Bardzo dobrze pamiętam 9 sierpnia 2006 roku. Dokładnie pamiętam miejsce i porę dnia, gdy dopadło mnie… zaskoczenie. Wszystko zaczęło się 5 sierpnia. Od wielu lat tego dnia wyruszam z Warszawską Akademicką Pielgrzymką Metropolitalną do Częstochowy. Pierwszy dzień pielgrzymowania zawsze jest niezwykły, radosny, wszyscy są pełni zapału, choć po przejściu prawie 40 kilometrów (a czasami i więcej) wszyscy padają z nóg. Mówi się, że najtrudniejsze są pierwsze trzy dni. Gdy pielgrzym wejdzie już w rytm drogi, w kolejnych dniach po prostu się idzie. Owego roku u mnie to się nie sprawdziło.
Trzeciego dnia pielgrzymowania skręciłem nogę w kostce i zaczęła się droga przez mękę. Kilka osób odradzało mi dalsze pielgrzymowanie, ale ja się uparłem, że dojdę i już. Krytycznym i jednocześnie niezwykłym dniem okazał się właśnie 9 sierpnia. Od rana padało i było dość chłodno. Z bolącą od trzech dni kostką jakoś doszedłem na odpoczynek obiadowy w miejscowości Rzeczyca. Z jednej strony z utęsknieniem wypatrywałem każdego postoju, aby trochę odpocząć, z drugiej jednak miałem świadomość, że ponowne wyruszenie w drogę będzie wiązało się ze zwiększonym bólem spowodowanym kondycją kostki, która się „zastała” i przez pierwszych kilkaset metrów nie zechce się należycie „rozruszać”.
Po opuszczeniu Rzeczycy i pokonaniu kilku kilometrów (!) moja kostka ciągle protestowała, tak jakby chciała powiedzieć: „Dość!”. Udzielił mi się ten nastrój. Przemoczony, zziębnięty i obolały miałem naprawdę dość. Ponieważ nie przestawało padać, nikt nie mógł odróżnić kropli deszczu od łez na moich
policzkach. Wtedy właśnie mnie olśniło.
Nie wiem, jak to się stało, ale przypomniałem sobie zdanie, które kiedyś przeczytałem w książce pt. Zaskoczony radością C.S. Lewisa: „Nawet droga pod górę przy zimnym i zacinającym deszczu może być niezłą zabawą, jeśli będziesz miał właściwe nastawienie”.
Słońce nie wyjrzało zza chmur, deszcz nie przestał padać, a kostka bolała mnie do samej Częstochowy. Na te okoliczności nie miałem wpływu. Odkryłem jednak, że mam wpływ na to, jak ja do nich podchodzę. Nagle przestałem użalać się nad sobą, narzekać na pogodę, koncentrować się na przemoczonym ubraniu. Z zaskoczeniem odkryłem w sobie radość,
a nawet szczęście, które są niezależne od wydarzeń wokół mnie. Choć bywa czasem przysypane trudem życia, to jestem przekonany, że szczęście w nas jest! ■