Sprawiedliwość

Czy łaknę i pragnę sprawiedliwości? Wielu z nas doznało jakichś krzywd, mniejszych lub nawet dużych. Czy jeśli ktoś utracił pieniądze, oszukany przez zręcznego oszusta, to Pan Jezus obiecuje mu zwrot?
Byłoby za łatwo, chyba chodzi o coś innego w tym czwartym Błogosławieństwie.

Myślę, że najpierw chodzi o dojrzewanie do tego, aby „łaknąć
i pragnąć sprawiedliwości” – bo początkowo tego nie umiemy. Henryk Sienkiewicz w powieści pt. W pustyni i w puszczy opisał tzw. moralność Kalego. Kali uważał, jak zapewne pamiętamy, że źle jest, gdy ktoś Kalemu ukradnie krowy, ale jednocześnie uważał, że dobrze jest, gdy Kali komuś ukradnie krowy. Sienkiewicz doskonale uchwycił cechę tych wszystkich
z nas, którzy nie mają powodu, by „łaknąć
i pragnąć sprawiedliwości”. Jeśli coś zbroimy, to przecież nie szukamy sprawiedliwości (ewentualnie bardzo rzadko); raczej mówimy: „To nie ja, to on!”. Raczej nikt sam nie przywiązuje się do pręgierza. Zatem zwykle nie jesteśmy dojrzali do pragnienia sprawiedliwości.
W pierwotnym Kościele był zwyczaj publicznej pokuty, dość surowy. Grzesznik, aby pojednać się ze wspólnotą Kościoła, musiał stać przy wejściu do świątyni i prosić przechodzących wiernych o przebaczenie. Bardzo poważnie traktowano osobistą moralność. Człowiek dorosły przygotowywał się do chrztu przez kilka lat jako katechumen. Uważano,
że jeśli po takim przygotowaniu i wylaniu łaski grzeszy ciężko, to naruszenie sprawiedliwości Bożej jest tak poważne, iż wymaga publicznej pokuty. Doświadczył tego na sobie nawet cesarz rzymski, którego św. Ambroży nie wpuścił na Liturgię do kościoła w Mediolanie.
Gdzież te czasy?… Na pewno upokorzony
pokutnik był „nasycony” sprawiedliwością
i w jego życiu obietnica Jezusa spełniała się natychmiast. Jednak mamy poczucie,
że nie do końca o to chodziło Panu Jezusowi.
A może chodziło o współczucie? Ci, co Go słuchali, zapewne mieli prawo czuć się pozbawionymi sprawiedliwości. Tylu było takich, którzy ich krzywdzili, na przykład celnicy ściągający podatki, zwykle ponad miarę. Wiedziano o tym, dlatego celników traktowano na równi z przestępcami, z grzesznikami. Przecież świat starożytny był wysoce niesprawiedliwy. Łatwo było stracić dobytek, zdrowie, nawet życie. Był to świat oparty na wyzysku, na niewolnictwie. Wybitny skądinąd
filozof grecki Arystoteles napisał, że część ludzi wprost rodzi się do bycia niewolnikami
i stają się „mówiącym narzędziem”. Niektórzy słuchacze Jezusa mogli bardzo boleśnie odczuwać ucisk Rzymian, okupantów. Wszczynali zatem powstania zbrojne, stosowali terror tzw. sykariuszy (nożowników). Czy zatem
Jezus zapowiadał wyzwolenie społeczne i narodowe mieszkańców Palestyny? Chyba raczej nie o to Mu chodziło.
Może o taką sytuację, w której „nasycenie sprawiedliwością” jest wypełnieniem się woli Boga w czyimś życiu? Co jest sprawiedliwe? To, abyśmy realnie stali się przybranymi dziećmi Boga – na to jesteśmy przeznaczeni. Dzieje się to wtedy, gdy stajemy się… świętymi. Droga do świętości jest prosta –
jak uczył św. Ojciec Maksymilian – wystarczy, by nasza wola utożsamiła się z wolą Boga.
Jak u Maryi: „Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie wedle słowa twego!”.
Sprawiedliwość dzieje się wtedy, gdy każdy otrzymuje to, co mu się sprawiedliwie należy. Na co my zasługujemy? Prawdopodobnie na… miłosierdzie. Tyle za sobą ciągniemy tych różnych mniejszych i większych występków. A przecież nie do tego zostaliśmy stworzeni. „Na początku” mieliśmy przywilej przyjaźni
z Bogiem. Jeśli zatem wzdychasz, aby w two-
im życiu spełniała się wola Boga, to zostaniesz zaspokojony – Pan to sprawi. To obietnica two­jego nawrócenia.
W obietnicy Jezusa tkwi coś jeszcze. Uspokaja nas On, że doczekamy się czasu, gdy wola Boga stanie się rzeczywistością, spełni się. Warto zapytać, jak jest obecnie. Staje się ta wola Boga czy też nie? Ci z nas, którzy cierpią, widząc różne niesprawiedliwości, znajdują tu powód do optymizmu. Wszystko zostanie naprawione, również jawne lub ukryte niesprawiedliwości. Dobro zatriumfuje. Jakże nas ostatnio dotyka niesprawiedliwość świata! Dziwimy się, gdy się dowiadujemy, że jest jakieś 200 osób (słownie: dwieście), które posiadają połowę całego światowego majątku. Nawet wielu ekonomistów trapi się tym
i stwierdza, że taki świat długo nie pociągnie. Może zatem ten fragment Kazania Jezusa to wezwanie do społecznej rebelii, rewolucji? Wielu tak sądzi, ale się mylą…
Ci, co brali się za zaprowadzanie sprawiedliwości społecznej siłą, zazwyczaj z czasem stawali się jeszcze gorszymi tyranami. Polacy przez dziesiątki lat byli nasycani ideologią komunizmu, który obiecywał pozornie to samo, co Jezus – sprawiedliwość. „Każdemu wedle jego pracy” (to socjalizm), a potem: „Każdemu wedle jego potrzeb” (to już komunizm). Dlatego nadal wielu żyje tymi ułudami. A przecież ta ideologia okazuje się gruntownym kłamstwem, a co najmniej pomyłką. Jakoś uchodzi ich uwagi, że jeden z jej twórców, Karol Marks, od początku żył już w komunizmie – jadł, a nie pracował. Z czego żył? Utrzymywał go przyjaciel Fryderyk Engels z zysków, jakie przynosiły fabryki, których był Engels posiadaczem. Ten szatański ustrój („dobry, ale źle wykonany”) przyniósł miliony, miliony ofiar. Mało znamy te sprawy, ale na początku państwa bolszewickiego pojawiło się zarządze­nie, by poszczególne regiony dostarczały w da- nym czasie odpowiednią liczbę aresztowanych i skazanych na śmierć. Nie miało znaczenia, czy coś zbroili. Ważny był PLAN EKSTERMINACJI. W ogarniętej rewolucją Kambodży można było zginąć za noszenie okularów – okulary nosi przecież inteligencja, a inteligencja to wrogowie prostych ludzi. Mroczne czasy i mroczne sprawy, chociaż nadal tak aktualne. I nadal wielu tak „łaknie sprawiedliwości”,
że byliby gotowi wciągać w tę walkę Kościół, jak w Ameryce Łacińskiej.
Tymczasem, chociaż z pewnością Pan Bóg nie popiera wyzysku, to jednak nie to obiecuje w Kazaniu. Gdyby tylko o to szło, to musielibyśmy się spodziewać, że Boży Trybunał osądzi i ukaże wszystkich zbrodniarzy niemal bezzwłocznie. A tu nie, nie dzieje się tak
w sposób widoczny. Przykładów wiele. I tak, pewien urzędnik z miasteczka niemieckiego nad Morzem Północnym żył sobie dostatnio, otoczony szacunkiem współobywateli, gdy po jego śmierci okazało się, że był osobiście odpowiedzialny za tzw. rzeź Woli podczas Powstania Warszawskiego… Dziesiątki tysięcy cywilnych ofiar. Bardzo wielu zbrodniarzom ich zbrodnie uchodzą dosłownie na sucho. Przecież nawet sprawców zabójstw nie wszystkich się wyłapie. Co prawda – wielu tak (80-90%), ale nie wszystkich. Za­stana-
wiającym przykładem są losy niejakiej Eugenii Pol (Pohl) z Łodzi. Ta osoba w czasie wojny podjęła się pracy jako strażniczka obozu koncentracyjnego dla dzieci, który Niemcy utworzyli na łódzkich Bałutach (obóz na Przemysłowej). Dokonywała tam strasznych rzeczy.
Jakimś trafem udało się jej utrzymać to w tajemnicy i przez wiele lat po wojnie żyła normalnie, jak wielu łodzian.
W końcu, rozpoznana przez jednego z więźniów, miała proces – skazano ją na trochę lat w zakładzie karnym. Przebyła więzienie, wyszła i nadal żyła względnie normalnie. Kara niewspółmierna do wykroczenia. Gdzie tu ta Boża sprawiedliwość?
Jeśli rozumieć ją dosłownie, to bardzo często nie sposób się jej dopatrzyć.
A zatem co? Jest ona czy jej nie ma?
Czy zatem warto „łaknąć i pragnąć sprawiedliwości”, czy warto
o nią zabiegać, pracować dla niej? Oto zagadka tego Błogosławieństwa. Jeśli zrozumiemy je wyłącznie w kategoriach ziemskich, doczesnych, przegramy – potykając się na dowolnym „niesprawiedliwym przykładzie historycznym”, bo łatwo może się okazać, że być może większości sprawców zbrodni nie dosięga „karząca ręka sprawiedliwości”. Wołamy wtedy, jak Apostołowie w łodzi podczas burzy do śpiącego Jezusa: „Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?”.
Bóg jest i pozostaje Panem historii i wypłaci z całą pewnością każdemu, co mu się należy. Tak wierzymy, i słusznie. Ale jakże to wystawia
na próbę naszą wiarę…
Może zatem chodzi Panu o to, byśmy NAJPIERW szukali spra­wiedliwości w nas samych, byśmy dojrzewali do sprawiedliwości Bożej – która to łatwo może się różnić
od naszej, ludzkiej? ■

Ten i inne teksty czytaj dzięki prenumeracie

Zajrzyj do nas na FB