Nawrócenie Alfonsa Ratisbonne’a
Wielkim cudem za przyczyną Cudownego Medalika było nawrócenie Alfonsa Ratisbonne’a w 1842 r.
Wydarzenie to odbiło się szerokim echem w ówczesnym świecie i było swoistym dowodem tego, że Niepokalana może nawrócić nawet najbardziej zatwardziałego grzesznika, jeśli tylko zgodzi się on nosić Jej Medalik i podejmie choćby najkrótszą modlitwę.
Ojciec Kolbe wielokrotnie wspominał już o tym w „Rycerzu Niepokalanej”:
„(…) rzekł mi pan de Bussières:
– Ponieważ pan potępia przesądy i wyznaje twierdzenia tak liberalne, i ponieważ pan jesteś duchem tak silnym i oświeconym, miałby pan odwagę poddać się niewinnej próbie?
– Jakiej próbie?
– By wziąć na siebie przedmiot, który panu dam… Oto on! Jest to medalik Najświętszej Dziewicy. To zdaje się panu śmieszne, nieprawda? A jednak ja uważam go za bardzo skuteczny.
Przyznam, że takiej propozycji nigdy bym się nie spodziewał. Z początku chciałem się roześmiać i wzruszyć ramionami, lecz potem przyszła mi do głowy myśl, że ta scena będzie piękną anegdotką we wspomnieniach z podróży i zgodziłem się na przyjęcie medalika. Włożono mi na szyję medalik; gdym go miał już na piersi wybuchnąłem potężnym śmiechem (…)
– Teraz – rzekł [pan de Bussières] – trzeba próbę wykończyć: chodzi o odmawianie rano i wieczór Pamiętaj; króciutka to i bardzo skuteczna modlitwa do Maryi Panny, ułożona przez św. Bernarda.
– Cóż to jest – zawołałem – to wasze Pamiętaj. Dajmy pokój tym głupstwom. (…)
Prosiłem więc pana de Bussières, by dał pokój i kpiąc sobie z niego wyraziłem ubolewanie, że nie mogę mu z mej strony też ofiarować modlitwy żydowskiej, by nie zostać mu dłużny. Lecz ja nie miałem i nie znałem nawet żadnej modlitwy. Mój przeciwnik jednak nalegał mówiąc, że przez nieprzyjęcie tej króciutkiej modlitwy cała próba będzie chybiona i przez to okaże się tylko, że jestem dobrowolnie uparty. Nie przywiązując do tego wielkiej wagi, przyrzekłem odmawiać modlitewkę”.
O dniu 20 stycznia Ratisbonne opowiada:
,,Wychodząc z kawiarni, spotykam dorożkę pana Teodora [de] Bussières. Zaprosił mnie on na przejażdżkę. (…) Przed kościołem św. Andrzeja delle Fratte pan de Bussières przeprosił mnie na chwilkę, gdyż miał tam sprawę do załatwienia. Prosił, bym zaczekał w dorożce, wolałem jednak zejść, by obejrzeć kościół. Przygotowywano w nim katafalk, więc spytałem [pana de] Bussières:
– Dla kogo te przygotowania?
– Dla jednego z mych dobrych przyjaciół, hr. de Laferronays, który zmarł nagle – odpowiedział. (…)
Nie znałem pana Laferronays, nigdy go nie widziałem; dlatego też wiadomość ta nie zrobiła na mnie innego wrażenia, jak tylko wstręt, jak zwyczajnie, gdy się słyszy o nagłej śmierci. Pan de Bussières pozostawił mnie samego i poszedł zamówić trybunę dla rodziny zmarłego. (…)
Gdym przechodził przez kościół i doszedł do miejsca przygotowań pogrzebowych, nagle uczułem niepokój i ujrzałem przed sobą jakoby zasłonę; zdawało mi się, że w całym kościele zapanowała ciemność z wyjątkiem jednej kaplicy, jak gdyby całe światło tam się zebrało. Zwróciłem oczy ku kaplicy, promieniującej wielkim światłem i ujrzałem w niej na ołtarzu stojącą żywą, wielką, majestatyczną, piękną, pełną miłosierdzia Najświętszą Dziewicę Maryję, podobną w ułożeniu do wizerunku, który się znajduje na Cudownym Medaliku Niepokalanej. Na ten widok padłem na kolana w miejscu, gdzie stałem, następnie kilka razy starałem się wznieść oczy ku Najświętszej Dziewicy, ale uszanowanie i blask zmusił mnie do opuszczenia wzroku, co jednak nie przeszkadzało jasności zjawienia. Utkwiłem wzrok w Jej rękach i widziałem w nich wyraz przebaczenia i miłosierdzia. W obecności Najświętszej Dziewicy, chociaż nie rzekła mi Ona ani słowa, pojąłem okropność stanu, w jakim się znajdowałem, obrzydliwość grzechu, piękność religii katolickiej, jednym słowem pojąłem wszystko.
Gdy pan [de] Bussières powrócił, znalazł mnie klęczącego z głową opartą o balustradę kaplicy, gdzie ukazała się Najświętsza Dziewica, zalanego łzami. Nie mogę zdać sobie sprawy, w jaki sposób upadłszy na kolana
z drugiej strony nawy, mimo katafalku, który stał na drodze do kaplicy, doszedłem do jej balustrady. Muszę dodać, że uczuciem, które towarzyszyło mym łzom, była wdzięczność ku Maryi Najświętszej i współczucie dla rodziny, pogrzebanej w ciemnościach judaizmu, dla heretyków, dla grzeszników. Pan Teodor mnie podniósł; rzekłem mu wtedy z płaczem:
– O, ile ten pan modlił się za mnie! – myśląc o zmarłym panu Laferronays.
(…) wziął mnie pod ramię, wyprowadził z kościoła do dorożki i dopomógł wsiąść; spytał mnie potem, gdzie ma mnie powieźć; odpowiedziałem na to:
– Niech mnie pan wiezie, gdzie chce, po tym, co widziałem, jestem posłuszny.
– Lecz co pan widział? – zapytał.
– Nie mogę tego panu opowiedzieć, proszę mnie poprowadzić do spowiednika,
a jemu na klęczkach opowiem”.
W jednym z listów tak pisał:
„Wszystko, co mogę powiedzieć o mnie, streszcza się do tego, że w jednej chwili spadła z mych oczu zasłona, nie jedna, ale wiele tych zasłon, które mnie otaczały, jedna za drugą znikły jak śnieg, błoto i lód pod żarzącymi promieniami słońca. Wyszedłem jakby z grobu, z ciemnej przepaści i stałem się żyjącym, naprawdę żywym… ale płakałem! Widziałem na dnie okropną nędzę, skąd wyrwało mnie nieskończone miłosierdzie. Wzdryga-
łem się cały na widok mych występków,
byłem wzruszony, uderzony podziwem i przejęty wdzięcznością… Myślałem o mym bracie z niewysłowioną radością; i do mych łez miłości przyłączały się łzy współczucia. Niestety, ilu śmiertelników zstępuje spokojnie w tę przepaść z oczyma zamkniętymi przez pychę i przez obojętność… schodzą tam choć żywi i pogrążają się w strasznych ciemnościach…
a moja rodzina, moja narzeczona, moje biedne siostry!!! O, gorzka obawo! Do was moja myśl się zwracała, do was, których kocham! Za was ofiarowałem pierwsze moje modlitwy… Czyż nie podniesiecie kiedyś oczu do Zbawiciela świata, którego krew zmyła grzech pierworodny? O, jak brzydka jest plama tej winy! Przez nią stworzenie nie wygląda już na obraz Boga.
(…) każdy wiedział, żem nigdy nie otworzył żadnej książki o treści religijnej, nigdym nie czytał ani jednej strony Biblii, i dogmat grzechu pierworodnego, zupełnie zapomniany albo zaprzeczony przez Żydów naszych czasów, nigdy ani na chwilę nie zajmował mego umysłu. Wątpię nawet, czym znał choćby tylko jego nazwę. Jakżeż więc doszedłem do tych wiadomości? Nie wiem, to tylko wiem, że wchodząc do kościoła, nic nie wiedziałem, a wychodząc, wiedziałem z największą jasnością. Nie mogę wyrazić tej zmiany jak tylko porównaniem do człowieka, który naraz budzi się z głębokiego snu – albo do ślepego od urodzenia, który w jednej chwili odzyskuje światło. On je widzi, choć nie może  opisać, co go oświeca i sprawia, że może podziwiać otaczające przedmioty. Jeże li nie można wyjaśnić światła naturalnego, jakżeż można by opisać światło, którego istotą jest sama prawda? Sądzę, że dobrze się wyrażę mówiąc, iż nie miałem żadnej wiedzy słownej, lecz że przenikałem sens i ducha dogmatów, czułem te rzeczy bardziej, niż gdybym je oglądał, a odczuwałem za pomocą niewysłowionych skutków, które we mnie zdziałały…
Miłość Boga do tego stopnia zajęła miejsce wszystkich innych miłości, że nawet moją narzeczoną kochałem w inny sposób. Miłowałem ją jako przedmiot, który Bóg ma w swych rękach, jako dar drogocenny, który pobudza do tym większej miłości ku Dawcy” (Pisma, 969).
W szkicach do książki o Niepokalanej Ojciec Kolbe zawarł cytat z książki o A. Ratisbonnie: „Rozumiem teraz miłość katolików do ich kościołów i pobożność, która im nakazuje stroić je i upiększać!… Jak tu jest dobrze! chciałoby się stąd nigdy nie wychodzić (…)
Przed ołtarzem Przenajświętszego Sakramentu obecność rzeczywista Bóstwa przygniatała go do tego stopnia, że byłby przytomność stracił, gdyby się nie był oddalił natychmiast; tak mu się wydawało strasznie być w obecności Boga żywego, z plamą pierworodną. Poszedł się schronić do kaplicy Najświętszej Panny. «Tu – powiedział do mnie – nie mogę, nie mogę się bać, czuję się, że jestem sam protegowany przez ogromne miłosierdzie». Modlił się z największą żarliwością przy grobie świętych Apostołów. Historia nawrócenia świętego Pawła, którą mu opowiedziałem, była powodem jeszcze obfitszych łez. (…)
Czułem się gotów na wszystko i pragnąłem żywo chrztu. Chciano go odłożyć. «Ale co – zawołałem – żydzi, którzy usłyszeli przepowiadanie Apostołów, byli natychmiast ochrzczeni, a wy chcecie mój chrzest odkładać? Po tym, gdy słyszałem Królowę Apostołów?» (…)
Nie mogłem się prawie doczekać dnia oznaczonego na urzeczywistnienie tej obietnicy. Takim się widział szkaradnym przed Bogiem, a jednak ile dobroci, ile miłosierdzia okazywano mi przez wszystkie dni przygotowania się mojego… Wdzięczność będzie odtąd moim prawem i moim życiem. Nie mogę jej wyrazić słowami, ale postaram się wyrazić
ją czynami…” (Pisma, 1181) ■

Zostaw komentarz
Musisz być zalogowany by dodawać komentarze.