Coroczne pielgrzymowanie do Jerozolimy na Święto Paschy było głęboko wpisane w życie religijne i pobożność żydowską. Było
to wydarzenie przeżywane wspólnotowo, toteż niezauważone przez Rodziców pozostanie Jezusa w Jerozolimie nie było bynajmniej wynikiem jakiegoś zaniedbania z Ich strony. Pielgrzymi w sposób naturalny troszczyli się nawzajem o siebie i o swoje dzieci,
a one, podobnie jak dzisiaj, najchętniej przebywały razem z sobą. „Przypuszczenie, że
[Jezus] jest wśród pątników” (Łk 2,44), było więc jak najbardziej uzasadnione. Skoro tylko jednak Rodzice, gdy „uszli dzień drogi”, zorientowali się, że nie ma Jezusa między krewnymi i znajomymi, natychmiast powrócili do Jerozolimy. Poszukiwanie było bardzo długie –
trwało „trzy dni”, jak relacjonuje Ewangelista (Łk 2,46). Możemy wyobrazić sobie, z jakim „bólem serca” (Łk 2,48) Rodzice musieli szukać Jezusa, tym bardziej że czas nieubłaganie upływał i mijały kolejne dni, budząc niepokój o Jego los. Sytuacja była rzeczywiście dramatyczna, jak łatwo wnioskujemy z na-
stroju, wyrażonego w opisie ewangelicznym.
Ostatecznie Jezus został odnaleziony
„w świątyni, gdzie siedział między nauczycielami, przysłuchiwał się i zadawał pytania”
(Łk 2,46). Odnalezienie Go w tym miejscu wywołało „zdziwienie” Rodziców, jak podkreśla Ewangelista (Łk 2,48), a Maryja zwróciła się do Jezusa z wyrzutem: „Synu, czemuś nam to uczynił?” (Łk 2,48). Zapewne Oni szukali Go w innych miejscach, gdzie bardziej można było się spodziewać, że przebywa, na przykład z rówieśnikami. Mógł być u jakichś znajomych w Jerozolimie. Mogło Mu też grozić niebezpieczeństwo w obcym mieście, bo ówczesne czasy były bardzo niespokojne. Było to zatem niezwykle bolesne doświadczenie dla Rodziców, jak łatwo możemy sobie wyobrazić.
Im jednak większy ból, tym potem większa radość, że nie stało się nic, co mogło nurtować myśli Rodziców Jezusa, a nawet budzić Ich przerażenie. Możemy z łatwością wyobrazić sobie matkę, która cieszy się, że jej dziecku nic się nie stało, że nie spełniły się przewidywane przez nią zagrożenia. Odnalezienie Jezusa stało się niewątpliwie źródłem radości Maryi jako Matki. Nie możemy nigdy zapominać,
że była Ona prawdziwą Matką z wszystkimi
doświadczeniami, które to towarzyszą każdej matce w jej trosce o dziecko. Były to zarówno doświadczenia radosne, jak i doświadczenia bolesne.
Jak w życiu każdej matki, także w przypadku Maryi radość i ból macierzyństwa splatały się nieustannie ze sobą
i nie ustawały bynajmniej z upływem lat, jak zapisali Ewangeliści.
Nie będziemy tutaj odwoływać się do tego, co mogłaby na temat radości matki odnajdującej swoje zagubione dziecko orzec psychologia. Dla nas najważniejsze jest zauważenie, że Maryja w stosunku do Jezusa jest prawdziwą Matką, której towarzyszą rozmaite doświadczenia macierzyńskie, które stają się dla Niej także okazją do weryfikowania swojego odniesienia do Syna – także kształtowania Go, do czego była zobowiązana jako Jego wychowawczyni. Nigdy nie poznamy, jak wiele Jezus przejął od Maryi i jak Ona na Niego wpłynęła; nigdy nie poznamy, jak wydarzenie znalezienia Go w świątyni wpłynęło na Jego dalsze życie. Możemy co najwyżej zauważyć, że wyrzut, z którym spotkał się Jezus, na pewno zostawił w Nim swój ślad.
Warto jednak tu zauważyć, że zna-
lezienie Jezusa miało miejsce w świątyni. Nie Maryja wybrała to miejsce, ale na pewno stało się dla Niej ważne, że Jezus był w tym świętym miejscu. Na pewno stało się to dla Niej okazją do zwrócenia się do Boga i połączenia odnalezienia Jezusa z Jego obecnością, z Jego działaniem, które jest pierwszym źródłem radości dla wierzącego. Świątynia jerozolimska przypominała
pielgrzymom zawsze o tym. Radość Maryi znalazła więc swe umocnienie i ożywienie w samym Bogu, który zawsze jest bliski dla wierzącego, też w jego dramatach i poszukiwaniach. Dlatego przy okazji tego bolesnego wydarzenia znalezienia zagubionego Jezusa chcemy dostrzec także radość Maryi – radość mającą swoje źródło w samym Bogu, a która udzie-
lana jest tym, którzy Mu ufają i Go szukają. ■