Ktoś chce do nas przyjść

Wspólnoty żydowskie mówią, że Pascha, Pesach, to z’man cheruteinu – „czas naszej wolności”. Czy wolność ta oznacza możliwość robienia tego, co się chce i co się żywnie podoba? Nie wisi już nad głową ciężar egipskiej administracji, zmuszającej
do pracy nad infrastrukturą strategiczną. Nie wisi już nad głową ciężar egipskiego aparatu przymusu. Resorty siłowe nie podniosły się jeszcze po klęsce, która została im zadana przez pułapkę hydrotechniczną,
– zdalnie sterowaną przez Mojżesza. Lud Izraela jest po drugiej stronie Morza Czerwonego. Hulaj dusza, faraona nie ma?
Otóż nie. Pascha, mówią rabini, jest po to, aby dojść do góry Synaj i tam otrzymać Torę. Wyjście z Egiptu to pierwszy krok
w kierunku góry Synaj. Nie jest owo Wyjście celem samym w sobie. A droga pod górę Synaj jest czasem dojrzewania w wolności, uczenia się wolności.
Wydaje się, że możemy, z dość dużą korzyścią, wpisać treść wszystkich czytań
w okresie paschalnym w tę perspektywę. Oto Chrystus. Umiera, zmartwychwstaje. Ale to jeszcze nie koniec. Na horyzoncie pojawia się nie góra Synaj, ale Wieczernik. Nie Tora, ale Duch Święty. Nie 10 przykazań, ale nowe przykazanie. Dzisiejsza Ewangelia o tym nowym przykazaniu, zostawionym uczniom przez Jezusa, opowiada. Nasz „czas wolności” nie jest czasem robienia tego, co się chce, ale czasem jest kochania. A ile miłości – tyle wolności.
Na tyle jesteś wolny, na ile kochasz i na ile dajesz się pokochać.
W dzisiejszej Ewangelii również o tym, że Ktoś chce się do nas wprowadzić, do nas przyjść, u nas przebywać. Warto pozwolić Mu na to zamieszkanie. Nauczy nas miłości. I wolności. Wiesz, kto to taki?