Dotykam z szacunkiem stronic Pisma Świętego. Słychać ich delikatny szelest, nieporównywalny z jakimkolwiek innym.
W chwilach trudnych i w chwilach szczęśliwych Słowo Boga towarzyszy sercu, które do Niego się zwraca, strzeże go i umacnia.
Pytanie otwarte: „Na ile pozwolę, aby Słowo Boga przenikało do mojego serca, nawracało, zmieniało sposób myślenia?”, to pytanie, na które każdy musi sam sobie odpowiedzieć.
Mogę poprzestać na wysłuchaniu Słowa Bożego w trakcie Liturgii niedzielnej. Mogę wysłuchać i zapomnieć. Gdyby dokonać porównania naszej relacji ze Słowem do człowieka stojącego nad wodą, to jest to jak wejście do wody do wysokości kostek. Nie zmoczymy odzieży i nietknięci wrócimy do domu. Gdyby jednak pozwolić Słowu na wejście w głęboką relację z sercem, gdyby poświęcić swój czas, gdyby zanurzyć się w nim, pozwolić się nieść jego nurtowi, to ono zmieni rzeczywistość naszego życia. Spojrzymy na nie z zupełnie innej perspektywy. Spojrzymy na życie z perspektywy Boga, który jest Miłośnikiem Życia. I sami staniemy się miłośnikami Życia. Niezależnie od wykształcenia, wieku, doświadczeń życiowych i upadków, każdy z nas może wejść w głęboką, niepowtarzalną relację z Chrystusem poprzez Słowo Boże, poznawać Go i zachwycać się Jego miłością do Boga Ojca, ukochanej Matki i każdego z nas. Zachwycać się głębią relacji, które budował Jezus. To wszystko uczyni Słowo, jeśli tylko na to pozwolimy. Chrystus to Słowo, które wypowiada do Boga Ojca, Matki, uczniów, przyjaciół i do nas. Jednak jest to również to Słowo, jakie o Nim jest wypowiadane. To ogromne bogactwo relacji, które dzięki rozważaniu Słowa możemy poznać. Słowo ukazuje przepiękną prawdę o Chrystusie jako Bogu Człowieku doskonałym. „Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie” (Mt 3,17).
Jan Chrzciciel od wielu dni udzielał chrztu w wodach Jordanu. Było gorąco, a tłumy były coraz większe. Tego dnia również. Od świtu ludzie czekali w ciszy na swoją kolej.
Jan spokojnie, metodycznie, przy wsparciu uczniów, posługiwał ludziom pragnącym obmyć się z grzechu. Naraz poczuł poruszenie serca. Znał to uczucie, jakby serce zatrzepotało z radości. Nagle jego wzrok bezwiednie powędrował w stronę tłumu. Zobaczył człowieka, młodego mężczyznę ubranego jak biedak. Ich oczy spotkały się i Jan zadrżał. Minęło wiele godzin, zanim Jezus, bo to Jego zobaczył Jan, wszedł do wód Jordanu. Jan pojął, że dzieje się coś absolutnie nadzwyczajnego.
Ten, którego wyczekiwał i zapowiadał, bezgrzeszny i doskonały, któremu nie jest godzien rozwiązać rzemyka u sandałów ‒ właśnie stoi przed nim z pokorą i prosi o chrzest, jak zwykły człowiek, jak biedak znękany pracą, jak grzesznik obarczony grzechami.
Jan cicho zapytał:
‒ To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie? ‒ Mądre oczy Jezusa spoczęły na Janie.
‒ Godzi się ‒ rzekł Jezus. Jan sięgnął po wodę, dokonał chrztu, a niebo otworzyło się
i głos z nieba mówił: „Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie”.
Początek działalności Jezusa. Niewiele dni wcześniej opuścił dom w Nazarecie, opuścił ukochaną Matkę, zostawiając Ją pod opieką rodziny, i ruszył do Jana. Czy było Mu trudno? Na pewno. 30 lat przygotowywał się w ukryciu do tego dnia. Jednak po ludzku, opuszczenie Matki, tego, co znał, kochał i udanie się na tułaczkę, bez własnego domu, w którym można przyłożyć głowę do poduszki, było trudne. Bardzo trudne. Wiedział, że na końcu będzie krzyż odrzucenia Go. Jednak dla Jezusa wypełnienie woli Boga Ojca było najważniejsze. Wynikało z bezgranicznej miłości oraz wierności temu, kim był. A był umiłowanym Synem Boga, Ojca, który wieki całe czekał na moment, aby Słowo miłości wypowiedzieć nad Jezusem, stojącym w wodach Jordanu. Słowo miłości, które nie obejmuje tylko Jezusa, ale skierowane jest do każdego z nas. Jesteś moim synem, moją córką. Umiłowani z serca ‒ to fundament dalszej działalności Jezusa. Słowo, które kieruje do każdego z nas. Jesteście umiłowani. Taki jest Chrystus i prawda o tym, z czym przychodzi do człowieka. Nie ma innej. Czysta prawda,
a nie reklama produktu wątpliwej jakości.