Opowieści z lasu. Odcinek XXV
W poprzednim odcinku widzieliśmy, jak Abba Włodek wybiera się
do wsi Uboga, w powiecie chojnickim. Na moście na Wielkim Kanale Brdy spotkał panią Zosię z Gdańska. Jej życiowa sytuacja przypominała tę
opisaną w pierwszym Błogosławieństwie. Zostawiliśmy Włodka na mostku. Zobaczmy, co dalej…
Włodek posiedział jeszcze przez chwilę na mostku. Gdy szedł do pandy, zadzwonił telefon:
– Pochwalony Pan nasz, Jezus Chrystus! – zagrzmiał głos z drugiej strony.
– I Najświętsza Panienka! – zawołał w odpowiedzi.
Głos w telefonie należał do o. Eutropiusza, pustelnika, franciszkanina z Góry Polanowskiej.
– Panie Włodku, krótko i na temat: trzeba by nam pustelni popilnować przez tydzień, bo na rekolekcje wyjeżdżamy. Nikt by tu niczego nie zabrał, ale zwierzaki trzeba oporządzić. Przyjedziecie?
– A kiedy?
– Od poniedziałku. Może być?
– Może być. Przyjechałbym w niedzielę po południu, bo ruch mniejszy. Może być?
– No pewnie! Już się cieszę!
Umówili się, uzgodnili szczegóły. Coś Włodkowi mówiło, że ten telefon nie był przypadkowy i że jego wyjazd będzie miał coś wspólnego z drugim Błogosławieństwem.
Włodek wyszedł przed pustelnię. Cicho, pusto. Śnieg już prawie cały stopniał, a i drogi zaczynały robić się coraz bardziej suche. Zakonnicy wyjechali z pustelni w niedzielę, pojechali na rekolekcje zakonne do Darłowa. Oczywiście, że w pustelni były lepsze do rekolekcji warunki. Ale nie było braci z prowincji. Rekolekcje odprawione w większej grupie smakują inaczej. Bracia się za siebie modlą, jest inny klimat. Nie chodzi tylko o to, żeby się pomodlić. Chodzi o to, żeby wspólnie Liturgię sprawować, wspólnie Słowa posłuchać.
Włodek od czasu do czasu przyjeżdżał na Górę Polanowską, poradzić się albo pogadać o doświadczeniu pustyni. Jego chatka
w Konigórtku była zbudowana według prawie tego samego wzoru co pustelnia na Górze Polanowskiej, była oczywiście dużo mniejsza. Znali się z zakonnikami od dawna i nieraz zdarzało się, że przyjeżdżał tutaj zwierzaków popilnować. Kurczaków trochę, kilka kaczek, ot tyle, aby pustelnia była prawie samowystarczalna, jeśli chodzi o białko zwierzęce. Zakonnicy, pustelnicy jedli mało mięsa, białko zwierzęce pałaszowali spożywając głównie jajka i przetwory mleczne, zrobione z owczego mleka, bo i owce hodowali, jeno że u podnóża góry.
– Łojce są? – wyrwał go z zamyślenia jakiś głos.
– Ni ma – odpowiedział grzecznie w miejscowym narzeczu.
– Szkoda… bo bym się wyspowiadała…
A tak to ni ma jak… No nic… pomodlę się chwilę i uciekam.
– A proszę, proszę…
Włodek odsunął się od wejścia do kaplicy. Właścicielka głosu weszła do środka. Miała może ze 40 lat, ubrana była nad wyraz elegancko, jakby nie do lasu… Zajął się swoimi sprawami, postanowił, że uporządkuje ścieżkę. Wkrótce zapomniał, że ktoś w ogóle tutaj przyszedł, tak wciągnęła go praca. Kiedy zegar wskazał 12.00, Włodek poszedł do kaplicy, na Anioł Pański. Prawie krzyknął
z przestrachu, gdy zobaczył w kaplicy jakąś postać. Bo niby kiedy się tu dostała, jeśli on cały czas przy ścieżce pracował? I od razu sobie przypomniał, że przecież widział już tę osobę, przywitał się z nią. …Jakieś trzy godziny temu!
Odmówił Anioł Pański. Zauważył, że pani lekko wzrusza ramionami, tak jakby płakała.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
Modląca się niewiasta prawie podskoczyła ze strachu.
– Ale mnie pan przestraszył… Zapomniałam o świecie. Wszystko w porządku…
– A to nie przeszkadzam, przepraszam…
I w tym momencie kobieta wybuchnęła wielkim płaczem.