Opowieści z lasu. Odcinek XXXII
Abba Włodek przeglądał stary zeszyt z przepisami na ciasta. Zeszyt odziedziczył po babci, kartki były pożółkłe, przepisy pamiętały czas powojenny, ale przecież pół kostki masła nadal było to pół kostki masła, a cztery jajka nadal były czterema jajkami. Spoglądał to na lodówkę, to na spiżarnię i próbował zestawić to, co ma w chatce, z którymś z przepisów.
Pewnie łatwiej by było zaangażować do tego sztuczną inteligencję, ale postanowił nie dzielić się z algorytmami bezcenną wiedzą z babcinych zeszytów, ani tym bardziej ujawniać w sieci zawartości swojej lodówki. Po dłuższej chwili główkowania doszedł do wniosku, że zrobi ciasto improwizowane. Przecież jak się doda mniej więcej te same składniki, co w innych przepisach, to coś powinno
z tego wyjść.
Do Bożego Narodzenia brakowało jeszcze niecałych trzech tygodni, ale ciasto, za które się zabierał, nie miało przetrwać do Wigilii. Zresztą, i tak by nie przetrwało… Miało dotrwać do uroczystości Niepokalanego Poczęcia. Włodek bardzo lubił tę uroczystość i zapraszał do siebie znajomych, przyjaciół.
Ot tak, coby posiedzieć przy wieczornej kawie i pożreć kawałek ciasta. Z reguły zapraszał ludzi podczas Mszy świętej porannej, roratniej i uroczystej. Zawsze się jakiś znajomy w kościele znalazł. A gdyby dziś pojechał do Funki… to może znalazłaby się i Amelia – zwana Rudą piękną? Dawno jej nie widział, ale coś go korciło, żeby wpaść na nią przypadkiem w grudniowy poranek. Na pewno nie było to normalne, żeby z Konigórtka
do Rytla jechać na Roraty, ale przecież zawsze może umówić się z ks. Zwierzakiem
na spowiedź i jakiś powód porannej wyprawy sobie znaleźć. Jak pomyślał, tak zrobił.
O 5.00 rano, 8 grudnia, wsiadł do swojej niezawodnej pandy z napędem na cztery koła i śmignął z zawrotną, aczkolwiek dozwoloną prędkością do Funki. Śniegu nie było, można było jechać śmiało, o tej porze nikt normalny na drogi nie wyjeżdżał, więc o 5.30 zameldował się w kościele. Usiadł sobie i postanowił, że zacznie od Różańca, skoro jest jeszcze
trochę czasu.
Kościół powoli się zapełniał roratnikami. Abba Włodek tak się zatopił w modlitwie, że nie zauważył, że przybyli na poranną modlitwę i Amelia, i major Helena Gwóźdź z mężem Kacprem i córką Małgosią, i inni znajomi. Msza rozpoczęła się punktualnie. Włodek przypominał sobie, jak przeżywał uroczystość Niepokalanego Poczęcia, gdy był młodszy. Przeżywał ją w sposób kompletnie nieświadomy. Ponieważ starał się być obecny na wszystkich Mszach roratnich, to po prostu jednego dnia się dziwił, że się odmawia Wierzę, w środku tygodnia, nie wiadomo
z jakiego powodu. Dopiero potem rodzice mu wyjaśniali, że „dzisiaj było Wierzę, bo to uroczystość Niepokalanej”. Ale co rok musieli powtarzać tę wiadomość, boć przecież Niepokalanego Poczęcia codziennie się nie świętuje i zapomnieć łatwo…
Msza święta się rozpoczęła. Ks. Zwierzak postanowił powiedzieć krótką homilię:
– A powietrze w Funce czyste. Bo my tu w lesie i na wsi. Nawet gdybyśmy do Chojnic pojechali, to i tak powietrze byłoby czyste. Ale czystość powietrza to nie wszystko. Papież Benedykt XVI, z okazji Niepokalanego Poczęcia w roku 2009, mówił o tym, że czystość powietrza to nie jedyne, co można powiedzieć o jakości życia w mieście. Jest jeszcze czystość ducha. Miasta i wioski mogą być zanieczyszczone duchowo. Co zanieczyszcza duchową atmosferę miast i wiosek? Między innymi złe wiadomości. Media przekonują nas, że świat jest brutalny, agresywny, brzydki, niebezpieczny. Gdy powoli zaczynamy w to wierzyć, to przestajemy się uśmiechać i pozdrawiać, bo podświadomie zaczynamy myśleć o sobie nawzajem jako o kimś niebezpiecznym, z kim lepiej nie zaczynać. Albo jak o kimś, kto nas chce tylko i wyłącznie wykorzystać. I dlatego potrzebujemy takich świąt jak dzisiaj. Maryja przypomina, że możliwe jest piękno. Że Bóg, w świecie, w którym rozlał się grzech i brzydota, jeszcze bardziej rozlał łaskę i piękno. Że przed miłością nic nie ma szans. Bo ona wszystko zwycięża, wszystko wyjaśnia. Każdy z nas może oczyścić atmosferę miasta i wioski. Kochając. Cicho, bez zbędnych słów, wprowadzając w czyn Dobrą Nowinę o tym, że zło można dobrem zwyciężyć. Amen.
Włodek pokiwał bezwiednie głową, jakby potwierdzając w duchu słowa ks. Zwierzaka. Podobały mu się. Nie zauważył, że w ławce obok potaknęła swoją rudą grzywą również Amelia, również bezwiednie, jakby i jej przypadły do gustu słowa ks. Zwierzaka. Zwierzak zaczął recytować Wierzę. Potem Modlitwa wiernych, Offertorium, Prefacja… Msza święta zmierzała swoim spokojnym i uroczystym rytmem do końca. A po kilkunastu minutach odśpiewano na zakończenie Liturgii antyfonę maryjną. A już po chwili i ona powoli znikała z powietrza świątyni.
– Z samego rana? Do Funki? Z Konigórtka? Co was napadło? – Amelia wypatrzyła już wcześniej Włodka i czekała na niego
w drzwiach kościoła.