Skradziony rower

Ostatnimi czasy odwiedzamy na łamach „Rycerza” legendarną miejscowość Konigórtek, w której zamieszkuje Abba Włodzimierz. Abba Włodek to taki nasz fikcyjny Ojciec z Lasu.
Egipt miał swoich pustelników, Ojców Pustyni, to my możemy mieć swoich leśników, ojców z lasu. Kto nam zabroni?

I cóż robi ten cały Włodzimierz? Otóż przeżywa przygody. Czasami są związane z niedzielną Ewangelią, czasem związane z jakimiś świętymi, a czasami przydarza mu się wszystko naraz. Jest zatem w naszych opowiadaniach mniej biblijnej egzegezy, mniej życiorysów świętych, a trochę więcej przykładów i praktycznych odniesień do tego,
co życie z Ewangelią i w świętości może oznaczać. Jeśli zatem Szanowni Państwo nie nudzą się w towarzystwie Abba Włodka, to zapraszam na kolejny odcinek. Abba Włodzimierz będzie dziś przeżywał przygody związane ze swoim rowerem, na którym nierzadko dokądś jeździ. A na początku odcinka ktoś mu ten rower podprowadzi.

***

Pewnego dnia Abba Włodzimierz stwierdził ze zdumieniem, że zniknął sprzed jego chatki rower. Jego stary, zużyty, zdezelowany rower. Nie było Abba w chatce może przez pół godziny, poszedł bowiem sprawdzić, jak się czuje jego stary przyjaciel z Konigórtka, Wiesiek. Wieśka nie zastał. A właściwie zastał, tylko ten miał prawie 40 stopni gorączki. Wiadomo: zmiana pory roku, zmiana pogody, przeziębienie, grypa czy co innego. Wiesiek spał. Abba Włodek zostawił Wiesia w spokoju i wrócił do swej chatki czym prędzej. Tym bardziej, że rozmowa z żoną Wieśka do najbardziej relaksujących spraw na świecie nie należała. I gdy wrócił, to roweru nie było. A przecież w lesie bez roweru ani rusz. To znaczy rusz, ale trwa to czasami za długo. Kto świsnął rower pustelniczy?
Minęło kilka dni. Włodek pojechał do Chojnic. Wysiadł z autobusu, pospacerował po Starym Mieście, odwiedzając kościoły: gimnazjalny i farę. Nie mógł się przestawić na nową nomenklaturę. Dla niego fara zawsze była farą, a nie „bazyliką mniejszą”, jak teraz mówili ludzie. Budynek kościoła awansował, ale u niego w głowie jeszcze nie.
Poszedł do sklepu z rowerami i kupił pierwszy lepszy rower, ale taki, co wyglądał na krzepki i porządny, i obiecywał z wyglądu, że się nie rozleci na leśnych drogach. Trochę się sprzedawca zdziwił, że jego klient płaci tak dziwaczną gotówką. Włodek położył bowiem na stół drobniaki, złotówki, jakieś nieco większych nominałów banknoty. Ale wymagana suma była skomponowana precyzyjnie, co do grosza. Włodek zaniósł po prostu to wszystko, co mu ludzie do skrzynki wrzucali, przechodząc obok jego chatki. Chcieli się odwdzięczyć: za pstrągi, za grzyby, za jagody, za pomoc wszelaką. Najczęściej odbywało się to wszystko na zasadzie wymiany barterowej: dwa pstrągi za blachę sernika. Ale od czasu do czasu ktoś uznawał, że jakimś groszem trzeba wyrównać „niedopłatę”.
Przygotował swój nowy, nowiuśki rower do jazdy i pojechał na Rynek. Usiadł sobie koło fontanny i przyglądał się ciekawie ludziom. Chociaż zaczęła się już wiosna, to jednak wcale tak ciepło jeszcze nie było. Choć
i zimno ‒ też nie.
‒ Kurza twarz! – zaklął szpetnie jakiś jegomość jadący rowerem przez Rynek.
A wszystko przez to, że Straż Miejska wyłoniła się zza zaułka i już była gotowa do tego, żeby wlepić mandat za jeżdżenie.
Wokół Rynku można było, przez środek Rynku – nie. Jegomość zauważył strażników, a jego reakcja fonetyczna była taka jak powyżej, chociaż stuprocentowej pewności nie ma, być może była gorsza. Zszedł szybko z roweru, usiadł koło Włodka i udawał, że to nie on jeździł. Rower postawił obok nowiusieńkiego roweru Abba Włodka. Abba Włodek przypatrywał się scenie, usłyszał bowiem inwokację jegomościa. Ciekaw był, czy Straż Miejska coś zrobi, czy nie. Nie zrobiła.
‒ Ci tacy-owacy-szemrani-przebierani ze Straży Miejskiej ‒ jegomość skomentował zaistniałą sytuację nie przebierając w środkach. A potem wskazał na nowy rower Włodka.
– To pana rower?
‒ Który? – odpowiedział pytaniem na pytanie Włodek.
‒ No ten – jegomość pokazał na nowy, błyszczący jeszcze, przed chwilą kupiony, Włodkowy rower.
‒ Ten też, ale i ten, na którym pan przyjechał, jest mój.
Abba Włodek rozpoznał bowiem w rowerze jegomościa… swój rower, który kilka dni temu zniknął sprzed chatki w Konigórtku! Jegomość podskoczył jak oparzony, wsiadł na… nowy rower Abba Włodka i zniknął w tempie jazdy na czas w Tour de France.

Ten i inne teksty czytaj dzięki prenumeracie

Zajrzyj do nas na FB