Następstwo ucieczki z obozu KL Auschwitz w lipcu 1941 roku

Pod koniec lipca jednemu z więźniów udało się uciec z zewnętrznego komanda pracy, zajmującego się budowaniem drogi. Miejsce pracy wśród łanów zbożowych, przelotne deszcze oraz para z walca drogowego zostały wykorzystane przez uciekiniera.
Wtedy według praktyki za ucieczkę odpowiedzialny był blok, do którego należał uciekinier, a nie jego komando pracy.
Ponieważ uciekinier należał do naszego bloku 14 A, więc myśmy ponieśli konsekwencję za jego ucieczkę.

Z powodu braku jednego więźnia apel przeciągnął się do północy. A nasz blok pozostał na placu apelowym przez całą noc. Wielu więźniów zapłaciło po prostu życiem, gdyż nie było możliwości załatwiania swoich potrzeb naturalnych, a blokowy z pomagającymi mu kapami karali bezwzględnie, bijąc i kopiąc nieszczęśliwców.
Nad ranem od strony rzeki Soły pojawiła się mgła. Pamiętam, że zapiał kogut, a wkrótce po tym zabrzmiał gong do wstawania. Wtedy dano nam pozwolenie wejścia do bloku w celu załatwienia się i umycia i potem nastąpił apel poranny. Po apelu wszystkie bloki się rozeszły i więźniowie poszli do pracy w swoich komandach. Nasz blok pozostał na placu apelowym, ponieważ uciekinier nie zo-
stał schwytany. Nasze stanie na pustym placu apelowym zostało „urozmaicone” gimnastyką obozową, mającą na celu maltretowanie więźniów. Biegi, tarzanie się, siedzenie w przysiadzie lub chodzenie w przysiadzie, skakanie w przysiadzie z rękami na wprost przed siebie albo z dłońmi na potylicy, do tego dołączone były krzyki i bicie najsłabszych, niemogących wykonywać dokładnie rozkazów.
Wreszcie przed samą porą obiadową ucieszyliśmy się, gdy dano nam rozkaz wejścia do bloku, a więc liczyliśmy na otrzymanie obiadu. Sztubendiensci (salowi) byli w rozterce. Kotły z zupą były na bloku, lecz rozkaz wydawania jedzenia nie nadchodził. W końcu usłyszeliśmy krzyki: „Alles raus zum Apelplatz” (Wszy­scy na plac apelowy). Usłyszeliśmy wtedy, że Lagerführer z kilkoma SS-manami zjawił się w obozie na placu apelowym. Uświadomiliśmy sobie, że nastąpi wybiórka. Zaczęto wychodzić z sali, wszyscy byli przygnębieni, nie wiadomo było, kto z nas stanie się ofiarą i zapłaci swym życiem za uciekiniera, jak to działo się wcześniej na innych blokach. Ojciec Kolbe stanął niedaleko filara i błogosławił każdego, kto tego sobie życzył (być może rozgrzeszał). Ja byłem jednym z ostatnich, który otrzymał od Niego błogosławieństwo. Razem schodziliśmy po schodach na dół. Starałem się być obok Niego w czasie krytycznym dla nas wszystkich. Stanąłem obok Niego w czwartym szeregu, lecz On w ostatniej chwili przeskoczył do następnego szeregu, przesuwając się dwa rzędy w kierunku prawego skrzydła.
Po stwierdzeniu przez Blockführera, że wszyscy znaleźliśmy się na placu apelowym, po przemówieniu Fritzscha, zaczęła się wybiórka. Widać było, jak szedł wzdłuż pierwszego szeregu. Pole widzenia miałem ograniczone. Staliśmy tak, jak na każdym apelu, z tą różnicą, że byliśmy bardziej oddaleni od budynku kuchni. Wszystko odbywało się między wejściem na blok
i drogą prowadzącą do bloku 13. Twarzami byliśmy odwróceni do kuchni – nasze lewe skrzydło kończyło się na drodze między obecnymi blokami: 18. i 19. (wtedy 14.), prawe skrzydło było chyba tam, gdzie jest obecnie blok 17. Obecne budynki blokowe: 15. i 18. nie istniały wtedy, zaczęto je budować już po śmierci Ojca Kolbego. Na tym miejscu był plac apelowy. W każdym szeregu stało nas 40-50 osób, zależnie od stanu ilościowego bloku. Ja stałem wtedy chyba w 17. rzędzie, a Ojciec Kolbe w 14., licząc od prawego skrzydła. Szeregów było dziesięć. Fritzsch, po wybraniu nieszczęśliwca i umiejscowieniu go pod murem budynku, sam stanął na naszym lewym skrzydle i dano rozkaz dwóm pierwszym szeregom pójścia dziesięć kroków naprzód i odwrócenia się, to dawało miejsce swobodnego poruszania się między dwoma szeregami dla Fritzscha, jego asystentów i blokowego sekretarza. Po wybraniu kogoś z drugiego i trzeciego szeregu przyszła kolej na szereg czwarty – mój. Pole widzenia powiększyło się przede mną tak, że widziałem dużą część piątego szeregu, w którym stał Ojciec Kolbe. Bałem się, gdyż wiedziałem, że ktoś
z mego szeregu zostanie teraz wybrany – tym kimś mogę być ja. Lagerführer szedł od mej prawej strony wzdłuż naszego szeregu. Czas zdawał się przedłużać. Wreszcie zobaczyłem, jak ze swoją asystą opuszcza nasz szereg i idzie na początek piątego. Wtedy uświadomiłem sobie, że niebezpieczeństwo dla mnie zostało zażegnane. Po prostu odetchnąłem. Teraz mogłem po prostu obserwować, jak odbywa się dalsza wybiórka.
Fritzsch zaczął od pierwszego więźnia na prawym skrzydle. Szedł wzdłuż szeregu w odległości jednego kroku i patrzył w oczy każdemu, którego mijał. Wyglądało to tak, jakby się napawał strachem widocznym w oczach u każdego więźnia. Poruszanie jego było normalne, lecz gdy doszedł do Kolbego, zwolnił i wreszcie stanął. Rzucił jeszcze spojrzenie wzdłuż ostatnich, których minął, tak jakby się zastanawiał, kogo ma wybrać. Po krótkim wahaniu wskazał prawą ręką na więźnia i powiedział jego numer, żeby nie było jakiejś wątpliwości. Wybrany więzień miał niski numer, zaczynający się od pięciu tysięcy, według mojej oceny musiał on przybyć do obozu jesienią 1940 roku, prawdopodobnie w październiku. Wybraniec był bardzo opalony, szczupły na twarzy o ostrych rysach.
Fritzsch cofnął się parę kroków, dając miejsce SS-manom, powiększając tym samym pole widzenia Ojcu Kolbemu, który znajdował się cztery do pięciu rzędów od wybrańca. SS-mani chwycili wybranego pod ramiona, wyciągnęli go z szeregu.
Sekretarz bloku skontrolował numer, który zapisał. SS-mani zaczęli prowadzić go w kierunku placu zbiórki wybrańców, z wrażenia nogi więźnia odmówiły posłuszeństwa i on, wiszący na ich ramionach, odwrócił głowę w kierunku Fritzscha i po niemiecku pytał, dlaczego on, który ma żonę i dzieci, został wybrany: „Warum ich, ich habe Frau und Kinder”. Wyglądało to tak, jakby prosił
o ułaskawienie, lecz Fritzsch okazał się nieczuły. Te słowa i widok odprowadzanego więźnia na pewno przyczyniły się do późniejszej decyzji Ojca Kolbego. (Dopiero w latach 70. dowiedziałem się nazwiska tego więźnia). Więzień został odprowadzony do innych wybranych. Do naszych szeregów dołączyły się później kolejno: piąty, szósty, siódmy i ósmy. Jak zastępca komendanta wybierał
w ostatnich szeregach, tego nie wiem, w końcu wróciliśmy do sytuacji wyjściowej.
Dziesięciu wybranych ustawiono przed pierwszym szeregiem w dwóch piątkach, stojąc tyłem do budynku (bloku), a twarzą do Lagerführera, który przyjął raport o stanie bloku i ilości wybranych. Dano rozkaz założenia czapek na głowę. Wtedy mój sąsiad z prawej strony lekko mnie klepnął. Za drugim więźniem z mojej prawej strony widzę kogoś przedzierającego się naprzód. Fritzsch był już gotowy odejść, lecz szum, który wtedy powstał, sprawił, że się odwrócił i krzyknął: „Was ist los?” (Co się dzieje?). W tym momencie staje przed nim Ojciec Kolbe z czapką w ręku, na baczność, w przepisowej odległości. Jeden z SS-manów podbiega z zamiarem ukarania śmiałka, lecz Fritzsch powstrzymuje go. Widocznie ciekawi go, co za interes ma do niego ten odważny więzień. Pozwala Mu wyjaśnić, o co Mu chodzi. Gdy dowiaduje się, że On chce pójść za jednego z wybranych do bunkra głodowego, wykrzykuje: „Bist du verrückt?!” (Czyś zwariował?!), „Warum?” (Dlaczego?). Ja, aby widzieć, co się dzieje na przodzie, musiałem zaglądać raz z jednej, raz z drugiej strony stojącego przede mną kolegi. To samo robili stojący w poprzednich szeregach. Gdy Kolbe wyjaśnił, że jest księdzem i chce zastąpić ojca rodziny, pozwolono Mu wskazać, za którego chce się poświęcić. Dokładnie Jego słów nie jestem w stanie oddać, ponieważ słyszałem je urywkowo, jak: „Priester”, „Familie”, a poza tym nie mówił głośno i poruszanie się moich kolegów zagłuszało słowa. Widziałem, jak Ojciec Kolbe wskazał na więźnia w pierwszej piątce wybrańców. Dano mu rozkaz wyjścia z szeregu, a na jego miejsce wstąpił Kolbe.
Działo się to na lewo od mego rzędu. Szczęśliwca odprowadzono na lewe skrzydło bloku. Za chwilę dano nieszczęśliwcom rozkaz odwrócenia się i ostatniego marszu pod eskortą w kierunku bloku 13. Po rozejściu się naszego bloku widziałem kilku wybrańców machających rękami na pożegnanie, zanim zniknęli za rogiem bloku 14. ■