Opowieści z lasu. Odcinek X
Zdążyliśmy się już nieco zaprzyjaźnić z Abba Włodkiem i wiemy, że to nasz fikcyjny bohater literacki, co nie znaczy, że mniej prawdziwy.
Jego prawdziwość jest prawdziwością „matematyczną”.
Przecież nikt z nas nie widział ani cyfry „jeden” jadącej na rolkach przez Plac Piłsudskiego w Warszawie, ani wielkiej liczby „dwadzieścia cztery” czekającej na pociąg na stacji Teresin Niepokalanów.
W naszym świecie nie uda nam się spotkać tych matematycznych tworów. Ale każdy z nas się zgodzi, że jeśli do 24 dodamy 1, to będziemy mieli 25. Jeśli do 24 owiec dorzucimy jedną owcę, to będzie ich 25. A jeśli do 24 dni grudnia dodamy jeden, to będzie Boże Narodzenie. Mimo że nikt z nas nie spotkał ani jedynki, ani dwudziestki piątki, to w prawdziwość powyższych obliczeń nie wątpi. I podobnie jest z naszym Abba Włodkiem. Niby fikcyjny, niby tylko literacki, ale czujemy, że to, co mu się przydarza, nie jest fałszywe, nie jest niemożliwe. Czujemy, że jest w tym, co mu się zdarza, jakaś prawda. Zobaczmy zatem, co mu się wydarzy w ten adwentowy czas.
Włodek wysiadł z pociągu na stacji Gdańsk Główny. Wszedł do budynku Dworca i przyjrzał się z zaciekawieniem witrażom – znajomi opowiadali mu, że zaprojektował je franciszkanin, o. Tomasz. Włodek znał
już wielu zakonników, jednak takich, co to projektowaniem witraży się zajmują, to niewielu. Pokiwał głową z uznaniem, pomruczał coś sam do siebie, prawdopodobnie była to jakaś modlitwa, wyszedł z dworca i skierował się w prawo. Szedł sobie spokojnie, minął Urząd Marszałkowski, a potem skierował się w stronę Dolnej Bramy. Po kilkunastu minutach spaceru dotarł pod znajomy adres, na Mostową 11. Dom, jakby żywcem wyciągnięty z jakiegoś filmu o XIX wieku, nadal stał tam, gdzie stał, choć najstarsi mieszkańcy domu mówili, że już w latach 70. był przeznaczony do rozbiórki. Abba Włodek pomyślał sobie, że skoro go nie rozebrali, to już go nie rozbiorą. Pewnie jedyna rzecz, która będzie w stanie go przestawić, to będzie podniesiony poziom wód w oceanach.
Włodek zadzwonił do drzwi i po chwili w progu pojawiła się s. Nina.
– Pokój temu domowi! – zakrzyknął wesoło Włodek.
– I ja Go chwalę! – odpowiedziała s. Nina.
Włodek pomyślał, że się przesłyszał, ale Siostra szybko wyjaśniła mu swoją wypowiedź:
– I ja Go chwalę, boć przecież Chrystus naszym pokojem. Efezjan dwa, czternaście.
– Siostra, co ty jesz, że ten procesor, co to jest ukryty w twojej czaszce, działa tak szybko? – zapytał Włodek.
– Warzywa, owoce, ryby i czekoladę. Czekoladę w dużych ilościach. I pieprz czarny.
S. Nina zaprowadziła gościa do swej małej kuchni.
– Siadaj, chłopaku, i opowiadaj, czy jesteś szczęśliwy, czy nie. Herbata czy zbożówka?
– I herbata, i zbożówka.
– A ty co? Od św. Maksymiliana się nauczyłeś? Że jak ci proponują wybrać jedną z dwóch różnych rzeczy, to bierzesz obie?
– Źle na tym nie wyszedł…
– Ano nie wyszedł. Św. Ojcze Maksymilianie…
– Módl się za nami. – Włodek dokończył modlitwę zaczętą przez s. Ninę.
Nina nalała do szklanki herbatę, do drugiego kubka, zgodnie z życzeniem Włodka, nalała kawę zbożową i ten sam zestaw przygotowała dla siebie. Usiadła przy stole, nakroiła makowca.
– No opowiadaj, co tam u ciebie. Ciekawa jestem wielce. Zdrów waść?
– Ano zdrów. A ile mam czasu na opowieść?
– Jak mi pomożesz obrać ziemniaki na obiad, to i dwie godziny.
– Pomogę.