Ja: Pamiętam, kiedy byłem dzieckiem, często udawaliśmy się na ruiny starego zamczyska i biegaliśmy po murach owych zgliszcz, przebrani za rycerzy w zbrojach z kartonu i z drewnianymi mieczami. Choć na chwilę byliśmy w innym świecie – zawieszeni między baśnią a historią. Dzisiaj lat przybyło.
W międzyczasie naczytałem się książek (choćby o błędnym rycerzu, Don Kichotem zwanym) i naoglądałem się filmów (tych naiwnych o Królu Arturze i jego kompanii lub o samurajach z Kraju Kwitnącej Wiśni). Czy rycerze to tylko przeszłość, legendy, już nawet nie na dobranoc dla grzecznych dzieci?
Rycerz: Masz rację, zbyt łatwo rezygnujemy z symboli, czy – mówiąc pompatycznie – pięknego etosu, który przez wieki kształtował wyobraźnię naszych dziadków i ojców, gdy byli jeszcze kajtkami, aby już jako dorośli mogli odważnie i z honorem stawiać czoła przeciwieństwom życia.
Ja: O tak – nie zapomnę, jak w wieku młodzieńczym słyszałem opowieść o niesamowitym człowieku, który mienił się rycerzem i pragnął, aby wszyscy mogli się takimi stawać. Co więcej, swoje marzenie przekuwał w czyny. Założył nawet organizację, którą nazwał – nomen omen – „rycerstwem”. Jednak, gdy mi zaproponowano, bym stał się jak on – coś we mnie pękło. Uczucia mówiły: „Byłoby pięknie…”. Rozum zakłócał: „Czasy Don Kichotów minęły”. Serce zachęcało: „Odwagi! To genialny program na całe życie”. Głowa się wzdrygała: „To zbyt trudne; nie jesteś gotowy…”.
Rycerz: A jednak, choć dopiero po kilku latach, podjąłeś to wyzwanie – i zostałeś owym rycerzem. Widzisz, gdy jesteśmy dziećmi, myślimy jak dzieci; gdy stajemy się dorosłymi, nasze myślenie dojrzewa z nami. Zauważyłeś, że tu nie chodzi o legendy i wzniosłe opowieści – nawet o świętych. W grę wchodzi twoje życie – aby było najpiękniejsze, najbardziej promienne, no i najszczęśliwsze. Wraz z twoim życiem ma wzrastać i subtelnieć też świat wokół ciebie.