O hospicjach domowych większość z nas słyszała, a może nawet miała okazję skorzystać ze wsparcia specjalistów z zespołu hospicyjnego. Gdy ktoś bliski choruje i umiera w domu z rozpoznaniem nieuleczalnej choroby, służą nam profesjonalną pomocą hospicyjni lekarze, pielęgniarki, fizjoterapeuci i psychologowie.
Takie właśnie hospicjum prowadzę na wiejskich terenach wschodniego Podlasia.
Już dziewięć lat odwiedzamy umierających mieszkańców pięciu podlaskich gmin w ich domach. To obszar prawie 2 tys. km² ‒ słabo zaludnionych i zamieszkałych przez coraz bardziej starzejące się społeczeństwo. Niektóre wsie leżą tuż przy granicy z Białorusią.
Nasi podopieczni to najczęściej rolnicy, robotnicy leśni, często ze skończonymi zaledwie kilkoma klasami szkoły podstawowej. My w hospicjum jesteśmy osobami wykształconymi, po studiach, po kursach specjalistycznych. Uczyliśmy się i doskonaliliśmy swoje kompetencje przez lata i nadal to robimy.
Pracując w hospicjum, odkryłem, że naszymi nauczycielami są jednak nie tylko akademiccy profesorowie i wykładowcy. Zauważyłem, że czerpiemy i wiele uczymy się od naszych podopiecznych – osób nieuleczalnie chorych i opiekujących się nimi członków rodziny, w ich domach. Patrzymy na ich oddanie, cierpliwość, troskę, wzajemną czułość ‒
na świadectwa pięknej miłości na tym szczególnym etapie życia – u jego ziemskiego kresu.
Próbowałem jakoś zwięźle nazwać to doświadczenie i naukę, jaką dostajemy, towarzysząc takim osobom. I kiedyś przyszła mi do głowy myśl – oni przecież uczą nas, jak milczeć o Bożym Miłosierdziu.
I o tym właśnie chciałem Wam tutaj opowiedzieć, przywołując przykład dwóch rodzin.
Pierwsi to Adolf i Adela. Pani Adela była osobą leżącą, miała demencję i liczne odleżyny. Jej mąż, w wieku ponad 95 lat, chodził z trudem. Główny ciężar opieki spadł na córkę ‒
osobę już niemłodą, która na czas choroby mamy zamieszkała z nimi.
‒ Ile czasu jesteście małżeństwem? ‒ zapytałem kiedyś.
Córka próbowała odpowiedzieć, ale położyłem palec na ustach… Pan Adolf zastanowił się krótko i mówi:
‒ W czerwcu będą 73 lata… jak moja śliczna dożyje ‒ dodał po chwili i wytarł mokre oczy rękawem flanelowej koszuli.
Naszą rolą jest dać wsparcie – w osobie lekarza, ale tutaj przede wszystkim pielęgniarki i opiekunki. Przyda się też wizyta fizjoterapeuty ‒ pomyślałem. ‒ Przykurcze są niewielkie, ale już powodują ból i zmuszają do przyjmowania w łóżku niewygodnej, wymuszonej pozycji. Trzeba też będzie wypożyczyć od nas specjalistyczne łóżko. Ksiądz już był – przy łóżku stoi świeca i obrazek Jezusa Miłosiernego.
Adolf wie, że jest za słaby, aby podnieść, posadzić czy przesunąć małżonkę. Pomaga, jak umie, na przykład wynosząc zużyte pampersy, pojąc cierpliwie żonę herbatą z kubka.
‒ 73 lata – powtarza pan Adolf, pochyla się nad żoną i całuje ją w czoło. ‒ Moja śliczna, moja szczuplutka, kiedy to minęło? Jak ja będę bez ciebie żył? ‒ Gładzi panią Adelę po ręce, po policzku. Nasza opieka trwała dwa, może niecałe trzy miesiące. Pan Adolf wciąż był ze swoją czułą obecnością przy umierającej żonie.
W kilka dni po pogrzebie pani Adeli zadzwoniła do mnie córka pana Adolfa: ‒ Niech pan, proszę, przyjedzie. Tata ciągle płacze, nie może sobie znaleźć miejsca, chce się z panem zobaczyć.
Jadę, siadamy razem przy herbacie i właściwie nie rozmawiamy, a ja jeszcze raz doświadczam, tym razem w relacji z zapłakanym wdowcem, o ile ważniejsze od słów może być milczenie, towarzyszenie, czułość i delikatność w odczytywaniu potrzeb cierpiącej osoby. Przypomina mi się fragment z Dzienniczka św. Siostry Faustyny: „Milczenie jest mową tak potężną, że sięga tronu Boga żywego, milczenie jest mową Jego, choć tajemną, lecz potężną i żywą” (Dz. 888).