Intencja Rycerstwa Niepokalanej na czerwiec:
Abyśmy uczestnicząc w Eucharystii, czerpali radość z komunii z Bogiem, z naszymi braćmi i siostrami.
Gdzie można spotkać smutnych ludzi? Wiem, że to pytanie może być troszkę banalne, ale mimo wszystko zależy mi na tym, aby w tym miesiącu je zadać.
Najczęściej smutnych ludzi spotykałem w kancelarii parafialnej, gdy przychodzili zgłosić pogrzeb kogoś bliskiego. Trudne były wówczas rozmowy, bo wymagały wielkiej delikatności oraz współczucia. Potem raz jeszcze widziałem smutek na Mszy świętej pogrzebowej, kiedy przy trumnie zmarłej osoby gromadziła się, ubrana w ciemne kolory, rodzina
i z trudem powstrzymywała łzy tęsknoty.
Smutek przechadza się także po szpitalnych korytarzach. Widać go na twarzach tych, którzy wyczekują przed lekarskimi gabinetami na wyniki swoich badań, albo leżą cierpliwie na łóżkach, oczekując na kolejną decyzję lekarza.
Obecny jest w sądach, gdy walka o sprawiedliwość spełza na niczym. Można go doświadczyć w sakramencie pokuty i pojednania, gdy człowiek, klęcząc u kratek konfesjonału, na oścież otwiera drzwi swojego serca i często przez zaciśnięte zęby, z płynącymi szerokim strumieniem po policzkach łzami, prosi, aby pomóc mu zmierzyć się
w życiu z problemami, z którymi sam już
sobie nie potrafi poradzić.
W dzisiejszych czasach smutek rozgościł się również we wszelkiego rodzaju mediach i portalach społecznościowych. Tutaj ma jednak trochę inny wygląd. Nie jest ubrany w minę bez wyrazu, nie ma opuszczonych oczu, a jednym z jego oznak nie są też łzy. Ten rodzaj smutku charakteryzuje nadmierna aktywność, która za wszelką cenę chce wszystkich sobie podporządkować. Ma on w sobie wewnętrzną pustkę, w której nie ma miejsca na jakiekolwiek wartości. Człowiek opanowany nim najczęściej potrafi tylko krzyczeć i dyktować innym, co mają dzisiaj zjeść na śniadanie…
Jest jeszcze jedno miejsce i wydarzenie, gdzie można spotkać smutnych ludzi. Może to dziwnie zabrzmi, bo zapewne nikomu
z nas nie przyszłoby to do głowy, ale jest nim Msza święta w kościele. Nie mam na myśli tych, którzy przychodzą na nią kilka razy w roku, najczęściej przy okazji świąt lub innych wydarzeń rodzinnych, bo i tak z zegarkiem w ręku niecierpliwie czekają, aż wszystko wreszcie się skończy. Raczej spoglądam
na zwyczajnych katolików, którzy pielęgnują
w swoich sercach Boże przykazanie – „Pamiętaj, abyś dzień święty święcił”, i dostrzegam, że przychodzą na Eucharystię bez radości, smutni i w takim stanie ducha też z niej wychodzą. Niby są obecni, ale tak, jakby ich nie było. Włączają się w modlitwę wspólnotową, ale często w mało słyszalny sposób. Przystępują do Komunii świętej, ale ze smutną twarzą, jakby Chrystus, którego za chwilę mają przyjąć, był tylko białym, bez żadnego wyrazu, opłatkiem. Im więcej o tym myślę, tym trudniej jest mi to zrozumieć.
Tymczasem nasza religia, chociaż zawiera w sobie tajemnicę cierpienia, męki i śmierci Jezusa Chrystusa, to jednak nie zatrzymuje się na tym. Idzie dalej, do pustego grobu, który był jedynym świadkiem zmartwychwstania Chrystusa. Jej punktem kulminacyjnym jest zatem życie, radość i miłość. Każda Eucharystia jest więc uobecnieniem tych wydarzeń. Skoro sam Jezus, w trakcie Ostatniej Wieczerzy, powiedział: „To czyńcie na moją pamiątkę”, to znaczy, że Msza święta nie jest tylko zbiorem słów i gestów, ale UCZTĄ,
w której posługuje nam sam nasz Pan
i Mistrz. Nie wypada więc na takie spotkanie przychodzić smutnym.
Dobrze się składa, że w tym miesiącu będzie modlitwa w intencji o radość. Jednak
nie w znaczeniu pustego śmiechu, ale o radość ze spotkania z naszym Bogiem w tajemnicy Mszy świętej. Ufam, że od tego miesiąca pozostanie ona w naszych sercach na długo – i nie zakończy swego życia z dniem 1 lipca… ■