Opowieści z lasu.
Odcinek VI
Abba Włodzimierz wyszedł przed chatę w Konigórtku. Rozejrzał się wokół.
‒ Lato idzie – mruknął pod nosem. ‒ Tak, lato… – mruknął po chwili ponownie, ale chyba nie z zadowoleniem. ‒ Hmm …i do tego jeszcze pełnia księżyca – westchnął, wydając dźwięk przypominający ni to prychnięcie, ni to warknięcie.
Chodził wokół swojego domku, zamiatał stare liście, przywiedzione przez ciepłe wiatry, i zaczął gadać sam do siebie:
‒ Ludzie się zaraz zaczną po lesie szwendać, spacerować, zaglądać. Będą pytać, co myślę o Tuchajbejowiczu, o Tuwimie i o tureckich kazaniach. Będzie ich dużo, będą zbierać grzyby, a niektórzy zostawią w lesie śmieci. Już mi się to nie podoba, że te śmieci zostawią.
Widać było, że był nie w sosie. Mruczał pod nosem jakoś bardzo cynicznie, ujadał głosem ludzkim niezbyt głośnym, narzekał i stękał. Na całe szczęście spostrzegł, że coś jest nie tak. Zatrzymał się na chwilę, zrobił z pięć głębokich oddechów, a potem zajrzał w głąb swojego serca i zaczął się modlić:
‒ No nie wiem, Panie Boże, no po prostu nie wiem… Jakiś jestem dzisiaj nie w sosie i miałbym ochotę gryźć. Taki się obudziłem. Nie wiem, co z tym zrobić. Więc na razie zapytam Ciebie: Czy święci zawsze byli uśmiechnięci? Jak w piosence Arki Noego? Jeśli tak, to poproszę Cię o pokój serca. A jeśli nie, to daj mi siłę do spokojnego zaakceptowania, że dzisiaj jestem w nastroju gryzącym, bardzo gryzącym, bardzo… wielce gryzącym. Serce Jezusa, cierpliwe i wielkiego miłosierdzia, zmiłuj się nad nami, hojne dla wszystkich, którzy Cię wzywają, zmiłuj się nad nami, daj mi pokój serca, radość serca
i zmiłuj się nad nami, leśnymi grzesznikami. Amen.
Zdecydował się zostawić zamiatanie liści i poszedł w stronę Funki. Nawet nie spojrzał na swój zdezelowany rower, zaparkowany przed chatką, i użył nóg własnych, personalnych, z jego osobistego tułowia wyrastających. Krok za krokiem, krok za krokiem dreptał w stronę Funki do proboszcza Jana Zwierzaka. Czuł, że musi się wyłazić, wybiegać i wyspowiadać. Ot tak po prostu. Chociaż może nie po prostu. Coś mu siedziało na duszy i nie był w stanie zlokalizować źródła swego niezadowolenia, swojego naburmuszenia, swojego zrzędzenia, swojego ględzenia, swojego wbrew sobie nagabywania, swojego marudzenia, swojego pod nosem mruczenia, swojego zdenerwowania, swojego poirytowania, poirytowania, bardzo wielkiego poirytowania.
Szedł i myślał o Przemienieniu Pańskim. A wszystko dlatego, że czytał ostatnio wywiad z jakimś malarzem, pisarzem ikon
i mowa była o Przemienieniu, że to najczęściej pierwsza ikona, jakiej podejmują się początkujący adepci sztuki pisania ikon. Nawet to go dzisiaj irytowało. To nie było łatwiejszych scen dla początkujących?! Uspokoił się natychmiast, gdy przypomniał sobie, że zaczyna się pisanie ikon od Przemienienia po to, aby dać się oświecić Światłu Chrystusa, które rozbłysło na górze Tabor, a nie po to, aby torturować ikonopisów.
Tak właściwie to Włodek rozmyślał o misteriach Pańskich przez cały czas, na okrągło. Cały czas coś mu przychodziło do głowy. A to gdzieś tam pod czaszką zostawała mu Ewangelia z poprzedniego dnia,
a to przychodziła na myśl Ewangelia, która
miała dopiero pojawić się w Liturgii, a to pojawiało się jakieś inne skojarzenie, które prowadziło do fragmentów Pisma Świętego. Papież Franciszek mówił, że każdy chrześcijanin powinien zastanowić się, czy ma pod ręką, oprócz smartfona czy komórki, również Pismo Święte, i czy tak często do niego zagląda, jak często zagląda do telefonu komórkowego. W przypadku Włodka raczej nie było z tym problemu – telefonu nie miał, a przez łeb cały czas przetaczały mu się jakieś biblijne historie.
Szedł zatem i myślał o Przemienieniu Pańskim, o uczniach zebranych przez Jezusa i zaprowadzonych na Górę Przemienienia. Przypomniały mu się kazania, w których ojcowie kaznodzieje opowiadali, że to wydarzenie na górze Tabor miało przygotować uczniów do wydarzenia na innej górze ‒ na Kalwarii. Włączył mu się w głowie jakiś arkusz kalkulacyjny i zaczął przeprowadzać obliczenia statystyczne.