Kim są cisi z Jezusowego Błogosławieństwa?
Zanim zajmiemy się odpowiedzią na to pytanie, zajmijmy się… hałasem.
Bardzo często hałas wiąże się z chaosem. Gdy się awanturujemy, podnosimy głos, chcemy nad kimś zapanować, grozimy mu.
Głośni prawie zawsze odwołują się do siły fizycznej, chcą dominować.
To jednak nie jest cała tajemnica hałasu.
Przypominam sobie moje przeżycia z Festiwalu Muzyków Rockowych w Jarocinie. Było to wiele lat temu. Pojechałem tam z grupą młodych ludzi w zamiarach nie tyle muzycznych, co profilaktycznych. Żal było tego tłumu, który wyraźnie nie miał pasterza (a może miał, ale o tym nie wiedziano?). Organizowaliśmy dla nich jedną z akcji z zamiarem zapobiegania złu, w tym wypadku zapobiegania używaniu alkoholu
i narkotyków. Tych młodych, z którymi pojechałem jako organizator tej akcji, było kilkudziesięciu. Kilkudziesięciu cichych. Ubrani w jednakowe koszulki, uwijali się wśród tłumów pełni dobrej woli. Nie wiedzieliśmy, jak nas przyjmą. Okazało się, że te tłumy „dzikusów” oczekiwały takiej cichej interwencji. Pomimo starć i walk, które się tam toczyły, zwłaszcza walk z policją, a także między
poszczególnymi subkulturami, nasi wolontariusze pozostali nietknięci, wszyscy uszanowali ich misję, bo jasne było, że są tam z dobrej woli, że chcą pomagać. Rzeczywiście ta grupka „posiadła tę ziemię”, aktywnie, ale w ciszy
i spokoju. „Ziemią”, którą należało posiąść, były te tłumy młodych ludzi. Okazało się, że przygnała ich do Jarocina nie tylko chęć słuchania głośnej muzyki (to także), ile szukanie odpowiedzi na ważne pytania życiowe. Zwłaszcza że te tłumy młodych w widoczny sposób cierpiały, najczęściej z powodu zaniedbań dorosłych, szczególnie w kwestii przemocy i uzależnień w rodzinach.
Z tamtego czasu pamiętam mój niepokój, gdy młodzi wolontariusze opuszczali rano bazę akcji i udawali się „na Jarocin”. Wkrótce słychać było liczne wybuchy. To policja odpalała gazy łzawiące, aby opanować tłum. Przypominało to wojnę. Jak mogłem się nie denerwować, gdy byłem odpowiedzialny za tych pełnych dobrej woli „cichych” młodych ludzi? Na szczęście, tak jak wspomniałem, nigdy nic im się nie stało, w zasadzie oni
nie byli atakowani, jakby byli ambasadorami jakiegoś mocarstwa, z którym nie wypadało zadzierać. Może byli takimi ambasadorami Tego, który mówił Apostołom: „Żal mi tego ludu, bo są jak owce bez pasterza”. Czasem tak właśnie mi się wydawało, chociaż akcja nie była religijna. Owszem, byli wśród nas
i tacy, co działali z motywów wprost chrześcijańskich, ale nie dominowali. Natomiast wszyscy byli… cisi, spokojni, skupieni na drugim człowieku i jego sprawach. I dość dobrze przygotowani. Wówczas naocznie mogłem się przekonać, co może zdziałać taka cisza.
Ale z tamtych wydarzeń pamiętam jeszcze coś: ogłuszający hałas pod sceną. Tym, którzy nie wiedzą, wyjaśniam, że ta muzyka była bardzo, bardzo głośna. Nawet wprost ogłuszająca. Mieliśmy przywilej przebywania blisko sceny i ja kilka razy się na to zdecydowałem. Lubiłem i lubię muzykę wszelkiego rodzaju, ale zdecydowanie spokojniejszą.
Nie byłem już fanem głośnego rocka, było to dla mnie zupełnie nowe doświadczenie ogarnięcia przez huczące fale dźwięków.
Pomijam fakt, że w efekcie na jakieś dwa tygodnie straciłem słuch, tak było głośno tuż pod sceną. Co czynił z tymi tłumami ten straszliwy hałas? Hipnotyzował. Ogarniał. Czynił ich sobie poddanymi w tym szalonym ryku. Tłum falował i drgał, tańczono słynne pogo, które przypomina taniec pierwotnych plemion. Jednocześnie w tym wyciu była odpowiedź na krzyk rozpaczy tych tłumów młodych. Oni byli zrozpaczeni i ta bardzo głośna, dynamiczna muzyka pozwalała im przeżyć jakieś uwolnienie, odbarczenie napięcia. Była ekstatyczna. To jedno doświadczenie pozwoliło mi poznać, dlaczego ten rodzaj muzyki, niemal fizjologicznie nie do zniesienia, ma taką popularność. Z powodu powszechnej rozpaczy, w której pogrążeni byli słuchacze. Myślę, że tak jest na całym świecie. I dzisiaj są tłumy młodych, którzy nie szukają wartości estetycznych w różnych artystycznych propozycjach, ale szukają ulgi. To swoisty narkotyk.
Ludzie cisi nie korzystają z tego typu ulgi, chociaż także cierpią, wątpią. Przeżywają swoje trudności w dialogu z Bogiem, Jemu powierzają swe troski.
Jednak w Błogosławieństwie Chrystusa chodziło chyba o coś jeszcze innego. „Cisi”, którzy go wtedy słuchali, byli cisi, ponieważ byli bezradni, słabi, nie mogli się burzyć, gdyż natychmiast zostaliby spacyfikowani przez „głośnych”. Nie znali oni własnej siły gromady cichych. Jak mieli marzyć o posiadaniu ziemi przez tę pokorną cichość, milczenie? Ci, co chcą „posiąść” ziemię – nie milczą. Gromko przemawiają. Może Czytelnicy widzieli filmy z przemówieniami, przykładowo, Adolfa Hitlera? Jak się miotał w wystudiowanych pozach i wprost krzyczał. Uwiódł Niemców, głosowali na niego gremialnie, na swą narodową zgubę… A jed-
nak – nie udało mu się „posiąść ziemi”, chociaż bardzo tego pragnął. Nawet samego siebie utracił w akcie samobójczym. To Błogosławieństwo dotyczy zatem władzy. I kto zostanie królem: głośny czy cichy, bezczelny czy pokorny, mocny czy słaby? Jezus obiecuje, że zwyciężą ci, co dla świata są niczym.
Piękna jest ta moc cichych ludzi, którzy w pocie czoła i w milczeniu przeżywają swoje skromne życie. Będą królować, władać ziemią, bo DLA NICH jest przeznaczona. Przecież pamiętamy (?) moc tych 10 milionów ludzi, którzy założyli „Solidarność”
w 1980 roku. Ten mur milczących ludzi okazał moc. Nie musieli krzyczeć, wystarczyło,
że byli…