„Opowieści z lasu” to cykl, którego bohaterem jest Abba Włodek.
Egipt i Ziemia Święta miały swoich Ojców Pustyni, to dlaczego my nie możemy mieć kogoś swojego? A ponieważ pustyń ci u nas niedużo, a lasów ci u nas dostatek, to umieściliśmy naszego własnomyślnie uczynionego Abba Włodka w lesie (na marginesie: skoro może być własnoręcznie, to pewnie może być i własnomyślnie, boć przecież własnomóżdżnie to już by cokolwiek nietuzinkowo brzmiało…).
I mieszka sobie Włodek w Konigórtku, nad Brdą, w leśnej chatce. I ludzie do niego chodzą, bo się przyzwyczaili, że to taki niby-leśnik, niby-pustelnik, co to radę ma, a może przede wszystkim ma czas: na ludzi wysłuchanie, na ich zrzędzenia łapanie, na ich ględzenia kolekcjonowanie. W dzisiejszym odcinku zapowiada się z wizytą u Abba Włodka Emilka Jaszczurzyńska z Tucholi,
a Włodek smaży naleśniki.
Abba Włodek wstał mocno niewyspany, zaspany i snem przysypany. W nocy nad Konigórtkiem przetoczyła się burza, taka z piorunami i silnym wiatrem, więc o spaniu nie było mowy. Zasnął dopiero nad ranem. Teraz więc chodził wokół chatki i ziewał. Okoliczne wiewiórki, a niewątpliwie i pstrągi w Brdzie, gdyby mogły ziewać razem z Włodkiem, robiłyby to na pewno. Wydawało się, że cała przyroda w Konigórtku ziewała razem z nim. Nie wyspał się chłop, naprawdę się nie wyspał. Tę śpiącą atmosferę zmienił nagle telefon, który zaczął przeraźliwie dzwonić. Abba Włodek, nadal dość niespiesznie, podszedł do aparatu telefonicznego, podniósł słuchawkę. Usłyszał przemiły, acz stanowczy głos Emilki Jaszczurzyńskiej z Tucholi:
‒ Włodku kochany! ‒ krzyknęła Emilka.
‒ Słucham ciebie, Emilio złota i wspaniała!!! ‒ odkrzyknął Włodek, stając prawie na baczność.
‒ Włodku kochany, ja do ciebie jutro z dzieciakami przyjdę. Będzie nas 46 osób, a ty masz nam opowiedzieć coś ciekawego, najlepiej żeby to z Ewangelii coś było. Bo one się przygotowują do Pierwszej Komunii świętej, którą będą miały za rok. To cóż lepszego niż coś z Ewangelii?
Włodek chciał uprzejmie zaprotestować, że on się do tego nie nadaje, że za ciepło, że za zimno, że cokolwiek, ale głos w słuchawce przestał mówić, a słuchawka zaczęła wydawać dźwięk dokładnie taki, jaki wydaje w momencie, gdy ktoś się rozłącza. Rozłączyła się Emilka. Nie chciała rozmawiać i nie zadzwoniła, aby sobie przyjemnie pogawędzić, lecz najzwyczajniej w świecie wydała rozkazy. Tak, tak… przyjaźń między Włodkiem a Emilią była na tyle długa, że Emilia mogła sobie na takie wydawanie rozkazów pozwolić. O tej przyjaźni teraz nie będziemy się rozpisywać, bo to temat na oddzielną opowieść, ale Włodek znał Emilię na tyle dobrze, że był pewien, iż skoro postanowiła przywieźć do lasu autobus dzieci z Tucholi, to tak będzie
i już.
Nie pozostawało mu nic innego jak tylko zacząć myśleć o tym, co przygotuje dla dzieci do jedzenia i co im opowie. Postanowił jednak, że samymi przygotowaniami zacznie zajmować się jutro, bo dzisiaj był bardzo niewyspany, naprawdę bardzo niewyspany…
Nazajutrz skoro świt wziął do ręki Pismo Święte i zaczął wertować, szukając jakiegoś natchnienia, szukając jakiegoś słowa, które dotknęłoby jego serca, co mogłoby oznaczać, że dotknie również serca wszystkich jego gości. Przeskakiwał z Ewangelii według św. Łukasza do Ewangelii św. Marka, potem przeczytał coś ze św. Jana, a następnie przeszedł do Mateusza. Zeszło mu na lekturze i poszukiwaniach kilka dobrych godzin. Spostrzegł, że ciągle wpada mu w oko fragment, który mówi o wniebowstąpieniu. Pomyślał więc, że może to jest właśnie ten temat, o którym warto opowiedzieć. Jednocześnie przyszły mu do głowy pytania: „A to niebo to właściwie gdzie się znajduje? Gdzie jest niebo?”.
Gdzie jest niebo? Bo przecież to nie jest tak, jak w modlitwach dzieci, że niebo jest gdzieś tam u góry. Czasami zdarza się nam co prawda mówić o niebie i patrzeć do góry, ale przecież to nie o to chodzi. Zresztą tam u góry, w kosmosie, byli przecież już kosmonauci i z Rosji, i z Chin, i ze Stanów Zjednoczonych… i wcale aniołów nie spotkali, a niektórzy z nich deklarowali to dość głośno i wyraźnie. No to skoro nie ma go w górze, wysoko i daleko, to może jest bardzo blisko i na wyciągnięcie ręki? I w poziomie, a nie w pionie?
Włodzimierz chodził z wolna po lesie, ciągle jeszcze straszliwie ziewał i myślał sobie o tym, gdzie jest to niebo. Przystawał od czasu do czasu, otwierał Ewangelię i czytał.
Św. Łukasz, gdy mówi o Chrystusie, który wstępuje do nieba, opowiada o tym, że ma On ręce wyciągnięte nad uczniami i błogosławi ich. To tak, jakby chciał powiedzieć, że te błogosławiące ręce zostają nad tymi uczniami do końca świata, że zawsze będą mogli żyć i działać pod osłoną, w cieniu tych błogosławiących rąk Jezusa.
Św. Mateusz natomiast ujmuje rzecz inaczej ‒ umiejscawia scenę wniebowstąpienia w Galilei, na górze, z której Jezus rozsyła uczniów i nakazuje im iść na cały świat
i głosić Ewangelię, nauczać, czynić uczniów, chrzcić w imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego. A potem mówi do nich, że będzie z nimi przez wszystkie dni aż do skończenia świata. W Mateuszowej Ewangelii akcent jest postawiony na obecność.