ukochanej przez nas adoracji Najświętszego Sakramentu. Zawsze fascynowało nas, że Bóg wybrał taką drogę do objawienia swojej nieustannej obecności w świecie. Bóg ukryty w cichym, choć niemilczącym, chlebie. Ten Chleb przemawia bowiem siłą swojej świetlistej obecności do każdego człowieka, który na tę Obecność się otworzy. Tylko w ten sposób można wytłumaczyć fenomen istnienia kaplic adoracji Najświętszego Sakramentu. Cicha obecność Jezusa w Jego eucharystycznym Ciele jest wyczuwalna dla tych, którzy się do Niego zbliżają.
Wiedząc, że jako małżeństwo chcemy iść głębiej w powołanie do życia kontemplacyjnego, postanowiliśmy uczynić jeden krok dalej w celu realizacji tego planu i w 2019 r. rozpoczęliśmy nasz pobyt przy wspólnocie mnichów trapistów z opactwa Mount Saint Bernard w Anglii, gdzie spędziliśmy 3 i pół roku naszego życia. Cystersi (których trapiści są jedną z odmian) są jednym z najsurowszych zakonów mniszych na świecie. Wspólnota naszego klasztoru zachowywała w ciągu dnia absolutną ciszę. Jedynie podczas wspólnej porannej kawy, która zastępowała zakonną rekreację, bracia mieli okazję zamienić ze sobą kilka słów. Poza tym obowiązywało milczenie.
Nasze obowiązki jako wolontariuszy były bardzo proste i nie różniły się praktycznie niczym od tych, które wykonywali mnisi. Pracowaliśmy w domu gości, gdzie zajmowaliśmy się sprzątaniem pokoi, a także w kuchni i przy produkcji piwa. Daria posługiwała także swoimi talentami muzycznymi: grała na organach w trakcie Mszy świętej i prowadziła zajęcia ze śpiewu dla scholi mnichów. Wszystkie prace (oczywiście poza próbami muzycznymi) odbywały się z zachowaniem całkowitego milczenia. Nie rozmawialiśmy ze sobą w trakcie ich wykonywania.
Także w domu staraliśmy się zachowywać tak zwane sacrum silentium, która w każdym klasztorze mniszym zapada zaraz po Komplecie i trwa aż do porannej Mszy świętej. Poza tym mieliśmy dni pustyni, przeznaczone na modlitwę osobistą, które spędzaliśmy osobno. W ten sposób budowaliśmy naszą wspólną przestrzeń ciszy.
Zależało nam, aby nasze milczenie nie było ostentacyjne ani surowe, lecz raczej łagodne i ciepłe. Tak, aby nie stanowiło między nami jakiegoś muru czy sztucznej bariery, lecz by było pomostem łączącym nas z Bogiem i nami samymi. Pewna siostra zakonna powiedziała nam kiedyś, że cisza powinna być nam bardziej sługą niż wymagającą nauczycielką. W naszym wypadku, była po troszę jedną i drugą. Nieraz trzeba się było poddać także pod jej dydaktyczny, nauczycielski charakter, z całą pokorą, ufając, że nauka, którą chce nam przekazać, jest dla nas dobra.
Szczególnie długie poranki nasycone ciszą milczenia pozwalały nam kosztować piękna, w którym słowo Boże mogło wybrzmieć możliwie najpełniej. Najpierw w nocnym oficjum, które rozpoczynaliśmy codziennie o 4.15 nad ranem, następnie w trakcie naszego pierwszego lectio, a potem w trwającej niemal godzinę modlitwie ciszy. Czasem, w okresie wiosennym, kiedy robiło się cieplej a słońce budziło się coraz wcześniej, wychodziliśmy na wspólny bądź samotny spacer, wsłuchując się w niezwykły spokój uśpionego lasu, w którego pobliżu mieszkaliśmy. Nawet ruchliwa droga, przebiegająca nieopodal domu, w tych porannych godzinach była praktycznie nieużywana. Jedyne co słyszeliśmy, to szum wiatru, który często lubił nas odwiedzać, śpiew ptaków, szelest liści, jęk drzew poruszających się w sobie właściwym rytmie. Nie chcieliśmy przerywać tej pięknej ciszy rozmową. Tak przygotowani szliśmy potem na poranną jutrznię, która poprzedzała najważniejszy moment dnia – Mszę świętą.
Żyjąc na terenie opactwa, czuliśmy się częścią większego organizmu. Wiedzieliśmy, że w naszym milczeniu nie jesteśmy sami. Dokładnie to samo czynili w tym czasie wszyscy mnisi – nasi bracia. Kiedy wspólnie zbieraliśmy się na liturgię, towarzyszyła nam radość płynąca ze świadomości niewerbalnej unii, która przenikała nas wszystkich. Unii człowieka z Bogiem. Ta unia roztaczała się w sposób dziwny pomiędzy nami wszystkimi. Rozchodziła się od ołtarza, ku wspólnocie uwielbiających Boga ludzi i przenikała każdego… Komunia nie potrzebuje wielu słów. Rozumieliśmy to coraz lepiej.
Cisza oczywiście nie zawsze była rzeczą łatwą ani przyjemną, wydobywała z nas bowiem kolejne ukryte pokłady hałasu i wewnętrznego chaosu, które zabraliśmy wraz z sobą ze świata. Nasze małżeńskie doświadczenie tego zmagania o wewnętrzny pokój zdaje się zgodne z tym, które jest doświadczeniem każdego mnicha, który oddala się, aby oddać się życiu kontemplacyjnemu. Tak o tym doświadczeniu pisał francuski trapista o. André Louf: „Porzuciwszy świat, przychodzący do monasteru mnich, ponownie odnajduje świat wewnątrz klauzury, a nade wszystko w sobie samym”. Cisza monasteru lub pustelni uświadamia człowiekowi jak wiele wciąż w nim zamętu i nieuświadomionych dotąd myśli, przyzwyczajeń i odruchów, dalekich od ewangelicznej doskonałości. Pustynia pomaga namierzyć w sobie wszystko to, co jeszcze sprzeciwia się miłości Boga i bliźniego, i nawrócić się.
Habitare secum – zamieszkiwanie samego siebie (z sobą), które było specjalnością św. Benedykta, stało się także naszym celem. Benedykt – jak pisał jego biograf: przebywał nieustannie w sobie samym, zamieszkiwał swoje serce, w którym ustawicznie obcował z Bogiem. Małżeństwo nie może być pretekstem do porzucenia drogi poszukiwania oblubieńczej więzi z Chrystusem, która jest zawsze pierwszym i najważniejszym powołaniem każdego człowieka. Małżeństwo powinno być, w naszym rozumieniu, raczej wspólną drogą w wyznaczonym kierunku. Nasze dłonie na tej drodze pozostają zawsze splecione, choć wzrok kierujemy przede wszystkim ku Bogu. Małżeństwo – czy też ogólnie związek kobiety i mężczyzny – tylko w swoim pierwszym etapie polega na wpatrywaniu się jedynie w siebie nawzajem, zakochaniu w pięknie drugiej osoby (które nigdy nie powinno ustać!). Jeżeli jednak jakaś para pozostałaby na takim etapie swojej relacji i nie wyszłaby poza krąg swojej dwójki bądź ewentualnie rodziny, którą wspólnie tworzą, ku temu, co szersze: społeczności ludzkiej i Bogu, niczym ewangeliczne ziarno z przypowieści „pozostanie tylko samo”. Może stać się wyizolowane i zajęte jedynie sobą, swoim rozwojem osobistym czy karierą, w najlepszym wypadku – zabezpieczeniem przyszłości swoich dzieci.
Chociaż na co dzień przykładaliśmy dużą wagę do zachowywania przestrzeni ciszy, nie brakowało nam rozmów, ponieważ w ciągu dnia, zwłaszcza w porze popołudniowej, kiedy wracaliśmy z monasteru, mieliśmy czas, aż do wieczora, kiedy zwyczajnie się komunikowaliśmy. Był to czas dzielenia i budowania naszej relacji małżeńskiej słowami. Były to jednak słowa inne: dużo bardziej przemodlone, przemedytowane, świadome. Doświadczenie ciszy przemieniało nas wewnętrznie i dawało poczucie, że słowo, które wypowiemy, nie będzie słowem przypadkowym, ale przeciwnie, nadamy mu właściwy sens i wagę.
Zupełnie nie spełniły się złe wróżby niektórych osób, które twierdziły, że milczenie i cisza są dla małżeństwa niezdrowe czy nawet niebezpieczne. W rzeczywistości to doświadczenie jeszcze bardziej zbliżyło nas do siebie i nauczyło widzieć w nowym nieznanym dotychczas świetle.
Nasz pobyt w Mount Saint Bernard uświadomił nam jeszcze mocniej, że człowiek czuje się kochany, kiedy jest z uwagą słuchany. Dotyczyło to nie tylko naszego małżeństwa, ale wszystkich naszych relacji. Nieraz rozmowa dwojga ludzi zamienia się w lustrzany monolog, w którym każdy szuka jedynie potwierdzenia siebie samego, swojej z góry przyjętej postawy czy opinii. Dopiero nasłuchująca postawa milczenia może nas z powrotem uczynić otwartymi na siebie, a przez to płodnymi. Milczenie przeżywane jako postawa wzajemnego słuchania może stać się odpowiedzią na obecną dewaluację znaczenia słowa – tak Boskiego, jak i ludzkiego.
***
Cisza i milczenie, zazwyczaj kojarzone z życiem zakonnym, monastycznym i ascetycznym, okazują się być równie istotne w życiu małżeńskim, ponieważ nie da się poznać i pokochać siebie samych i siebie nawzajem bez wewnętrznej ciszy. Nie da się też poznać Boga bez milczenia. „On jest ciszą – mówi w jednym z wywiadów kard. R. Sarah – a ta Boska cisza mieszka w człowieku. Żyjąc z milczącym Bogiem i w Nim, sami stajemy się cisi. Nic z większą łatwością nie sprawi, że odkryjemy Boga, jak przez ciszę wpisaną w serce naszego jestestwa”. Zatem każde powołanie potrzebuje milczenia, aby dojść do swej prawdziwej godności i piękna, a tym samym podobać się Bogu.
Niech zakończeniem dla powyższych rozważań stanie się parafraza słów Klemensa Aleksandryjskiego: Małżeństwo potrzebuje milczenia Boga i milczenia w Bogu, aby jeszcze wyraźniej wybrzmiała w świecie łagodna i cicha miłość Stwórcy, „jedna boska harmonia, jedna symfonia, dyrygowana przez jednego Mistrza chóru, a jest nim Boski Logos”.
Zostaw komentarz