Opowieści z lasu.
Odcinek XXIX
W poprzednim odcinku widzieliśmy, jak Abba Włodek śmiga pandą z napędem na cztery koła z Chojnic do Łodzi Łagiewnik.
Zboczył nieco… jakieś małe 300 km z trasy, bo na stopa zatrzymało go dwóch chłopaków z franciszkańskiego seminarium. Włodek udał, że nie wie nic o Łagiewnikach. I tak zeszło na krakowskie Łagiewniki, na rozmowę o św. Faustynie, o miłosierdziu.
W rozmowie został podjęty temat piątego Błogosławieństwa. Uzgodniono, że nie jest
to sprawa emocji, ale sprawa rąk. Że nie chodzi o żywienie przyjaznych uczuć, ale o żywienie. O działanie, o przywracanie życia.
Można być miłosiernym, nadal zgrzytając zębami i nosząc ból krzywdy? Chyba można, bo miłosierdzie dotyczy konkretnego działania: modlitwy, słów, czynów, a nie emocji. Jezus objawił nam miłosierdzie umierając
na Krzyżu. Konkret. Oddanie życia. Miłosierdzie kosztuje…
Włodek zwiedził kawałek Łodzi, a ponieważ godzina była jeszcze młoda, postanowił pojechać do Zduńskiej Woli i Pabianic,
do miejsc związanych ze św. Maksymilianem. Pomodlił się troszkę za Jego wstawiennictwem. Wsiadł do pandy, sprawdził skrzynkę mailową. Nie było żadnego nowego zlecenia, mógł zatem jechać spokojnie.
W tym momencie zadzwonił telefon.
– Tyś chłopaków pod bramę samą zawiózł? – Głos w słuchawce nie zaczął od „dzień dobry”, a od konkretu…
– A czemu pytasz?
– Bo mi gadają o jakiejś czarnej pandzie i brodatym kliencie, tajemniczym. Panda
na chojnickich blachach. To kto to mógł być, jak nie ty?
– No ja… – Włodek się zaśmiał.
– No i żeby na kawę nie przyjść?
– Nie chciałem przeszkadzać…
– Zwariowałeś?! Gdzie jesteś? Jak jesteś jeszcze w pobliżu, to wpadaj. Ty naprawdę
do Rytla jechałeś?
– Naprawdę.
– Czub! Świr! Zajeżdżaj do nas, będę czekał z kolacją. A i pokój jaki przygotuję, przecież po nocy jeździć nie będziesz. Co cię
w ogóle napadło, by 300 km z trasy zbaczać?
– Nic. Wolne dzisiaj sobie zrobiłem.
– No ładnie… Przyjeżdżaj. Czekamy.
Głos w telefonie należał do o. Jana. Znali się z Włodkiem jeszcze z czasów studenckich. Włodek studiował języki, Janek fizykę. Mieszkali w Gdańsku w tym samym pokoju w akademiku, w tzw. Hiltonie, i tak jakoś się zaprzyjaźnili. Janek skończył fizykę, popracował z rok w liceum, a potem zdecydował się wstąpić do Zakonu. I to dzięki Jankowi Włodek znał niektórych braci, jak chociażby tych z Góry Polanowskiej.
Włodek spojrzał na zegarek. Z Małych Sworów wyjechał o 9.00, u Romka był o 9.30.
O 10.00 wyjeżdżał z Chojnic do siebie, ale spotkał tych chłopaków i śmignął do Łodzi. Zostawił ich koło 14.00 przed bramą, potem pojechał do Pabianic i Zduńskiej Woli. Teraz była prawie 17.00. Może faktycznie, niegłupi pomysł, żeby się w Łagiewnikach na noc zatrzymać. Wrzucił w GPS w telefonie: Łódź, Okólna 185. Mapa nie pokazała żadnych niespodzianek, objazdów, zamkniętych tras. Wyłączył GPS i pojechał na pamięć.