Szukając pomysłu do napisania poniższego felietonu, podczas przeglądania doniesień agencyjnych, portali społecznościowych natknęłam się na zdjęcia, krótkie filmiki przedstawiające wesołe dzieci na ulicach Warszawy, kolorowo ubrane i skaczące w rytm jakiegoś hasła, którego sens dopiero dotarł do mnie po chwili: hej, hej, hej – aborcja jest okey.
Szukam dalej. Moją uwagę przyciąga obraz innego dziecka ze smutnymi i przerażonymi oczami, na szarej biednej ulicy jakiegoś wielkiego miasta. Może w Indiach, Sudanie czy Jemenie? Obok wywiad z austriackim kardynałem Christophem Schőnbornem oraz przerażająca informacja o tym, że około 150 milionów dzieci i młodzieży na świecie zmuszonych jest do życia na ulicy, walki o przetrwanie, zmuszone jest do niewolniczej pracy, bez domu, bez rodziny, bez normalnego codziennego posiłku!
150 milionów dzieci na świecie cierpi i czeka na pomoc!
Na stronach UNICEF możemy przeczytać, że:
Około 535 mln dzieci na świecie, czyli niemal co czwarte dziecko, żyje w krajach ogarniętych konfliktami lub dotkniętych przez katastrofy naturalne.
Najtrudniejsza sytuacja jest w krajach Afryki Subsaharyjskiej, gdzie mieszka 3 na 4 dzieci żyjących na obszarach dotkniętych kryzysami humanitarnymi (393 mln). Z kolei na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej mieszka 12% takich dzieci.
W północnowschodniej Nigerii około 1,8 mln ludzi musiało opuścić swoje domy. Wśród nich milion stanowią dzieci.
W Afganistanie niemal połowa dzieci w wieku szkolnym pozostaje poza systemem edukacji.
W Jemenie około 10 mln dzieci jest poszkodowanych na skutek konfliktu.
W Sudanie Południowym 59% dzieci w wieku szkolnym nie chodzi do szkoły, a co trzecia szkoła na terenach ogarniętych przez konflikt jest zamknięta.
Szacuje się, że około 400 milionów dzieci pracuje jako niewolnicy, zwłaszcza w Indiach i w Afganistanie, gdzie dzieci „zatrudniane” są w przemyśle tekstylnym przy wytwarzaniu dywanów oraz przy produkcji cegieł. W Brazylii wydobywają węgiel, w Chinach pracują przy produkcji sztucznych ogni i fabrykach zabawek! W Sierra Leone dzieci wydobywają w kopalniach diamenty. W Afryce Zachodniej są zatrudniane w gospodarstwach, na polach zbierają ryż, wanilię, banany, trzcinę cukrową.
Dzieci pracują, żeby ich rodziny i one same przetrwały kolejny dzień. Pracują w kurzu, słońcu, bez odpoczynku. Są tanią siłą roboczą dla właścicieli, którzy je zatrudniają. Pracują i cierpią…
Dzieci Sudanu, Afganistanu, Brazylii, Jemenu cierpią z powodu głodu, braku mamy i taty, braku domu. Na ulicach Warszawy ich rówieśnicy pokrzykują hasła o prawie do zabijania dzieci nienarodzonych i sami siebie skazują na cierpienie (z cichym przyzwoleniem osób dorosłych) jeśli wesołe hasła hej, hej, hej aborcja jest okej wdrożą za jakiś czas w życie.
Co łączy kolorowe zdjęcie dzieci z ulic Warszawy z szaro-bladym zdjęciem smutnego dziecka z biednej dzielnicy wielkiej światowej metropolii? Co łączy te dwa jakże oddalone światy? Może właśnie cierpienie z powodu braku miłości i umiejętności kochania drugiego człowieka? Może jest to wołanie do świata ludzi dorosłych?