Natchniona Duchem Świętym kobieta wykrzykuje z radością do Kobiety „pełnej łaski”: „Błogosławiona jesteś między niewiastami” (Łk 1,42).
Są to słowa natchnione, które codziennie powtarza Kościół i z nim każdyz wiernych, który nie zapomniał modlitwy Zdrowaś Maryjo.
Przyjrzyjmy się zatem słowom
Z jednego ze słowników biblijnych dowiadujemy się, że błogosławieństwo jest słowem i darem, sławieniem, co i dobrem.
To, co przynosi, dotyczy samego życia i tajemnicy, a realizuje się nie w sferze posiadania, lecz w sferze bycia. Staje się więc aktem, który wprowadza błogosławionego w przestrzeń stwórczej mocy Boga i Jego hojności. Nic dziwnego, że pobożność wiernych położyła silny akcent na samo błogo-sławienie Maryi. Przecież godzi się oddać Bogu to, co Boskie.
W tym słusznym poszukiwaniu i wyciąganiu wszelkich wniosków z owego Bożego działania, chyba czasami zapominamy o ważnym dodatku: „między niewiastami”. Patrząc na Maryję, nie można Jej przenosić w obszar czysto anielski – wszak nie mówimy: „błogosławiona jesteś między aniołami”.
Sławimy Maryję pośród rzeszy kobiet: tych konkretnych od Ewy; w łańcuchu wielu niewiast, które Ją poprzedziły (por. KKK 489); i tych, które po Niej się pojawiły (choć nie zawsze uznających Jej wzniosłość i przewodzenie). Błogosławiąc Maryję, jednocześnie mamy mówić dobrze o innych niewiastach.
„Niewiasta”, „Pani”, „Panna” – tak za polskim tłumaczeniem Biblii mawiamy i piszemy o Maryi (a czasami do Niej się zwracamy). Jakoś z trudnością przychodzi nam mówić, a jeszcze trudniej modlić się, wypowiadając słowo „kobieta” (mimo że jest jak najbardziej biblijne). A już na pewno nie usłyszymy i nie przejdą nam przez usta inne, choć szlachetne określenia: „dama”, „jejmość”, „białogłowa”, „donna”, „płeć nadobna”, „słaba płeć”, „nieboga” (i nie tylko dlatego, że myszką trącą).
Nawet te, które najlepiej określałyby wiek Maryi, choćby w momencie zwiastowania – „panienka”, „dziewczyna” – wydają się jakoś niepasujące. A co powiedzieć o „kapłance czy strażniczce domowego ogniska”, „życiowej towarzyszce”, „pani domu”, „damie serca”, „miłości”, „ukochanej”, „umiłowanej”?
Do tej listy trzeba by dorzucić też te, które precyzują Jej „kobiecą” rolę – zarówno teologicznie dopuszczalne: „oblubienica”, „matka”, „dziewica”, „siostra”, jak i psychologicznie niewdzięczne: „narzeczona”, „córka”, „małżonka”, „żona”, „towarzyszka”, „mężatka”, „wybrana”, „piękna”, „partnerka”, „wdowa”, „przyjaciółka”. Te drugie – prawdziwe, a jednak…
Co z Ciebie zrobili mężczyźni?
Niewątpliwie język teologii z historycznego punktu widzenia kształtowali mężczyźni i to najczęściej – co też jest zrozumiałe – ci poświęceni Bogu jako kapłani, mnisi, zakonnicy.
Mogą się buntować emancypacyjne grupy, ale historii nie da się zmienić. Można też „odmitologizować”, „oczyszczać” język, zamieniać formy. Można. Należy jednak zawsze pamiętać, że „anachronizm” (czyli czytanie historii poza historią, a zatem wprowadzenia naszych idei w świat przeszły) jest błędem metodologicznym. A przy tym wylać dziecko (czyt. „prawdę”) z kąpielą (czyt. pomyłkami, niestosownościami, ówczesnym stanem wiedzy) jest bardzo łatwo. Zostajemy wtedy z niczym, co łatwo zapełnić jest ulotną ciekawostką lub modą, czy wręcz głupotą lub przekłamaniem. Nie można wszak zabronić pisać mężczyźnie „po męsku”, kapłanowi „po kapłańsku”, a zakonnikowi „po zakonnemu”. Wszelako czytając ich, trzeba pamiętać o tym kontekście życiowym.
Choć może mają rację niektórzy pisarze i pisarki, że w wielu przypadkach strach lub nieśmiałość owej męskiej części przed kobietą (zarówno aby jej nie skrzywdzić, jak też by nie być przez nią skrzywdzonym), zostały przerzucone też na Maryję i Jej obraz, czyniąc z Niej idealną i odcieleśnioną istotę, a zatem nieosiągalną i odrealnioną figurę. Jedna z bardziej bojowniczych pań wprost zarzuca Kościołowi, że z „donny” uczynił „Madonnę” – zamiast „kobiety” otrzymaliśmy „Statuę”.
Innym – typowo męskim – spojrzeniem na niewiastę jest ograniczenie wizji kobiety do Jej roli i wypełnianej funkcji. Maryja „funkcjonalna” to: „Matka”, „Nauczycielka”, „Opiekunka”, „Orędowniczka”, „Pocieszycielka”, na pewno „Służebnica” (zgodnie z duchem Księgi Rodzaju 2,18: „Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam, uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc”); może: „Oblubienica” (ale tylko w odniesieniu do Boga) i „Dziewica” (jako strażniczka ideału); mniej: „Siostra”, „Przyjaciółka” czy „Towarzyszka” (aspekty relacyjne).
Mężczyźni – zwłaszcza pragnący żyć radami ewangelicznymi – szukali też w Maryi inspiracji i potwierdzenia dla swojego życiowego wyboru. Nie może więc nikogo zaskakiwać ich emfatyczne postrzeganie Jej jako ucieleśnienia wszelkich cnót. Uwypuklając praktyczną stronę, kładli przede wszystkim nacisk na Jej życie wiarą, nadzieją i miłością, ale i akcentowali inne Jej cechy, rozważane oczywiście w stopniu najwyższym. Przykładem mogą być te z mariańskiej Koronki Dziesięciu Cnót Ewangelicznych NMP: Najczystsza, Najroztropniejsza, Najpokorniejsza, Najwierniejsza, Najpobożniejsza, Najposłuszniejsza, Najuboższa, Najcierpliwsza, Najmiłosierniejsza, Najboleśniejsza.
Z trudem znajdujemy piękne opisy oraz świeże i całościowe spojrzenie na Maryję jako kobietę. Zachodowi próbowali o tym przypomnieć prawosławny świecki teolog Paweł Evdokimov (w trochę kontrowersyjnej pozycji pod znamiennym tytułem Kobieta i zbawienie świata), a także włoski katolicki biskup, zmarły w opinii świętości, Antonio Bello (Maryja, kobieta naszych dni). Nie możemy zapomnieć o naszym rodaku św. Janie Pawle II, który gestem i słowem (także tym urzędowym) uczył współczesny Kościół spojrzenia na Maryję w Jej kobiecości i kontemplacji Jej kobiecej miłości do Boga i każdego człowieka. Na naszej ziemi jest jeszcze do odkrycia profetyczny „szept” kard. Stefana Wyszyńskiego, który miał odwagę pytać się o pomoc dla spracowanej i wykorzystywanej kobiety swej epoki oraz wskazać na Matkę Chrystusa. A innym razem dodać: „Raz tylko Bóg stworzył człowieka, resztę zostawił kobiecie”.