Pobożna tradycja, mająca jednak poważne uzasadnienie, stale wspomina, że Jezus, wiedząc, że zbliża się Jego ostatnia godzina (J 13,1) – godzina męki i śmierci – przyszedł do swojej Matki, aby się z Nią pożegnać. Bardzo starożytny zwyczaj, obecny w środowisku żydowskim,
w którym rola matki w życiu rodzinnym była
o wiele bardziej znacząca niż u innych narodów, wpisuje jej postać w najważniejsze decyzje, wybory i działania dzieci. Matka towarzyszy dzieciom przy zawieraniu małżeństwa, opuszczaniu domu rodzinnego czy wyruszaniu na wojnę. Jej spojrzenie zawsze jakoś spotyka się ze spojrzeniem dzieci w chwilach najbardziej szczególnych, zwłaszcza w chwilach pożegnań, bo czyż nie mogłaby ta chwila wyznaczać ostatniego spotkania? Nie jest więc jakimś nadużyciem widzenie Jezusa, który w decydującym momencie swojego życia przychodzi do Matki, aby się z Nią pożegnać. Jest to zrozumiałe tym bardziej, jeśli weźmiemy pod uwagę najbardziej dogłębną więź, która łączyła w tym przypadku Matkę i Syna.
W taki sam sposób widzimy również matkę, która towarzyszy swoim dzieciom, gdy spotykają je jakieś nieszczęścia. Jakże bliski jest nam obraz matki pochylającej się nad chorym dzieckiem. Matka jest obecna przy dziecku, gdy stanie przed sądem, gdy musi słuchać wydawanego na dziecko wyroku, może nawet skazania na śmierć. Jakże poruszający jest obraz matki i jej siedmiorga dzieci w Drugiej Księdze Machabejskiej, gdy wszyscy oni umierają męczeńską śmiercią (7,1-42). Bliskość Maryi i Jezusa w czasie Jego procesu i na Jego drodze krzyżowej, choć nie jest wprost poświadczona w Ewangeliach, jest jak najbardziej wiarygodna i godna rozważenia. Obecność Maryi pośród niewiast płaczących na drodze krzyżowej nie jest niczym dziwnym (Łk 23,27-31), tym bardziej że potem widzimy Ją pod Krzyżem na Kalwarii (J 19,25-27). Maryja była prawdziwą Matką z pełnią uczuć macierzyńskich.