Kiedy Bóg wszedł między nas…

Kiedy Bóg wszedł między nas…

Jesteśmy małżeństwem od 30 lat, mamy dwoje dorosłych już dzieci (córka 26, syn 20 lat). Poznaliśmy się w szkole podstawowej, przez osiem lat przed ślubem byliśmy nierozłączną parą.
Wydawało się, że wiemy o sobie wszystko. Rozpoczęliśmy wspólne życie, ale popełniliśmy błąd, o którym wiemy teraz: „popłynęliśmy” na fali tego wszystkiego, co proponował świat, bez Pana Boga…

Iwona: W moim domu rodzinnym praktykowano wiarę, ale brakowało prawdziwej relacji z Bogiem. Rodzice byli małżeństwem, które nie okazywało sobie czułości, zrozumienia, poszanowania i wybaczenia. Nie widziałam miłości między nimi. Pamiętam natomiast ich nieustające kłótnie. Patrząc na nich, mówiłam sobie, że nie chcę żyć jak oni.

Janusz: Moi rodzice żyli bez Boga. Chodziłem do kościoła, byłem ministrantem, ale to dzięki dziadkom. Zawsze sam o siebie musiałem zadbać, więc bardzo szybko chciałem wyjść z tego domu i zacząć własne życie, z Iwonką u boku. Ślub rozumiałem powierzchownie, tj.: obrączka = „jest moja”. Ona była dla mnie najważniejsza, a kiedy urodziły się dzieci, także one. Ważne było zapewnienie całej rodzinie życia lepszego niż to, które znałem z domu rodzinnego. Byliśmy szczęśliwym i naprawdę fajnym małżeństwem. Niestety niemal od samego początku zaczęła wychodzić nasza niedojrzałość emocjonalna i to, że pochodzimy z domów dysfunkcyjnych. Okazało się też, że moje oczekiwania względem tego, jak ma wyglądać nasze wspólne życie, a oczekiwania Żony – to były dwa różne światy.


Pan Bóg nie był na pierwszym miejscu

I: Na początku małżeństwa najważniejszy był dla mnie Mąż. Kiedy urodziły się dzieci, najważniejsze stały się one. Od początku małżeństwa dawały o sobie znać moje niskie poczucie własnej wartości, nieumiejętność przyjmowania krytyki z jednoczesną nieumiejętnością chwalenia innych, szczególnie Męża. Były perfekcyjność, nadkontrola i lęk.
Nie umiałam właściwie budować relacji z Mężem. Zaczęło budzić się we mnie niezadowolenie z zachowania i postępowania Męża. Życie towarzyskie, któremu często się oddawaliśmy, i sprzyjający temu alkohol sprawiały, że miałam coraz więcej pretensji. Często okazywałam niezadowolenie. Były ciche dni, potem ciche tygodnie, a potem
w zasadzie przestaliśmy rozmawiać o tym, co ważne. Nie rozwiązywaliśmy problemów, tylko „zamiataliśmy je pod dywan”.
Każde z nas, choć mieszkaliśmy pod jednym dachem, żyło swoim życiem. W siódmym roku naszego małżeństwa zakochałam się w innym mężczyźnie. Otrząsnęłam się po pół roku; teraz wiem, że Pan Bóg po prostu
mnie z tego wyciągnął. Do zdrady przy­znałam się po 18 latach – kiedy byłam już w procesie nawracania i kiedy dotarło do mnie, że emocjonalna zdrada to też zdrada.

Po ludzku sądząc, nie było już czego ratować

J: Z mojego punktu widzenia kryzys narastał stopniowo. Zaczęło się od problemów z komunikacją. Nie słuchaliśmy siebie. Nie rozmawialiśmy o naszych potrzebach, oczekiwaniach, na sile przybierały jednocześnie wzajemna złość i brak wzajemnego szacunku.
Podejrzewałem, że Żona mnie zdradziła, ale nie miałem odwagi o tym porozmawiać. Obawiałem się utraty Żony i rodziny. Nie potrafiłem odnaleźć się w tej sytuacji i nie wiedziałem, co zrobić. Odcisnęło to na mnie ogromne piętno, bo przez wiele lat żyłem w przekonaniu, że jestem zdradzany. Niestety z roku na rok byłem wobec Żony coraz bardziej nieufny, robiłem jej na złość. Potem doszło moje nadużywanie alkoholu. A najgorszy z czasem okazał się brak szczerości i uczciwości. To wszystko pogłębiało nasze problemy. A romans z inną kobietą był momentem kulminacyjnym – znaleźliśmy się w takim momencie tego kryzysu, w którym, po ludzku sadząc, nie było już czego ratować.

Nauczyłam się widzieć w moim Mężu Pana Jezusa

I: W czasie kiedy romans Męża rozkwitał, ja już nie byłam tą samą osobą. Pan Bóg prowadził mnie drogą pracy nad sobą, poznawania siebie i wychodzenia z postawy ofiary, za którą się wtedy uważałam. Przez osoby, które stawiał na mojej drodze, wprowadzał mnie w Jego świat. To był najintensywniejszy, najowocniejszy w moim życiu czas poznawania i zbliżania się do Niego. Teraz wiem, że nie tylko mnie zmieniał i naprawiał, ale przygotowywał na najtrudniejsze chwile, które miały nastąpić, kiedy potrzebowałam siły oraz nadziei tak wielkiej, jak nigdy wcześniej.
Wtedy też trafiłam do Wspólnoty Sychar. Odkryłam znaczenie słów św. Augustyna: „Jeżeli Bóg jest na pierwszym miejscu, wszystko inne jest na właściwym miejscu”. Nauczyłam się widzieć w moim Mężu Jezusa. Odkryłam moc sakramentu małżeństwa i to, że o Męża muszę walczyć. Modlitwa, Eucharystia i przebaczenie pozwoliły odbudowywać naszą relację.
J: Próbowałem wyjść z tego zła, w którym tkwiłem. Trafiłem także do Sycharu i chociaż żyłem jeszcze w kłamstwie, to w tej Wspólnocie tak naprawdę zacząłem poznawać Boga. Punktem zwrotnym okazał się moment wyprowadzki z domu. Wtedy uświadomiłem sobie, jak bardzo kocham Żonę i jak bardzo zależy mi na rodzinie. Teraz już wiem, że Pan Bóg zadziałał.
W moim nawróceniu pomogła mi Żona. Patrząc na nią, sam zacząłem się zmieniać. Jej nawrócenie, a co za tym poszło – wszystkie jej zmiany i decyzja, że chce ratować nasze małżeństwo i mnie, pomogły mi w powrocie na właściwą drogę.

Nie słuchajmy świata, ale Pana Jezusa!

I i J: Nasze świadectwo dajemy tym wszystkim małżeństwom, które będąc w kryzysie, często nie wiedzą, że w nim są. Bo przecież nic wielkiego się nie dzieje, bo wszyscy tak żyją. W pędzie życia często nie zauważamy, że to, co było piękne w naszym małżeństwie, gdzieś się zagubiło, że przestaliśmy o siebie zabiegać i dbać. Że nie pamiętamy już, kiedy ostatnio byliśmy tylko we dwoje na kawie, w kinie albo kiedy wyjechaliśmy na weekend tylko we dwoje. Bez znajomych. Bez rodziny. Nawet bez dzieci. Łatwo można się pogubić, kiedy słyszymy wokół, jak nam radzi żyć ten świat. Kiedy patrzymy, jak żyją ludzie wokół nas. My kiedyś posłuchaliśmy tego świata i pogubiliśmy się bardzo. Nie tak od razu, ale stopniowo stanęliśmy na krawędzi.
Dziękujemy Panu za łaskę otwarcia oczu i serca. Za łaskę poznania Bożej mocy i Bożego miłosierdzia. Za uzdrowienie naszego małżeństwa. Za łaskę wybaczenia sobie samym, a potem sobie nawzajem. Wybaczenia, które, po ludzku, było bardzo trudne, a które pozwala nam znowu być szczęśliwymi razem.
Nasze małżeństwo przeszło przemianę – jesteśmy mocniejsi, świadomi wartości sakramentu małżeństwa, gotowi walczyć o siebie i rodzinę. Od czterech lat wspólna modlitwa, Eucharystia oraz formacja we wspólnotach, w których jesteśmy, jest naszą drogą. Wiemy, że dbanie o nasze małżeństwo jest pracą na całe życie. Tylko dzięki temu wszystkiemu mamy szansę na szczęśliwe życie razem.
Razem ze sobą i z Bogiem. ■

Więcej podobnych świadectw:
projekt.sychar.org
ksiazki.sychar.org
sychar.org

Zostaw komentarz