Przeżycia wojenne
Przeszedłem szczególnie ciężkie koleje życia podczas ostatniej wojny. Od roku 1921 do 1939 mieszkałem w Warszawie na Pradze przy ul. 11 Listopada. Służyłem ostatnio w 36 Pułku Piechoty Legii Akademickiej jako zawodowy sierżant. Z końcem sierpnia 1939 r., tj. dwa dni przed zbrojnym napadem Niemców na Polskę, wyjeżdżam z Warszawy jako szef batalionu i udaję się za Wieluń na powierzone sobie stanowisko. Już 1 września
1939 r. czołgi niemieckie rozbijają batalion i przed wieczorem tegoż dnia następuje odwrót w kierunku Warty, Łodzi i Warszawy. Po drodze żołnierze nasi staczają zacięte boje z nieprzyjacielem. W połowie września oddziały polskie przebijają się na polach pod Brwinowem przez pierścień czołgów niemieckich, który zacieśnia się wokół Warszawy. Po paru dniach oddziały przerzedzone docierają do Warszawy, skąd po 24 godzinach wycofują się w kierunku Modlina. Twierdza Modlin broni się kilka dni dłużej od Warszawy. Wobec beznadziejności twierdza Modlin kapituluje. W dniu 28 września 1939 r. dostaję się do niewoli niemieckiej, w której przebywam do 17 października tego roku. Nie czekając na ogólne zwolnienie, uciekam z niewoli i dlatego gestapo tropi mnie. Nie było więc bezpiecznie przebywać w okupowanym kraju i dlatego wraz z dwoma kolegami usiłuję przedostać się na Węgry przez Słowację. W dniu 17 grudnia 1939 r. znalazłem się w pasie granicznym Słowacji i tu zgłodniali i zziębnięci koledzy wysyłają mnie po mleko do wieśniaczki. Córeczka wieśniaczki wymknęła się niepostrzeżenie z mieszkania w chwili, gdy tam przybyłem i dała znać do gestapo.
Po pięciu minutach gestapowcy otoczyli już dom, a kilku z nich weszło do izby z okrzykiem: „Hände hoch!”. Związali mi ręce i tak odwieźli do więzienia w Zakopanem. Losu tego uniknęli moi współtowarzysze. W więzieniu w Zakopanem przebywam do września 1940 r.,
a następnie przewieziony zostaję do więzienia w Tarnowie, skąd po tygodniowym pobycie w ogólnym transporcie więźniów liczącym tysiąc osiemset osób, w dniu 8 września 1940 r. przetransportowany zostaję do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu (Auschwitz).
W obozie oświęcimskim
Już pierwsze chwile w obozie były bardzo ciężkie. W czasie wysiadania z wagonów i podczas marszu do lagru esesmani uzbrojeni w pałki bili więźniów. Po przybyciu do lagru ustawiono nowoprzybyłych na placu obozowym i tu esesmani, blokowi oraz kapowie wypytywali nas, co kto robił i czym jest z zawodu. Na placu trzymano przybyszów przez całą noc do południa dnia następnego. W czasie tej stójki bito nieszczęśliwych i znęcano się nad nimi w wyrafinowany sposób. W godzinach popołudniowych rozlokowano więźniów po blokach. Zostaję przydzielony urzędowo na blok osiemnasty, późniejszy dwudziesty piąty (numeracja bloków ulegała zmianie), gdzie przez dwa tygodnie przechodzę „kwarantannę”. Ciężka była „kwarantanna” hitlerowska w Oświęcimiu. Wyprowadzano nas codziennie z bloku osiemnastego na plac obozowy i urządzano ćwiczenia karne. Przy ćwiczeniach bito więźniów nawet do utraty przytomności. Po dwu tygodniach otrzymuję przydział do pracy w komando Indystrychów 2 (późniejszy Bauhof), gdzie do lutego 1941 r. pracuję w bardzo ciężkich warunkach przy zładowywaniu z wagonów żelaza, cegły, kamienia i innych materiałów budowlanych. Następnie do końca 1941 r. pracuję w komando Indystrychów 1 (późniejsze komando Landwirtschaft).
O. Maksymilian Kolbe pobity przez esesmana za to,że był księdzem katolickim
Było to [z] wiosną 1941 r. Pracowałem wówczas w komandzie Indystrychów 1 (późniejsze komando Landwirtschaft), przy wydobywaniu i wywożeniu nawozu z dołów.
W komandzie tym pracowało parę tysięcy więźniów, którzy byli podzieleni na grupy robocze po dwadzieścia osób. Kierownikiem każdej grupy był Vorarbeiter, czyli przodownik pracy, będący zarazem pomocnikiem kapa. W komandzie tym pracował również o. Maksymilian Kolbe, przełożony klasztoru Niepokalanowa. Wyrzucał gnój z dołu. W pewnym momencie esesman przywołuje go do siebie i zapytuje utartą formułką: „Was bist du von Beruf?” („Kim ty jesteś z zawodu?”). Skoro dowiedział się, że jest księdzem katolickim, wpadł we wściekłość i zaczął się nad nim znęcać w bestialski sposób. Bił o. Maksymiliana Kolbego, szczuł psem i przezywał go w wyrafinowany sposób. Wytresowany pies esesmański szarpał i kaleczył o. Kolbego, a esesman w brutalny sposób wymierzał mu ciosy za to jedynie, że jest księdzem katolickim. Skoro sadysta nasycił się widokiem zbitego i poszarpanego przez psa więźnia, poprowadził o. Maksymiliana Kolbego ze sobą. Wypadek ten miał miejsce w parę dni po przyjeździe z Pawiaka do Oświęcimia.
W maju 1941 r. zostaję przeniesiony na blok czternasty (na parterze), a o. Maksymilian Kolbe już później ode mnie na blok czternasty A (na piętrze). Więźniowie z parteru i piętra (14 i 14A) tworzyli razem właściwy blok czternasty. Od tego czasu do chwili poświęcenia się o. Maksymiliana Kolbego za mnie widziałem go kilkakrotnie, ale nigdy z nim nie rozmawiałem. Słyszałem z opowiadań kolegów, że o. Maksymilian Kolbe poświęca wiele czasu wolnego na modlitwę
i opowiada współwięźniom o Niepokalanej, a nawet pomimo grożących kar spowiada kolegów. Wygląd jego był wówczas wynędzniały, nie stracił jednak swego zrównoważenia. Był jakby czymś zamyślony. Życiem swoim dawał dobry przykład kolegom, zachęcając ich do wytrwania i niepoddawania się zniechęceniu.
Tragiczny apel
Z końcem lipca 1941 r. pracowałem razem z o. Maksymilianem Kolbem w komandzie Landwirtschaft przy żniwach. Mniej więcej o godz. 14.00 po obiedzie zaczęły grać syreny obozowe na alarm, bo jeden z więźniów, mieszkaniec czternastego bloku, zbiegł z obozu. Był nim niejaki Kłos z Warszawy, piekarz z zawodu. Więźniowie zaczęli się niepokoić i mówili pomiędzy sobą, że będzie dziesiątkowanie bloku, o ile zbiega nie znajdą. Po skończeniu pracy kapo zarządził zbiórkę i ustawił nas piątkami. W czasie marszu wszyscy byli zamyśleni i podnieceni, na kogo padnie los pójścia na śmierć. Jeden młody więzień, w wieku około lat 18, wyraża lęk w czasie marszu, żeby go nie wybrano na śmierć. O. Maksymilian Kolbe odwraca się do niego i mówi: „Chłopcze, ty jesteś młody, nie lękaj się. Ja jestem starszy od ciebie i gorzej wyglądam, a nie boję się”.
Po przybyciu do obozu odbywa się apel wieczorny. Więźniowie z czternastego bloku stoją uszeregowani na ulicy pomiędzy blokiem czternastym a siedemnastym. Blokowi zdają raport: brak jednego więźnia z czternastego bloku. Nie znaleziono go. Będzie wybiórka dziesięciu więźniów na śmierć do bunkra głodowego.
Tego wieczoru więźniowie z bloku czternastego za karę bez kolacji poszli na nocny spoczynek. Następnego dnia po rannym posiłku i apelu inni więźniowie poszli do pracy, a blok czternasty stał na placu apelowym. Około godziny trzeciej otrzymali zupę obiadową i w dalszym ciągu stójka aż do apelu wieczornego.
Po wieczornym apelu Lagerführer Fritzsch w towarzystwie Raportführera Palitzscha i esesmanów dokonuje wybiórki. Wszyscy więźniowie spoglądają z trwogą na siebie, na kogo padnie los pójścia na śmierć. Lagerführer Fritzsch przechodzi przed frontem czternastego bloku i wskazuje ręką na więźnia, a esesman podchodzi do wskazanego, wyprowadza go z szeregu i stawia na skrzydle bloku. Nieszczęśliwy los padł również na mnie. Ze słowami: „Ach, jak żal mi żony i dzieci, które osierocam” i ze świadomością, że będę ofiarą śmierci głodowej, wyszedłem z szeregu i udałem się do grupy nieszczęśliwych.
Słowa moje słyszał o. Maksymilian Kolbe. Wyszedł z szeregów, zbliżył się do Lagerführera Fritzscha i usiłował ucałować jego rękę. Fritzsch zapytał tłumacza: „Was wünscht dieses Polnische Schwein?” („Co chce ta polska świnia?”) – o. Maksymilian Kolbe, wskazując ręką na mnie, wyraził swoją chęć pójścia za mnie na śmierć. Lagerführer Fritzsch ruchem ręki i słowem „heraus” kazał mi wystąpić z szeregu skazańców, a moje miejsce zajął o. Maksymilian Kolbe.
Za chwilę odprowadzono ich do celi śmierci na bloku jedenastym, przedtem trzynastym, a nam, tj. wszystkim innym więźniom, kazano rozejść się na bloki.
W tej chwili trudno mi było uświadomić sobie ogrom wrażenia, jaki mnie ogarnął: Ja, skazaniec, mam żyć dalej, a ktoś chętnie i dobrowolnie ofiaruje swoje życie za mnie. Czy to sen, czy rzeczywistość?… Wśród kolegów wspólnej niedoli oświęcimskiej dał się słyszeć jeden głos podziwu heroicznego poświęcenia życia tego kapłana za mnie. Koledzy stojący w szeregach spoglądali ze zdziwieniem na o. Maksymiliana Kolbego i na mnie. Mój wybawiciel szedł na śmierć spokojny i z uśmiechem na twarzy.
W szeregu podczas wybiórki oddalony byłem od o. Maksymiliana Kolbego około pięciu kroków, a podczas jego prośby pójścia za mnie na śmierć około dwunastu kroków.
Po tragicznym apelu więźniowie w całym lagrze opowiadali sobie o o. Maksymilianie Kolbem, że poszedł na śmierć za jednego z wybranych więźniów. Ja już po raz drugi (po raz pierwszy przeznaczony byłem na zagazowanie) wybrany na śmierć i uratowany, podziękowałem Panu Bogu i Matce Niepokalanej za ocalenie.
W obozie oświęcimskim miałem numer (pięć tysięcy sześćset pięćdziesiąty dziewiąty). Mało więźniów o tak niskim numerze przeżyło obóz. O. Maksymilian Kolbe miał numer (szesnaście tysięcy sześćset siedemdziesiąty).
Uratowany od śmierci przez o. Maksymiliana Kolbego, przebywam nadal w obozie oświęcimskim i pracuję do końca 1941 r.
w komandzie Landwirtschaft, a od zimy 1941 r. przechodzę następnie do komanda Bauhof.
W transporcie do Gusen
W kwietniu 1943 r. odchodzi transport dwóch tysięcy więźniów z Oświęcimia do Gusen. W transporcie tym wyjeżdżam również jako członek komanda budowlanego, do specjalnych prac budowlanych. Na kwarantannie w Gusen umiera osiemdziesięciu więźniów z transportu. Więźniowie z transportu oświęcimskiego odbywają kwarantannę i nie pracują z powodu epidemii tyfusu plamistego. Po sześciu tygodniach transport nowo przybyłych więźniów z Oświęcimia w liczbie czterdziestu sześciu osób (z ogólnej liczby przybyłych dwóch tysięcy) wraca do Oświęcimia i ja wśród nich.
W transporcie do Sachsenhausen
W Oświęcimiu przebywam do 25 października 1944 r., a następnie przewieziony zostaję w transporcie więźniów z Oświęcimia do Sachsenhausen (Oranienburg) koło Berlina, gdzie pod numerem dwanaście tysięcy czterysta dziewięćdziesiątym czwartym przebywam do 20 kwietnia 1945 r.
Ewakuacja obozu
Gdy wojska radzieckie zbliżały się do Berlina, władze hitlerowskie zarządziły ewakuację obozu. Około stu tysięcy więźniów pędzono grupami w kierunku Szweryna (Schwerin). Więźniowie, którzy nie mogli podążać w szybkim marszu, padali od kul esesmańskich, zaścielając ciałami drogi. Dnia 3 maja 1945 r. wojska amerykańskie odbiły więźniów z rąk esesmanów. Z mojej grupy więźniów liczącej w chwili wyjścia z obozu pięćset osób, zostało przy życiu zaledwie dwieście. Inni zostali rozstrzelani w drodze.
Z Lubeki do Polski
Do Szweryna weszły wojska radzieckie, więc Amerykanie wycofali się do Lubeki, a z nimi oswobodzeni przez nich więźniowie.
W Lubece przebywam w obozie nr 10 do dnia 12 października 1945 r., potem w drugim transporcie wyjeżdżam z Lubeki do Szczecina.
Dnia 17 października tego roku przybywam do Rawy Mazowieckiej do żony, którą zastaję pogrążoną w głębokim smutku z powodu śmierci dwóch synów, Bogdana i Juliusza, którzy zginęli tragiczną śmiercią dnia 17 stycznia 1945 r. podczas bombardowania Rawy Mazowieckiej w czasie sowieckiej ofensywy. Starszy syn Bogdan brał udział w powstaniu warszawskim i został odznaczony Krzyżem Walecznych.
W Brzegu nad Odrą
Po powrocie z niewoli wyjeżdżam z żoną z Rawy Mazowieckiej do Brzegu nad Odrą, gdzie przy ul. Św. Jerzego nr 14 do dziś żyję i w tym mieście pracuję, pełen wdzięczności wraz z żoną dla swego wybawiciela od śmierci. ■