Opowieści z lasu. Odcinek XXVI
W poprzednim odcinku widzieliśmy, jak bohater naszego cyklu, Ojciec z Lasu, Abba Włodek, gaworzy z zapłakaną niewiastą na Górze Polanowskiej. Doszli do wniosku, że sytuacja smutku
może być przeżyta na dwa sposoby. Jeśli doradza nam zły duch, pokusa to jest niebezpieczeństwo, że sytuacja smutku stanie się drogą prowadzącą do oskarżania. Albo oskarżę siebie, że się do niczego nie nadaję, że już nie ma dla mnie ratunku, albo oskarżę drugą osobę, dając się przekonać, że to tak naprawdę nie moja wina.
Duch Święty zadziała w inny sposób. Pokaże, że jest możliwe pocieszenie, pokaże błogosławieństwo.
I podpowie, że i owszem, błąd
został popełniony, coś umarło, nad czymś
trzeba płakać: nad zranioną relacją, nad źle
potraktowaną miłością. Ale i podpowie
jednocześnie, że na tym nie koniec świata,
że jest jeszcze przebaczenie, że jest wyciągnięta ręka. Taki smutek zamieni się w głęboką radość. Przebaczenie otrzymane od drugiego lub od Pana Boga, nie tylko resetuje relację
i przywraca ją do punktu wyjścia. Przebaczenie
w jakiś sposób sprawia, że relacja staje się głębsza. Skoro ktoś nie wyrzucił mnie z życia, nie zrezygnował ze mnie, mimo że wyrządziłem mu krzywdę, to znaczy, że zależy mu na naszej relacji. Czyż nie jest to powód do radości? Błogosławieni, którzy płaczą, bo oni będą pocieszeni!
* * *
Pora opuścić już Górę Polanowską. Abba Włodek kilka minut temu pożegnał się
z zakonnikami z Góry Polanowskiej i śmigał swoją czarną pandą z napędem na cztery koła do Konigórtka. Postanowił pojechać przez Miastko i Konarzyny, a w Chocińskim Młynie odbić na Chojnice. Umówił się z Michałem i Renatą, do których zadzwonił, informując, że jest w Polanowie. Sobie wykoncypowali, że po drodze będzie mógł
do nich zajechać, a oni się bardzo ucieszą, boć przecie gość w dom to Bóg w dom,
a może i jakie świeże jajka od kur pustelniczych nawiezie. Nie pomylili się, bo franciszkańscy pustelnicy załadowali do Włodkowej pandy co tam tylko mieli – drewno na opał, z pięć wytłoczek jajek, miód, co tam tylko było… Można było mieć wrażenie, że na tych terenach Polski nadal obowiązuje wymiana barterowa…
Włodek dojechał prawie pod samą tablicę, która wieściła, że tutaj zaczynają się Małe Swornegacie, wyjął z pandy, a jakże, dwie wytłoczki jajek i poszedł do pierwszego domku. Michał i Renata byli chojniczanami, ale wybudowali sobie chałupkę i tutaj, nad jeziorem. Do niej uciekali zimą, wiosną, jesienią, a przede wszystkim latem. Michał był właścicielem dwóch aptek, Renata pracowała w biurze projektowym, mogli więc pozwolić sobie na utrzymanie tego domku. Zresztą, dużo nie trzeba było.
– Pokój temu domowi! – wrzasnął, otwierając furtkę.
– I tym, co do niego przybywają! – odpowiedziały głosy gospodarzy. Zaczęła się zwyczajowa paraliturgia powitań: że może kawy czy może herbaty, czy może z cukrem, czy może bez cukru, czy sernika nałożyć od razu dwa kawałki, a czapkę to lepiej na kaloryferze, bo może troszkę wilgotna… Po tych obrzędach wstępnych rozpoczęto zwyczajowe zajmowanie się słowem, czyli rozmowę na tematy różne. Mniejsze grono oznaczało tematy dość osobiste, niestandardowe. W większym gronie zestaw tematów był ten sam, jedyne, co się zmieniało, to rotacja i kolejność, ale zawsze mówiono o skoczkach narciarskich albo o piłkarzach, potem o lekarzach, potem
o chorobach, następnie przechodzono do działu kościelnego, by omówić proboszczów, i kończono polityką. Teraz dodatkowo doczepiano do tego zestawu podtematy poCOVID-owe, wojenne i inflacyjne. Mniejsze grono oznaczało natomiast mniejsze zagęszczenie tematów
zastępczych.
– Co tam u was słychać? Opowiadajcie!
– A do sądu jutro idziemy – powiedziała Renata.
– Paliwo żeśta ze stacji ukradli? – zapytał Włodek, nawiązując do znanej im wszystkim historii jednego ich znajomego, który został oskarżony o kradzież paliwa ze stacji, choć był przy kasie i zapłacił. Problem był taki,
że zmęczony był i on, i pracownik stacji, który policzył tylko kawę i orzeszki ziemne,
a paliwa nie skasował.