Miłość i misja, czyli Ojciec Maksymilian M. Kolbe

Z o. Carlosem A. Trovarellim OFMConv,
ministrem generalnym Zakonu Braci Mniejszych KONWENTUALNYCH,
rozmawia o. Tomasz Szymczak OFMConv

Znajdujemy się w zakonnej celi Ojca Generała franciszkanów.
Na ścianach obrazy świętych, na półkach ikony, figurki. Jest św. Józef, jest św. Ojciec Franciszek, są błogosławieni męczennicy z Peru i inni święci franciszkańscy. Wśród nich św. Ojciec Maksymilian.
Na ścianie wisi fragment witraża, również przedstawiający św. Ojca Maksymiliana. To właśnie o Nim chcemy rozmawiać z o. Carlosem, ministrem generalnym, 120. następcą św. Ojca Franciszka.

O. Tomasz Szymczak OFMConv: Został Ojciec wybrany generałem Zakonu w 2019 roku i można powiedzieć, że Zakon postąpił wówczas w całkowitej zgodzie z Kościołem. Kościół bowiem, kilka lat wcześniej, wybrał Papieża z Argentyny, a w 2019 nasz Zakon postanowił wybrać generała z Argentyny.
Chcemy rozmawiać dzisiaj o św. Ojcu Kolbem, Świętym z Polski. Próbuję sobie wyobrazić, kiedy mógł Ojciec po raz pierwszy usłyszeć o św. Ojcu Maksymilianie. Łatwo sobie wyobrazić, że ktoś, kto rodzi się w latach 80. w Polsce, prędzej czy później o Maksymilianie usłyszy. Ale ktoś, kto przychodzi na świat w latach 60. w Argentynie? Kiedy po raz pierwszy zetknął się Ojciec z postacią Ojca Maksymiliana?
O. Carlos A. Trovarelli OFMConv: Nie pamiętam dokładnie miesiąca, ale było to na początku lat 80., jeszcze przed moim wstąpieniem do Zakonu. Nie słyszałem, żeby ktoś mówił wówczas o Ojcu Maksymilianie, ale wpadła mi w ręce książka o Nim. Była to książka wydana z okazji kanonizacji, książka mojej mamy. Moja mama czytała bardzo dużo i bardzo różnych rzeczy, również żywoty i biografie świętych.
Książka ta była napisana przez naszego współbrata, o. Contardo Miglioranza, misjonarza z Padwy. Z okazji kanonizacji napisał, bardzo prostym językiem, biografię św. Ojca Maksymiliana. Przeczytałem tę książkę. To było w czasie, kiedy rozeznawałem swoje powołanie. Sięgnięcie po tę pozycję nie było związane bezpośrednio z moim rozeznawaniem, ale na pewno było to w tym okresie.

O. TS: I co Ojca najbardziej uderzyło w postawie Ojca Kolbego? Ostatni gest oddania życia czy może coś innego?

O. CT: Ostatni gest Ojca Maksymiliana oczywiście też, ale tym, co mnie uderzyło chyba jeszcze bardziej, jest historia dwóch koron. Tematem książki było oczywiście męczeństwo i to ono było podkreślone najbardziej, ale mnie wryła się w pamięć historia dwóch koron. Może dlatego, że byłem wówczas, jak wspomniałem, w okresie poszukiwania i rozeznawania powołania, i jakoś nieświadomie w historii dwóch koron odkryłem pewną podpowiedź. Ten epizod dwóch koron kryje w sobie jakiś wielki potencjał powołaniowy.
Inne rzeczy, które zapamiętałem, to niektóre elementy drugorzędne. Fascynowały mnie wszystkie te obco brzmiące nazwy: „Seibo no Kishi”, „Niepokalanów”, pochodzące z nieznanych mi światów: japońskiego i polskiego ‒ z dwóch bardzo odległych kultur. W moim kraju jest co prawda sporo Polaków, ale nie stanowili oni części mojego uniwersum. Inną rzeczą, która przykuwała uwagę, była kwestia nazizmu. Zetknięcie się z tą tematyką zawsze generuje jakieś dziwne uczucia, związane ze strachem, z napięciem.

O. TS: Opowiada Ojciec o zainteresowaniu dwoma krajami odległymi od Argentyny: Polską i Japonią. Teraz, jako minister generalny, miał Ojciec okazję odwiedzić oba te kraje. Zacznijmy może od Japonii. Niedawna podróż do niej, w celach służbowych, była oczywiście utrudniona, trzeba było przejść kwarantanny itp. Co uderza kogoś, kto przyjeżdża do Japonii, usłyszawszy o niej – może po raz pierwszy – z opowieści o Ojcu Kolbem? Czy odnajdzie tam jakieś ślady Maksymiliana? Kraj jest przecież ogromny, chrześcijanie są w mniejszości… Jakiż ślad mógł zatem pozostawić tam Ojciec Maksymilian?

O. CT: Mnie uderzyło chyba właśnie to – ta działalność Ojca Kolbego w kontekście mniejszościowym. Katolicy są niewielką grupką w wielomilionowym społeczeństwie japońskim. Kultura japońska jest kulturą odległą od polskiej. Ale to właśnie w takim kontekście św. Ojciec Maksymilian pozostawił wyraźne ślady. Dlaczego? To, co powiem, to oczywiście moje wrażenie, ale podzielę się nim. Miałem okazję zwiedzić nie tylko Muzeum Kolbego w Nagasaki, ale i archiwum. I porozmawiać z Japończykami, osobami świeckimi, które tam pracują.

Wydaje mi się, że Ojciec Kolbe zostawił w Japonii ślad, bo Japończycy potrafili
zrozumieć i dostrzec Jego ducha.
To oczywiście nie jest jakaś szczegółowa analiza, ale moje wrażenie. Wydaje się, że coś w tym jest, bo przecież od samego początku wokół Świętego zaczęło zbierać się sporo osób, wcześnie pojawiły się pierwsze powołania. Według mnie działo się tak dlatego, że była w Ojcu Kolbem
i wspólnocie braci jakaś autentyczność.
Ludzie z Dalekiego Wschodu mają w sobie jakąś wielką otwartość na autentyczną duchowość i wydaje mi się, że rozpoznano ją u Niego i u Jego towarzyszy.
Jego poświęcenie dla misji, ubóstwo, praca manualna. Według mnie ‒ to zadziałało. Dialog pomiędzy osobą, projektem misyjnym, wspólnotą braci a ludem, który w tym czasie przeżywał trudności, ale który miał za sobą wielowiekowe bogactwo kulturowe i był otwarty na tajemnicę, na doświadczenie duchowe. Powtarzam: nie jest to jakaś szczegółowa analiza, ale moje wrażenie. Spotkały się jakieś dwie autentyczności: autentyczność wielowiekowej kultury i autentyczność wspólnoty braci, z Ojcem Kolbem na czele. Pojechali tam dać z siebie to, co mieli najlepszego.
No i oczywiście, jest też kwestia działania Maryi Niepokalanej. Wspólnota wywarła swój wpływ, ale widać, że i Ona przygotowała ludzi na przyjęcie braci. Kiedy o tym mówię, to dostaję gęsiej skórki, bo to tam naprawdę widać. Kiedy Ona coś postanawia, to nie ma takiej kultury, która mogłaby się Jej oprzeć.

 

Ten i inne teksty czytaj dzięki prenumeracie

Zajrzyj do nas na FB