Ja: Jeden z moich braci, gdy tylko mnie dostrzegał, to wołał na cały głos: „Witam Don Kichota!”. Nie wiązał tego z obłędem w oczach, smętnym obliczem lub wyimaginowaną miłością do niejakiej Dulcynei. Po prostu, gdy widział pociągłą twarz i kozią bródkę, nasuwało mu się takie skojarzenie. Nie powiem, odczuwałem dziwną satysfakcję z tego tytułu, bo żywiłem sympatię do owego błędnego poczciwoty. To, co mnie w nim pociągało, to nie odwaga, szczerość, prawość czy szczodrobliwość, ale zamiłowanie do bycia niezwykłym.
Rycerz: Masz rację, żaden z prawdziwych rycerzy nie chciał być jak wielu innych, zwykłą szarą myszką, chowającą się pod miotłę. Mieli odwagę marzyć o wielkich wyprawach, wielkich zwycięstwach i byciu niezwykłymi. Taki był św. Franciszek, takim był też
św. Maksymilian.
Ja: Jednak i nieprzeciętny zapał może czasami ostygnąć. Pod wpływem kłopotów dnia codziennego, nawet najbardziej wzniosłe ideały bledną, a najszczytniejsze sprawy powszednieją. Wszak o tej słabości ludzkiej natury pisał nasz Święty Rycerz (zob. Pisma, 1126).
Rycerz: Zdawał sobie z tego sprawę, lecz nie było to dla niego usprawiedliwieniem. Gdy rycerza nie pociąga już niezwykłość, gdy pospolicieje, musi się wtedy zatrzymać, ocknąć, zastanowić nad sobą i zbadać sprawę, i – co najważniejsze – odnowić (zob. Pisma, 1126). Dobrze jest wtedy powrócić do pierwotnych ideałów, pierwszego poruszenia duszy – jak do pierwszej miłości.