Schowany Jan Chrzciciel

7 STYCZNIA 2024,
NIEDZIELA CHRZTU PAŃSKIEGO (B)
EWANGELIA: MK 1,6b-11

Schowany Jan Chrzciciel

Na każdej Mszy świętej wypowiadamy słowa ‒ bardziej lub mniej wierząc w to, co mówimy: „Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie…”. Co by było, gdyby pewnego razu rozległ się głos z nieba: „No słusznie, nie jesteś Mnie godzien, dziś do ciebie nie przyjdę”. Czy nie zachwiałoby to naszą wiarą? Czy nie byłoby totalnym zaskoczeniem, szokiem, czymś absolutnie nie do pomyślenia?
A przecież słowa setnika nie są tylko poezją, regułką bez znaczenia, przestarzałą tradycją. Obawiam się, że choć na każdej Eucharystii możemy doświadczyć potężnego Bożego miłosierdzia w tym, że pozwala nam na nowo przystąpić do Komunii świętej,
to najczęściej o tym nie pamiętamy, nie zau-
wa­żamy tej niepojętej łaski: mimo naszej niegodności Pan przychodzi.
W Niedzielę Chrztu Pańskiego Jan Chrzciciel wypowiada podobne słowa: „nie jestem godzien rozwiązać rzemyk u Jego sandałów”. A przecież Jan zrobił coś mocniejszego: ochrzcił samego Jezusa! To przecież coś więcej niż sznurowanie buta. I choć tłumaczył, że sam chrzci tylko wodą, zaś Jezus będzie chrzcił Duchem Świętym, to jednak po chrzcie udzielonym przez Jana na Jezusa zstępuje właśnie Duch Święty.
Z jednej więc strony Jan nie jest godzien, jakby był za słaby, nie nadawał się, nie umiał, a z drugiej to po jego działaniu Jezus otrzymuje chrzest – i tym samym rozpoczyna publiczną działalność – po raz pierwszy
w Ewangelii pojawia się Duch Święty w postaci widzialnej i po raz pierwszy także słychać głos Ojca.
Coś niezwykłego jest w Janie Chrzcicielu, który uważa się za niegodnego.
A może właśnie to, że kiedy objawia się Trójca Święta, Jan stoi z boku, dobrowolnie wycofując się z opowiadania o chrzcie Jezusa. Usłyszymy o nim dopiero wtedy, kiedy zostanie pojmany. I choć dokonał wielkiego dzieła nad Jordanem, choć zapowiedział, ukazał i ochrzcił Mesjasza, sam pozostaje niegodny. Wejście Jezusa na scenę zbawienia, dokonujące się wraz z otwarciem się nieba, przy dźwięku głosu Ojca, nie sprawiło, iż Jan pomyślał: „Hmm, no wygląda na to, że właśnie stałem się godzien”.
Chrzciciel pozostał w cieniu, gdzieś między wierszami, cichy, bez pretensji, kochający Jezusa całym sercem, nie oczekujący natychmiastowej nagrody, szczęśliwy, że to Pan,
a nie on, jest na pierwszym miejscu.
Dziś wspomnij swój chrzest, który niech cię mobilizuje do naśladowania postawy Jana Chrzciciela. By nie domagać się uznania, oklasków, by nie obrażać się, kiedy ktoś
nie zauważy twego działania. Bo tam, gdzie człowiek dobrowolnie pozostaje w cieniu,
objawia się chwała Boga.

14 STYCZNIA 2024,
2. NIEDZIELA ZWYKŁA (B)
EWANGELIA: J 1,35-42

Wszechobecny Bóg,
czyli: na zasadach Jezusa

Jakiś czas temu zacząłem się zastanawiać, ile czasu spędzam poza klasztorem, głosząc Słowo na rekolekcjach, dniach skupienia,
misjach, konferencjach. Zdałem sobie sprawę, że dużo, bardzo dużo. Może za dużo.
Jestem właściwie ciągle w ruchu, czasem
kilka tygodni w drodze.
Ewangelia 2. Niedzieli (B) przynosi nam wiele określeń, mówiących o ruchu. Ciągle ktoś idzie, gdzieś przychodzi, kogoś zabiera ze sobą. I w tej bieganinie nagle cała akcja za-
trzymuje się, kiedy uczniowie zobaczyli, gdzie mieszka Jezus; i tego dnia pozostali u Niego.
Można być zabieganym, zajętym nawet sprawami Bożymi, ale przynajmniej na kilka chwil każdego dnia trzeba zatrzymać się u Jezusa. Bardzo ważne jest dla mnie okre­śle-
nie „u Niego”. Dwaj uczniowie Jana nie spotykają się z Jezusem gdziekolwiek, gdzieś
w biegu, jakby na swoich zasadach, ale u Niego, czyli tam, gdzie On ich poprowadził.
Czasem możemy się usprawiedliwiać, mówiąc: „No, ale przecież Bóg jest wszędzie”. To prawda, ale wszechobecność Boga nie jest przymiotem, który zwalnia nas z poszukiwania bliskości. Wręcz przeciwnie: jest gwarancją, że możemy Go spotkać, ale TO właśnie jest inspiracją, wezwaniem do szukania Go jeszcze bardziej. Do pragnienia spotkania
„u Niego”. Wiara, że Bóg jest w każdym miejscu, jest punktem wyjścia, nie celem. Warto być czujnym, bo czasem może nawet być próbą usprawiedliwienia własnego duchowego lenistwa.
Jezus pokazał uczniom, gdzie mieszka i – jak rozumiem – była to wielka łaska, okazanie zaufania, zaproszenie do relacji. Ale znać adres Jezusa to jedno, a spotykać się z Nim to jednak coś innego. Wszyscy wiemy, gdzie można spotkać się z Jezusem, wiemy, co należy robić, żeby pogłębiać relację z Nim. Ale czy faktycznie to robimy? Obawiam się, że nie. Przynajmniej widzę to w swoim życiu – nie zawsze chce mi się słuchać głosu Pana, nie zawsze chce mi się modlić.
Co zrobić, by nie pozostać tylko w pół drogi, w swoich „niechceniach”, ale spróbować to zmienić? Proponuję, by zadać sobie jeszcze te pytania: „Czy dziś pozostałem
u Jezusa? Czy dziś zatrzymałem się, żeby spotkać się z Panem na Jego zasadach?”. Jeśli nie, to przerwij czytanie i poproś Go w sercu o łaskę bliskości, o łaskę spotykania Go. A On poprowadzi cię sam i pozwoli zostać
w Jego Najświętszym Sercu.

21 STYCZNIA 2024,
3. NIEDZIELA ZWYKŁA (B)
EWANGELIA: MK 1,14-20

Tajemnicze jezioro

Przed laty, kiedy mieszkałem we Włoszech, co jakiś czas odwiedzałem znajomych na Sardynii. Latem chodziliśmy kąpać się w morzu. Widziałem wtedy młodych ludzi, skaczących do wody z wysokich skał. Już sam widok przyprawiał mnie o gęsią skórkę. „Przecież to niebezpieczne, woda jest zdradliwa” – mówiłem. Jednak moi znajomi tłumaczyli: „To są Sardyńczycy, którzy tu się urodzili i wychowali. Można powiedzieć, że dorastali w tych falach, znają te wody jak własną kieszeń”.
Pan Jezus powołuje dziś pierwszych uczniów, rybaków, którzy na co dzień łowili
w wodach Jeziora Galilejskiego. I choć jest ono spore (ma ponad 20 km długości, ponad 40 m
w najgłębszym miejscu), to chyba można zaryzykować stwierdzenie, że Szymon i Andrzej, a także rodzina Zebedeuszów, znali te wody doskonale, jak my znamy własną łazienkę czy biurko. Czasem taka znajomość może zmienić się w rutynę, w przyzwyczajenie do tego, że przestajemy się czegokolwiek spodziewać, w szarzyźnie codzienności nie widzimy niczego niezwykłego, a monotonny rytm pojawiających się regularnie dni tygodnia może usypiać jak stukot kół jadącego pociągu.
Jednak dla galilejskich rybaków ich jezioro zmienia się w miejsce nowych, nieznanych i nieprzewidzianych doświadczeń, jakby
w scenę, na której rozgrywają się zaskakujące wydarzenia: cudowne połowy ryb, odkrywanie własnego strachu i mocy Jezusa podczas burzy, panika w ciemnościach, kiedy Jezus kroczy po wodzie. To niepozorny spacer Jezusa nad brzegiem zmienia na zawsze Jezioro Galilejskie w oczach uczniów. Kiedy Pan wchodzi w nasze życie, zmienia to, co wydaje się nam znane – w miejsca nowe, pełne łaski. Ale nie dzieje się to automatycznie. Sama obecność nie wystarczy, trzeba ją jeszcze odkryć i przyjąć. To znaczy uwierzyć. A odbywa się to najczęściej przez przyjęcie Słowa.
Dziś Pan Jezus daje uczniom krótkie zaproszenie: „Pójdźcie za Mną”. Jest ono granicą między tym, co było, a tym, co będzie. Między tym, kim byli, a tym, kim się staną. Między myślą, że znają doskonale Jezioro Galilejskie, a tym, że odkryją je wkrótce na nowo. Przyjęcie Słowa nie tylko zaprasza do pójścia za Panem, ale także zmienia to, co jest dookoła nas. A mówiąc dokładniej: zmienia nasze patrzenie tak, że zaczynamy zauważać rzeczy nowe, zaczynamy widzieć głębiej, bo bierzemy pod uwagę obecność Pana w tym, co nas otacza.
Dziś, w Niedzielę Słowa Bożego, warto postanowić sobie na nowo: Panie, chcę iść za Tobą, to znaczy – przyjąć Twoje Słowo
i słuchać go w sercu codziennie, zwłaszcza w trudach i smutkach, w monotonii mojej
codzienności.

28 STYCZNIA 2024,
4. NIEDZIELA ZWYKŁA (B)
EWANGELIA: MK 1,21-28

Wiedza, wiara i diabeł

Niedawno pokłóciłem się z przyjacielem. Jest osobą świecką, wierzącą. Znamy się od wielu lat, wiele razem przeszliśmy. W czasie jednej z rozmów pojawiła się różnica zdań, do tego emocje i ostatecznie powstał konflikt. Nic specjalnie dramatycznego, ale obaj czuliśmy się zranieni
i potrzebowaliśmy trochę czasu, żeby ochłonąć. Tak się złożyło, że nieco wcześ-
niej mój przyjaciel poprosił mnie o pomoc w sprawie, na której mu szczególnie zależało. Dwa dni po naszej trudnej rozmowie dałem mu znać, że udało mi się rozwiązać jego problem i sprawa, w której prosił mnie o pomoc, jest załatwiona. Zdziwił się wtedy, że pomogłem mu w momencie, kiedy czułem się przez niego zraniony. Dla mnie jednak było jasne, że konflikt nie zmienia tego, kim jesteśmy – nie stajemy się wrogami z powodu różnicy zdań i nawet jeśli przez jakiś czas nie odzywamy się do siebie, to jestem gotowy udzielić mu pomocy. I wierzę, że on zrobiłby to samo.
Dziś św. Marek przedstawia nam zaskakującą sytuację: zanim ktokolwiek z ludzi – czy to uczniowie, faryzeusze, czy tłum – odkryje, że Jezus jest Mesjaszem, robi to diabeł. Tak jak w Starym Testamencie jest on pierwszą postacią, która cytuje Słowo Boże (przeinaczając je oczywiście), tak u Marka on pierwszy rozpoznaje Świętego Boga. Nie mamy wątpliwości, że chodzi o Mesjasza właśnie; po pierwsze
w oryginale pojawia się rodzajnik określony („jesteś TYM Świętym Boga”), co wskazuje, że diabeł nie ma na myśli jakiejkolwiek świętej osoby, posłanej przez Boga (na przykład jakiegoś proroka); po drugie dokładnie to samo określenie pojawia się w J 6,69, w ustach
św. Piotra, i ma tam ewidentnie znaczenie mesjańskie. Choć jednak duch nieczysty uznaje Jezusa jako Pana, drży (Jk 2,19).
Św. Beda, komentując nasz fragment, tłumaczy, że diabeł, zobaczywszy Pana na ziemi, sądził, że nadszedł już moment sądu. Stąd jego panika.
My już rozpoznaliśmy Jezusa. Wiemy, że jest Panem wszystkiego i wszystkich, że jest naszym Zbawicielem. Ale czy jest to już wiara prowadząca do ufności, czy wciąż tylko wiedza, która może – i owszem – przejawiać się pobożnością, rozmaitymi modlitwami czy inną aktywnością religijną, ale nie jest jeszcze relacją, więzią?
Czy znasz Jezusa na tyle, że w chwili strachu, zagrożenia, kiedy ktoś potraktuje cię niesprawiedliwie, zachowujesz wewnętrzny pokój? Czy może maleje twa gorliwość w stosunku do Niego? Może odechciewa ci się modlić? Czy nie powstają w sercu pretensje?
Oby nasze poznanie Jezusa prowadziło nas do takiej relacji, której nic nie może zmącić. ■